Krzycząc: Polska!

"Miny polskie" - reż. Mikołaj Grabowski - Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu

Mickiewicz wielkim poetą był. A polski romantyzm - epoką wielkich artystycznych osobowości. Ale dzisiejszy profesor Bladaczka miewa jeszcze większe niż jego poprzednicy sprzed stu lat kłopoty z przekonaniem o tym przeciętnego licealisty.

My romantyczni?

Paradoksalnie jednak w czasach, gdy uroda "Sonetów krymskich", głębia "Dziadów" i humor "Pana Tadeusza" przestały być podstawą czytelniczej wrażliwości rodaków, wciąż pozostajemy pod wpływem romantycznych wieszczów i ich idei. Niestety, rozumianych już bardzo powierzchownie, sprowadzonych do pustych gestów, pochodów i wieców "w obronie wolności" (przed czym?) i z hasłami, że Polska Mesjaszem narodów (a który to naród tego od nas chce?)... Między innymi o tym jest najnowszy spektakl Teatru Horzycy - "Miny polskie". Jego twórcy (scenariusz: Tadeusz Nyczek i Mikołaj Grabowski, reżyseria: Mikołaj Grabowski) sięgnęli do "Wyzwolenia" Stanisława Wyspiańskiego, dramacie o niewoli, nie tylko tej rozumianej politycznie, niewoli narodowych przywar, pustych swarów, niewoli jednostki-artysty. Tekst napisany na początku XX wieku, w Polsce pod zaborami, brzmi współcześnie - twierdzą scenarzyści.

Konrad jak Batman

Widowisko rozpoczyna Muza, ta która u Wyspiańskiego sufleruje Konradowi, romantycznemu wyzwolicielowi zapożyczonemu od Mickiewicza. Muza u Grabowskiego nosi modne okulary i pije kawę - jest egzaltowaną artystką, ideolożką? Konrad, który w "Wyzwoleniu" zjawia się z zaświatów, tu spada na scenę niczym Batman. Niektóre jego kwestie scenarzyści każą wygłaszać samemu Wyspiańskiemu. Prymasa oglądamy na filmowym ekranie w głębi sceny, jak górnolotnie przemawiając przemierza miasto po usłużnie rozwijanym przed nim dywanie. Karmazyn i Hołysz (jeden na wózku inwalidzkim), starcy w kontuszach mają się - jako szlachcice - za sól polskiej ziemi...

Kapitalna jest scena gdy Chór (naród) słucha Wróżki, która na filmowej projekcji przeskakuje z jednej strony ekranu na drugą, obiecując, że już za chwilę "stąd lub stamtąd" przybędzie mąż opatrznościowy, który powiedzie naród "do róż, do zbóż, do kras". Chór szamocze się od brzegu do brzegu śladem Wróżki. Chór zresztą - naród - w ciemnych strojach, smutny, bezwolny słucha wielkich słów wieszczów, wróżek, kaznodziejów z zapalonymi zniczami w dłoniach. Czasem niemrawo skanduje: Polska! Polska!

Jak wykrzywiać twarz

Ale "Miny polskie" nie są tylko inscenizacją fragmentów "Wyzwolenia", którym nadaje się groteskowe ramy. Oto pomiędzy smętny Chór, w którym siedzi sam Wyspiański wkracza wyróżniający się jasnym garniturem Witold Gombrowicz, niestrudzony demaskator pustej, niewolącej formy, "gęby", polskiej pozy. Ale Gombrowicz kapituluje w zderzeniu z "gębą" pozostałych postaci, schodzi ze sceny.

Co jakiś czas przed tłum opada - zasłaniając go - złocista kurtyna. Przed nią pojawiają się ojciec polskiego teatru Wojciech Bogusławski i dwoje aktorów w XVIII-wiecznych strojach, którzy przezabawnie inscenizują podręcznik aktorskiej mimiki autorstwa Bogusławskiego, zalecający stosować określone grymasy, "wychylenia ciała i trzepotania członków" dla wyrażenia uczuć.

W końcu plany wydarzeń się przenikają - aktorzy od Bogusławskiego wchodzą na terytorium postaci od Wyspiańskiego, by udzielić im rad w kwestii wymowy, gestów i min...

Muza zaś zagrzewając Chór-naród, z Konradem, Kaznodzieją, Prezesem w składzie do marszu (oglądamy ów przemarsz na filmie, nagranym gdzieś w podtoruńskim lesie), gubi wątek. I już nie wie, dokąd ten pochód miałby zmierzać.

Interesujący, wywołujący co i rusz gorzki śmiech, świetnie zagrany spektakl.

Mirosława Kruczkiewicz
Nowości
3 stycznia 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia