Krzyk Hamleta

"Hamlet" - reż. André Hübner-Ochodlo - Teatr im. Mickiewicza w Częstochowie

O recenzowaniu dramatu Szekspira marzyłam, odkąd tylko zainteresowałam się teatrem. Niezmiennie zachwycam się tą sztuką, konstrukcją wątków i kreacjami postaci, znam propozycje odczytań, także tych teatralnych - gdy Dania stawała się metaforą Polski, istniejącej przecież na obrzeżach świata przedstawionego, a Duch ojca przybierał kształt husarza. Pod zaborem rosyjskim Hamlet uchodził za utwór tak bardzo niebezpieczny, że nie pomogły nawet nalegania Marii Kalergis i Heleny Modrzejewskiej, daremnie próbujących przekonać Siergieja Muchanowa, prezesa Dyrekcji Teatrów Rządowych, że sztuka Szekspira opowiada niemal wyłącznie o sprawach rodzinnych.

Taki kierunek wybrał André Hübner-Ochodlo z częstochowskim zespołem. Głównym tematem uczynił psychologię członków królewskiej rodziny i ich problemy; eksponuje samotność, różne odmiany miłości, także tej niemożliwej i prowadzącej do szaleństwa. Nie jest to spektakl o państwie ani o władcy, choć o Hamlecie wszyscy mówią "książę", ale raczej o dorastaniu, potrzebie kreowania losu i podporządkowaniu sobie świata, to raczej współczesna odmiana Freuda stosowanego.

Częstochowski Hamlet (Maciej Półtorak) to buntownik, dla którego Dania jest za ciasna, ale zamiast studenta dyszącego kiedyś potrzebą zmiany świata jakąś naukową teorią, filozoficznym systemem, widzimy artystę amatora, trochę piosenkarza rockowego, trochę aktora... Gra na pianinie i harmonice ustnej, moduluje głos, parodiuje, drwi, a przy tym spala się w histerycznej potrzebie działania. Marzy o zemście, ale tragiczny finał nie jest skutkiem jego aktywności, choć przypomina trochę współczesną masakrę.

Klaudiusz (Adam Hutyra) jest dorobkiewiczem, który gotowy jest wykorzystać każdą okazję, choć wraz z rozwojem akcji, odczuwa coraz większy strach, by wreszcie w scenie modlitwy stać się dalekim krewnym Gustawa/Konrada, który mocuje się z Bogiem. Gertuda (Teresa Dzielska) to przede wszystkim zawiedziona kochanka; poprzedni mąż albo jej obrzydł albo znudził ją śmiertelnie (w rozmowie z synem pluje na wizerunek starego Hamleta), jego brat zapowiada więc nową namiętność, choć wraz z rozwojem akcji siła ich pożądania wyraźnie słabnie... Jest jeszcze doskonała Ofelia (Martyna Kowalik, częstochowianka, obecna już na warszawskich scenach), wzruszająca, naiwna i tragiczna w swoim szaleństwie. Ale Ofelia zawsze taka była, sytuując się poza światem dworskiej polityki. Pozostałe postacie: Poloniusz (Piotr Machalica), Horacjo (Adam Machalica, student warszawskiej Akademii Teatralnej), Laertes (Daniel Misiewicz), Ozryk i Rosenkrantz (Waldemar Cudzik), Guildenstern (Bartosz Kopeć), to raczej figury pozbawione psychologii, no może w przypadku Laertesa zwraca uwagę jego czuła relacja z siostrą Ofelia. Aktorzy zagrali doskonale; chwilami jedynie Laertesowi brakowało głosu, ale to pewnie ze wzruszenia, a i inni niektóre kwestie wypowiadali zbyt cicho, mimo wyraźnego skupienia na widowni.

Świat pokazany przez Ochodlo poszukuje uniwersalności, jakiegoś bezczasu; o współczesności przypominają rekwizyty (pistolet), ekrany, a nawet psychologia postaci, które posługując się nieco odmiennym, chwilami niezwykle poetyckim językiem, jednak przepełnionym prawdziwymi emocjami, zachowują się zupełnie tak samo, jak widzowie. Oczywiście, pokazaną współczesność doprawiono szczyptą mrocznego średniowiecza - Duch ojca pojawia się na scenie, by jeszcze zza grobu rządzić żywymi (dręczy Gertrudę i przekształca syna w bicz boży, więc Hamlet próbuje zreformować świat, który nie potrzebuje takich reform), a dym wydobywa się zbyt obficie z otwartego grobu. Dla współczesnego widza to tylko gra z konwencją...

W stechnicyzowanym świecie możemy śledzić albo raczej podglądać reakcje postaci dzięki ekranom, gdy Horacy za kamerą utrwala to, w czym nie uczestniczy. W ten sposób staje się strażnikiem pamięci nie tylko o Hamlecie, ale o całej tragedii państwa duńskiego. Jego świadectwo oraz taśma wyznaczą kolejne opowieści, a odpowiednie kadrowanie obrazu utrwali najdrobniejsze szczegóły - gesty, mimikę, układ dłoni, buty.

