Kryzys wisceralny
"90 – 120 – 90" - reż. Bartosz Nowakowski - Stowarzyszenie Grupa PrógWymiary idealne: 90-60-90. Idealne życie, młodość, powodzenie, fizyczność pod kontrolą, poklask społeczny i kulturowy. Co się dzieje, kiedy istotny wymiar środkowy wzrasta dwukrotnie? Jak reaguje się na taką „narośl", która niezależnie od naszej woli nabrzmiewa i nabiera ludzkiego kształtu w łonie kobiety? O traumie ciąży opowiada spektakl „90-120-90".
Słowo „opowiada" może być mylące, jeśli poszukiwać będziemy tradycyjnych środków. Grupa młodych artystów wypracowała bowiem własny język: bazujący na fizyczności, gwałtownym ruchu, ekstatycznych gestach, w czym można widzieć wpływ gardzienickiej estetyki. Jednak Teatr PRÓG uwspółcześnił swoją formę, co wiąże się także z tematem, jaki podejmują. Spektakl bowiem opowiada o traumie związanej z dzieckiem, przy czym to nie samo poczęcie czy poród, lecz sam czas oczekiwania na narodziny okazuje się powodować kryzys. Niechciane dziecko wydaje się złośliwie „pęcznieć" w brzuchu matki, deformować jej ciało, ale i związek z mężczyzną. Niczym nowotwór wydostaje się spod kontroli chorego i nie tylko zagnieżdża się w jego ciele, lecz infekuje również życie. Zaraża też – wbrew medycynie – partnera. Zaczyna się proces odrzucenia, bunt, poczucie zdrady. Tak PRÓG przedstawia depresję przedporodową.
Ta demitologizacja i może wręcz demonizacja ciąży to nie konkretna historia czy postaci, ale raczej wypowiedź o współczesnym stanie świadomości, który to kontekst podkreśla wprowadzenie do spektaklu muzyki elektronicznej czy video-artu. Nastawienie na własny rozwój i przyjemność czy laicyzacja społeczeństwa sprawiają, że w dzisiejszych czasach trudno traktować „wpadkę" jako błogosławieństwo. Spektakl ukazuje te wydarzenia wręcz drastycznie, z brutalnością zakrawającą na psychotyczny stan bohaterów, którzy są głównie ciałem i przez to ciało zostają zdradzeni. Deformacja dezintegruje osobowość, życie i relacje pary kochanków. Cielesność staje się głównym tematem: podkreślona zostaje przez niezwykle ekspresyjną motorykę, gwałtowny taniec, ale i przez zespolone z ciałami aktorów wizualizacje.
Raz jest to solaryzacja, która podkreśla „życie" organizmu, jego pulsowanie, oddech. Innym razem aktorzy wpisują się w kwadrat i koło – skojarzenie z człowiekiem witruwiańskim czyni z nich reprezentantów ludzi, ale i ponownie wplata do antropologicznej refleksji wątek ciała: idealnego, które wkrótce ma zostać utracone. Jesteśmy „mięsem" – w spektakl włączona została scenka kopiowania przez aktorów wyświetlających się za nimi wizualizacji: anatomicznego ukazania mięśni. Ten wisceralny obraz ukazuje nas jako wypadkową biologicznych uwarunkowań, potrafiących zdezintegrować dotychczasowe życie: kobieta siedzi na tle białej ściany, na której „rysowane" jest wnętrze domu – wokół niej wyrastają kraty.
PRÓG tworzy teatr ruchu, który nie boi się rozbudowanych problemów i największy zarzut dotyczy paradoksalnie braku zaufania dla sugestywności własnej fizyczności. W spektaklu pojawiają się dwa monologi – mężczyzny i kobiety. Oba są zbyt histeryczne i pretensjonalne. Na szczęście szybko się o nich zapomina, kiedy Natalia Tomska – Ono – zaczyna śpiewać, kiedy szamotanina aktorów okazuje się zsynchronizowanym obrazem przeżyć psychicznych lub kiedy z niektórych układów i gestów z wielką mocą objawia się symbolika. I to symbolika niemalże metafizyczna. Spektakl w finale ukazuje ciało jako mądrzejsze od nas – prowadzące do spełnienia i do szczęścia, ale i posiadające niebywałą moc kreacyjną. Jedna z ostatnich scen sugeruje początek przemiany. Czasami grupa decydowała się na zbyt dosłowne rozwiązania, ale moment, w którym pozostali tancerze owijają kobietę w ciąży szarfami, jest subtelnie wieloznaczny. Ta scena porodu ukazuje zaciskającą się „pępowinę" – wokół kobiety owijane są szarfy. Barwy czerwona i granatowa przypominają układ krwionośny – łączący matkę z płodem – ale funkcjonują także na poziomie alegorycznym: jak niebo i piekło. Tutaj szczęście jeszcze miesza się zatem z rozpaczą, więź wciąż może okazać się w każdej chwili więzieniem, a pępowina nie tylko wspierać życie, ale i je zadusić. Jednak finał całkowicie rozmywa wątpliwości: spleciona w uścisku rodzina wspólnie gra na gitarze. Ciała nie tylko wracają do normy, ale wręcz osiągają nieznaną wcześniej harmonię, podkreślaną przez wyciszony wokal Tomskiej.
Nawet jeśli nie jesteśmy w stanie zaakceptować finałowego zwycięstwa nad naturalizmem i może zbyt bukolicznego wydźwięku, podziw budzi fakt, że aktorzy traktują ciało jako środek transgresji. Człowiek jest z krwi i kości, ale ostatecznie dotyk i bliskość dają spełnienie funkcjonujące już poza cielesnością. Warto przyglądać się dalszym poczynaniom grupy i przyjeżdżać do Wadowic nie tylko na dewocjonalne łowy.