Krystyna nie jest imieniem. Krystyna jest funkcją
"Melodramat" - reż. Anna Smolar, Teatr Powszechny w WarszawieGeneralnie jest on i ona. Miłość, namiętność, mieszkanie, zerwanie. On jest uzależniony, ale i sam uzależnia. Całość jest inspirowana opowiadaniem i filmem "Pętla", ale "Pętli" nie czytałem i nie oglądałem i nie chcę mi się tego zmieniać.
Bo Melodramat z Teatru Powszechnego w Warszawie robi coś ciekawego: z literackiej historii o młodym alkoholiku twórcy wyciągają całą sieć połączeń i zależności między osobą uzależnioną, a całym jej otoczeniem. I to wszystko przyprawione humorkiem.
Nie wiem od czego uzależniony jest Kuba. Gość śmierdzi, a czy to od alkoholu, narkotyków, czy użalania się nad sobą od tygodnia na kanapie – to zupełnie nie ważne. Ważne jest to, że ten smród przenosi się na innych. W scenie teatralnej, w której wszyscy są pracownikami teatru po przedstawieniu, Kuba (w tej scenie była to Karolina Kraczkowska) znika i zostawia resztę (Karolina Adamczyk, Michał Czachor, Anna Ilczuk, Andrzej Kłak, Julian Świeżewski) na lodzie. Ktoś się martwi i go szuka, ktoś się wścieka na jego skandaliczne zachowanie na scenie, ktoś się boi o dalszy set spektaklu (bo Kuba gra główną rolę).
I clou tego takie, że wszyscy są tam Krystynami. To ma dla widza dwie konsekwencje: 1) chcąc nie chcąc, jest to element humorystyczny. Nikt się z imienia nie śmieje, ale kto to widział naraz tyle Krystyn!; 2) zaczynamy się zastanawiać co to znaczy być Krystyną. Albo przyjmiemy, że jest to nazwa osoby z otoczenia Kuby, albo odczytamy wszystkich jako różne ego/maski tej samej osoby. Nie wiem co miała na myśli Anna Smolar, ale ja wolę drugą opcję.
Podoba mi się myśl, że jesteśmy zbiorem pozornie sprzecznych osobowości, które wspólnie chcą poradzić sobie z problemem. Bo jednocześnie chcemy się kimś zaopiekować, przytulić, ale i uciec od tej osoby. I wiecie co, taka huśtawka jest strasznie uzależniające.
Melodramat balansuje między (nieco przaśnym) humorem, a przesadzonym dramatem. Czasem przechyla się w jedną, czasem w drugą stronę, ale jak zauważył Hegel, to właśnie nierównowaga prowadzi do istnienia i bycia czegokolwiek. Często dłuższe fragmenty dramatyczne mają wplecione kilka żartów, żeby na chwilę odbić się od dna i wrócić do trudnych emocji z większym impetem. Ja mówię temu tak, bo wierzyłem we wszystkie przedstawione postacie i ich często patetyczne reakcje emocjonalne. A to dzięki wszystkim świetnym aktorom i temu, że pomimo patosu było dużo miejsca na pogłębienie charakterów, wykorzystywanie mniejszych gestów i pełną napięcia ciszę (choć nie jestem fanem postaci Janka, syna głównych bohaterów – zbyt stereotypowy).
Do tego jest to spektakl po prostu ładny. Scenografia jest prosta, ale ciekawa i ciekawie wykorzystywana (dwa telefony na końcach ogromnego głazu w tle sceny jako metafora traumy wpisanej jako medium kontaktu międzyludzkiego – bardzo fajne). Do tego światło i rekwizyty (w tym kamera nadająca obraz na żywo) dynamizują obraz dość statycznej sceny. Muzyka mogłaby być bardziej melodyjna, ale to czepialstwo.
Od pewnego momentu da się wyczuć dziwną atmosferę. Ta Pętla nie skończyła się pętlą. Wydaje się, że Krystyna uciekła od Kuby, jest po rozwodzie i właśnie chce wynająć innej kobiecie swoje stare mieszkanie. Okazuje się jednak, że doświadczenia obu są niebezpiecznie podobne. Kuba (choć to imię wtedy nie pada) nadal istnieje i nadal uzależnia od siebie kolejne kobiety.
Cały świat jest Kubą i Krystyną. Cały świat jest pusty. Żółte światło pada na kobiety, zaraz zajdzie Słońce. Zaraz się skończy. Jak zawsze Sartre ma rację – piekłem są inni ludzie.