Krzysztof Ibisz jest lepszy niż wielu aktorów

Rozmowa z Emilianem Kamińskim

Rozmowa z Emilianem Kamińskim, reżyserem i dyrektorem teatru Kamienica

Dlaczego obsadził Pan w najnowszym spektaklu "I tak cię kocham" akurat Krzysztofa Ibisza?
Potrzebowałem aktora o wyglądzie przedwojennego amanta. Musiał więc to być przystojny, rosły mężczyzna, ale dodatkowo potrafiący śpiewać, mający kulturę i wdzięk. Nie było łatwo znaleźć taką osobę. Przyszedł mi na myśl Krzysztof Ibisz. Co prawda nie był na scenie prawie 20 lat, ale to, co do tej pory robił, tzn. praca na estradzie, w telewizji i filmie, również wymaga umiejętności aktorskich. Pomyślałem, że warto spróbować. Zadzwoniłem do Krzysztofa i złożyłem mu propozycję zagrania u mnie w teatrze. Okazało się, że on w swoich planach
na nowy rok założył sobie, że wróci do teatru. Teraz jesteśmy po premierze i uważam, że jest naprawdę dobry. Dodatkowo, co dla mnie jest bardzo ważne, odznacza się profesjonalizmem i poważnym stosunkiem do zadań, które mu stawiałem.

Oznacza to, że inni aktorzy tego nie mają?
Znam aktorów, którzy swój niejednokrotnie duży talent rozmieniają na drobne. Pieniądz w tym fachu, jak również w każdym innym jest oczywiście potrzebny, ale dla mnie nie może być pierwszorzędny. Dlatego też cenię stosunek do pracy Krzysztofa. W czasie prób był jednym z aktorów najlepiej przygotowanych i subordynowanych z całego zespołu.

Wróćmy do początków Kamienicy. Czy ciężko jest w Polsce założyć autorski teatr?
W moim przypadku "ciężko" to jest za małe słowo. Udało się to jednak dzięki armii życzliwych ludzi, których spotkałem na swojej drodze. Pracując nad tym projektem, poznałem wspaniałe osoby, które pomagają w uzyskaniu dotacji unijnych, świetne ekipy budowlane, a przede wszystkim życzliwych urzędników. Zawsze to powtarzam - mamy świetnych ludzi i nieludzkie przepisy. Rozmawiałem nawet z prezesem pewnej warszawskiej firmy, który powiedział mi: "Panie Emilianie, to się w głowie nie mieści, jak dużo unijnych pieniędzy jest niewykorzystanych przez przepisy, przez bzdury, które jakiś niemądry człowiek wymyślił. Z własnego doświadczenia pamiętam jednego ważnego dyrektora, od którego zależało wiele, a był z nadania partyjnego, konkretnie z Samoobrony. Ten człowiek przez brak kompetencji narobił tyle zła, że współczuję jego następcom, a i mnie narobił kłopotów. Na szczęście jego następcy byli profesjonalistami.

A czy u Pana w pracy pojawia się kolesiostwo?

Nie wiem, co pani ma na myśli. W moim teatrze jest trochę jak w rodzinie. Oczywiście, że muszę najpierw poznać osobę, która ma wejść do mojego zespołu. Pan Warmiński uczył mnie, bym zwracał szczególną uwagę na dobór ludzi.

Czyli jeżeli np. przyjdzie do Pana Pański kolega i powie, że jego córka zawsze marzyła o aktorstwie, to co?
Proszę bardzo. Córce w obecności taty zaproponuję przesłuchanie na scenie, ale to jest ryzyko, bo ja jestem szczery w ocenie - mówię to, co myślę. To trudny zawód i decydując się na niego, trzeba rzetelnie się zastanowić, żeby marzenia nie okazały się nieszczęściem.

Kim Pan się tutaj czuje - aktorem, reżyserem, a może szefem?

Szefem. A jako aktor obowiązuje mnie dyscyplina. Gdy kiedyś opóźniłem wejście na scenę, wyznaczyłem sobie poważną karę finansową za niedopełnienie obowiązków aktora.

A jakim jest Pan szefem, łagodnym czy ostrym i wymagającym? Pracownicy boją się Pana?
Tu nie ma strachu. Moi wspaniali ludzie nazywają mnie czasem: tata. Oczywiście, jeśli zdarzy się sytuacja, że ktoś przekroczy pewną granicę, to spotka się ze złymi oczami.