Ten świat zdaje się trochę nieprawdziwy, przygotowany na pokaz; najbardziej niedostępny fragment sceny, przestrzeń intymności narusza lustro umieszczone na suficie i skierowane w stronę widowni. Niezmienną scenografię (André Hübner-Ochodlo, współpraca Stanisław Kulczyk) tworzy srebrne tło oraz plastikowa, przezroczysta konstrukcja - płaszczyzna dzieląca scenę na część przednią i tylną (staje się ona ścianą kaźni albo miejscem walki z Bogiem), a także bryła, która służy jako mównica, klatka lub katafalk. Z lewej strony znajduje się sofa, z prawej kamera Horacja, w głębi pianino. Widownia została pomniejszona, a rozbudowane proscenium wyznacza scenę dla śpiewającego Hamleta (oświeconego wówczas reflektorem punktowym) czy cmentarz. Ważną rolę odgrywają efekty świetlne; w finale między ostatnim wypowiedzianym słowem, a zalegającą widownię ciemnością, scena zaczyna falować czerwienią. To sygnał, że dopełniło się; krwawy rytuał dobiegł końca i zgładził wszystkich - dobrych i złych.

Przez większą część spektaklu scena i postaci utrzymane są w kolorze biało-srebmym, dwór królewski ubrany jest w stylizowane białe stroje (kostiumy Aleksandra Sosnowska-Krywult), by podkreślić brak żałoby, nastrój weselny albo rozsądną biel myśli, o której mówi Hamlet. To świat zachowujący się zgodnie z logiką, pragmatyką, świat doskonale potrafiący ukryć niewygodne emocje. Na tym tle wyróżnia się Hamlet, od początku ubrany w ciemny kostium. Ale wraz z rozwojem akcji układ ulega stopniowo rozchwianiu. Książę dojrzewa, zaczyna rozumieć zasady rządzące światem, a pozostali nie mogą pozostać obojętni wobec wydarzeń. Jeszcze przed wysłaniem Hamleta do Anglii, matka w rozmowie z synem ubrana jest w ciemny szlafrok, a w finałowej rozgrywce białe kostiumy noszą jedynie Hamlet, Horacy oraz Laertes.

W takim świecie chyba już nikogo nie zainteresuje, co czyta Hamlet, choć kiedyś było to pytanie niemal podstawowe. On zresztą wydobywa z siebie jakieś trudne do zrozumienia słowa, egzotyczne albo zniekształcone, co jeszcze bardziej upodabnia go do bohaterów literatury popularnej... W takim świecie nie ma czasu na Szekspirowskie monologi. Stefania Skwarczyńska już w 1970 roku ubolewała nad ich uciążliwością dla współczesnego widza. Ochodlo zamienił je w bardziej wiarygodny sposób ekspresji, w piosenki, songi (muzyka Adam Zuchowski, to kompozytor zadecydował o wykorzystaniu w przedstawieniu przekładu Jerzego S. Sity). Tak słowo stało się krzykiem, uzewnętrznioną emocją. Piosenka wprawdzie uprawdopodabnia monologi, ale jednocześnie eksponuje (mniej czy bardziej celowo) ekshibicjonizm współczesnej kultury, przekształcając spektakl i wymarzony przez reżysera rytuał w popis (rzeczywiście Półtorak doskonale śpiewa). A że czasami w nerwowym rytmie słuchacz gubi tekst? Znaczeniem krzyku są przecież emocje.

Ten świat daremnie poszukuje sensu, choć marzą o tym postacie i widzowie; ideały Hamleta przestały być obowiązujące. Finałowy pojedynek jeszcze bardziej ujawnia sztuczność tego świata - przez głośniki Hamlet i Laertes kłócą się o pchnięcia i przyznane punkty, choć na scenie to po prostu walka na śmierć i życie pod pozorem jakichś zawodów ujętych w regulamin. Chęć zemsty, bierne przyjęcie losu, zatrute wino, zatruta szpada - to wszystko sprawia, że zagłada tego świata jest już tylko kwestią czasu. Kto teraz decyduje o świecie? Król Klaudiusz! Hamlet (wciągający innych w swoją grę i udawanie, prowadzący tragików i przekształcający się w konferansjera)? A może Duch ojca"?

Śmierć księcia jest przedwczesna. Historia o dorastaniu kończy się klęską, a Hamlet nie rozwiązuje swoich problemów. I choć potrafił rozróżnić dobro od zła, zabrakło mu pewności siebie i skuteczności w działaniu, może dlatego, że nie potrafi jednoznacznie określić swoich postaw; on jednocześnie kocha matkę i nienawidzi jej. W chwili śmierci Hamlet i widzowie raz jeszcze słyszą głosy bohaterów sztuki (jak w słuchowiskach radiowych). To one go kształtowały i one umierają wraz z nim. Pozostał tylko krzyk, jako wyraz przerażenia i niezgody na taki świat, krzyk, który w ostatecznym rozrachunku okazuje się bezsilny, a nawet bezsensowny... Częstochowski Hamlet spala się w działaniu, a jego śmierć przypomina samobójstwo, zapowiadające wytchnienie po krótkim i wyczerpującym życiu...

Joanna Warońska
Śląsk
10 grudnia 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...