Czy podczas powstawania Kamienicy miał Pan moment zwątpienia?

Jeżeli mam siebie oceniać, to jestem zadaniowcem, czyli mam coś do wykonania i to po prostu realizuję. Podobnie w przypadku teatru, który jest jednak najtrudniejszym zadaniem, jakiego się podjąłem w życiu, i największą rzeczą, jaką zrobiłem. Podczas tych siedmiu lat zmagań nie miałem jednak nawet sekundy zwątpienia. Choć miałem pewnie milion powodów. Ale jak to mądrzy ludzie mówią: Jak chcesz wyruszyć w podróż, to zrób krok, a potem rób następny. Tego się trzymałem.

Na ile we własnym autorskim teatrze dokonuje się wyborów autorskich, a na ile komercyjnych? Krystyna Janda powiedziała kiedyś w wywiadzie, że w swoim autorskim teatrze nie gra tego, co chce, ale to, co musi.

Rozmawiałem kiedyś z panem Josephem Pappem podczas jego wizyty w teatrze Ateneum w 1988 r. To wielki broadwayowski menedżer i wspaniały człowiek. Pytałem, jak wygląda teatr w Ameryce? Pamiętam, co mi odpowiedział: "Słuchaj, Emilian, gram musical na 2200-osobowej widowni i to jest hit. I ten hit pozwala mi na to, że na małej scenie na 500 osób mogę zgrać sobie od czasu do czasu Szekspira". W Stanach Zjednoczonych w ogóle nie ma zjawiska komercji. Tam jest show-biznes. U nas utarł się jakiś podział na coś, co jest komercją albo sztuką wysoką. Problem tkwi już w samym zdefiniowaniu pojęcia komercji. Bo jeśli teatr ma się utrzymać, to musi myśleć o każdego rodzaju widowni.Jestem zwolennikiem powiedzenia: Wąchaj czas. Czyli jeśli żylibyśmy w mieszczańskim, holenderskim, zamożnym społeczeństwie, to wydaje mi się, że powinienem wystawić bolesny dramat, żeby przypomnieć ludziom o smutnych stronach życia. Jeśli żyjemy w kraju, gdzie ludziom jest generalnie smutno i ciężko, to muszę zrobić coś, co da im nadzieję i wytchnienie. Dlatego też uważam, że nie można myśleć w kategoriach: komercyjne - niekomercyjne. Ja myślę: dobra albo zła sztuka. Spektakl, który cieszy się powodzeniem, nazwiemy komercyjnym, dlaczego? Teatr ma żyć. On nie istnieje bez widowni. Tu ludzie muszą mieć chęć przyjść.

A z czego mogą wynikać takie problemy, z jakimi boryka się pani Krystyna Janda w Och-Teatrze? Złe zarządzanie?

Nie mogę oceniać Krystyny Jandy. To jest moja przyjaciółka i wspaniały człowiek teatru. Oprócz repertuarowych spektakli mamy dużo promocji, even_tów. Wynajmujemy nasze trzy sceny na szkolenia, pokazy, a także spektakle gościnne. W ten sposób zarabiamy na życie, by opłacić czynsze i inne zobowiązania. Robimy także dużo rzeczy poza teatrem. Zarówno ja, jak i Justynka mamy od lat zacięcie społeczne, które wykorzystujemy w pracy w fundacji. Ostatnio na przykład zorganizowaliśmy Dzień bez Traumy. Przyjechały do nas, do Kamienicy dzieci powodzian, z sierocińców, rodzin wykluczonych społecznie.

Wróćmy w takim razie do naszej codziennej rzeczywistości. Jak obserwuje Pan to, co dzieje się w świecie polityki, to bardziej to Pana przeraża czy bawi?

Zostawiam politykę politykom. Skupiam się na moim teatrze Kamienica i na mojej ukochanej Warszawie, której ten nasz teatr chcę poświęcić. Powstaje teraz przy teatrze miejsce, które nazwaliśmy Nasza Warszawa. Będzie to coś w rodzaju małego muzeum, gdzie będą pamiątki z dawnej Warszawy.

Anna Wolska
Polska Dziennik
25 września 2010

Książka tygodnia

Musical nieznany. Polskie inscenizacje musicalowe w latach 1961-1986
Wydawnictwo Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie
Grzegorz Lewandowski

Trailer tygodnia