Książka na dobranoc

Rozmowa z Grażyną Barszczewską

- Do tej pory zawsze życie zawodowe wyprzedzało moje marzenia. Wszystkie sukcesy czy nagrody to były role niespodzianki - rozmowa z Grażyną Barszczewską.

Małgorzata Klimczak: Pani obecność na II Festiwalu Książki Słuchanej świadczy o tym, że kocha Pani książki?

Grażyna Barszczewska: Wieczorne czytanie jest dla mnie taką codzienną nagrodą. Kiedy jestem już w łóżku, mimo że czasami jest to bardzo późna pora, to choćby tylko pół godziny z książką, szeleszczącą, pachnącą drukiem, jest dla mnie zwieńczeniem dnia i wielką przyjemnością. Oczywiście moje lektury nie ograniczają się tylko do tego. Oprócz literatury z wysokiej półki czytam również scenariusze, biografie, sztuki teatralne. Na nocnym stoliku zawsze mam książki, które czekają na swoją kolej.

Jako dziecko była pani czytelniczką namiętną czy raczej przeciętną?

- Niestety, przeciętną. Pewnie wynikało to z tego, że byłam dzieckiem bardzo zajętym, bo drugą moją szkołą była szkoła muzyczna. Czasu na lekturę było rzeczywiście niewiele. Ale pamiętam lektury moich rodziców. Kiedy jeszcze nie umiałam czytać, moja mama czytała mi polską klasykę.

Książki wpłynęły na wybór pani zawodu?

- Pewnie w jakimś stopniu tak... Kiedy czytamy książki, przed naszymi oczyma wyświetla się film, nieskażony czyjąś inną wyobraźnią czy interpretacją. Czytając widzimy w naszej wyobraźni sceny batalistyczne, intymne. Wyobraźnia i wrażliwość to cechy zbieżne z predyspozycjami, które powinni mieć aktorzy, ale nie są to też cechy wyróżniające tylko nas. Nie wszystko warto czytać, ale mądre lektury nas wzbogacają, czasami wskazują drogę jak żyć, jakich wyborów dokonywać, jak smakować życie. Obcowanie z książką, nawet w formie tabletów czy audiobooków, to ciągle ogromna wartość.

Jest pani Mistrzynią Mowy Polskiej. W pracy obcuje pani z dobrymi tekstami, a czy na co dzień zwraca pani uwagę na to jak ludzie mówią?

- Chętnie sięgam do lektury, z której się mogę czegoś nauczyć o naszym języku. Tak naprawdę nie czuję się mistrzem słowa, bardziej czeladnikiem. Cały czas się uczę i jestem wdzięczna tym, którzy zwracają mi uwagę na niedoskonałości językowe, Bardzo cenię sobie naszych wspaniałych profesorów Bralczyka czy Miodka, warto ich słuchać.

Jest pani aktorką grającą w filmach, a film często był uważany za coś gorszego od książki. Bo w filmie wszystko jest pokazane, niczego nie można już sobie wyobrazić.

- Film opary na jakiejś powieści na przykład, jest prze- cięż interpretacją pierwowzoru, sumą wrażliwości twórców filmu. To niezależny artystyczny przekaz, czasem bardzo odbiegający od naszych wyobrażeń. Ale też zdarza się, że trafna obsada, znakomita rola może uratować nie najlepszy tekst i cały film.

Zagrała pani w serialu "Kariera Nikodema Dyzmy", który powstał właśnie na podstawie książki. Czy spodziewała się pani, że to będzie tak udany serial, tak zapamiętany przez widzów, pani rola również?

- To było dla nas - aktorów grających w tym filmie -spore zaskoczenie. Realizując ten serial pracowaliśmy jak przy każdym normalnym, ekranowym filmie. Dla mnie to żadna różnica czy gram w filmie telewizyjnym czy ekranowym. Wszyscy w tym filmie robili to, co do nich należało, i najlepiej jak potrafili. Jak serial już się ukazał, żartowaliśmy z moim przyjacielem Romkiem Wilhelmim, że dopóki będzie żył nasz film, my też będziemy trwać. I okazało się, że w tym żarcie było sporo prawdy. "Karierę Nikodema Dyzmy" oglądają kolejne pokolenia, powtarzają go różne stacje. Cieszy się zasłużonym zainteresowaniem widzów.

Jako licealistka chodziła pani z koleżankami do teatru, żeby popatrzeć m.in. na Romana Wilhelmiego. Czy koleżanki pani zazdrościły, kiedy się okazało, że graliście razem potem wiele ról w teatrze i w filmie?

- Rzeczywiście chodziłam z koleżankami do teatru Ateneum, a po przedstawieniu stałam gdzieś w kącie, bo wstydziłam się podejść po autograf. Romek jeszcze wtedy nie był znanym aktorem, ale i Romek i Bogusz Bilewski to byli bardzo przystojni chłopcy i w rzeczywistości to był istotny powód tego naszego wystawania pod teatrem...

Z filmów jest pani kojarzona z rolami hrabianek, arystokratek, grzecznych i kulturalnych pań.

Mówi pani o moich popularnych rolach, dla tzw. szerokiej widowni, ale zdarzało mi się też grać diabełki i nawet "instytutki", jak je nazywał kiedyś mój mały synek. - Charakterystyczna rola zawsze jest ciekawsza. Każda aktorka woli zagrać diabła niż anioła. Moja Nina w "Karierze Nikodema Dyzmy" na początku niezbyt mi się podobała. Pociągały mnie w tym scenariuszu inne postaci, bardziej szalone, choć epizodyczne.

Jak np. Ewa Szykulska.

- Tak, tego typu. Powiedziałam reżyserowi, że Nina to taka mdła amantka. A on na to: pani jest amantka, ale z pieprzem. Nie wiem czy tego pieprzu udało się dodać do tej roli, ale myślę, że w sumie dobrze się stało i wyszedł świetny film.

A dzisiaj już mamy inne seriale, gra w nich wielu amatorów. Myśli pani, że są zagrożeniem dla zawodowych aktorów?

- Zwykle amatorzy są - przepraszam, że użyję tego zwrotu - używani w filmach. Jeśli mają naturalność bycia przed kamerą, to ich ustawia w szeregu tych, którzy się nadają do grania postaci bardzo podobnych do siebie samych. Ale pan X, który gra w telenoweli, nie zagra w teatrze Hamleta, a pani Y nie zagra Marii Stuart. Do tego trzeba mieć odpowiedni warsztat, a to nie tylko umiejętność naturalnego zachowania się i dialogu typu: jak się czujesz? co zjemy na obiad? Są świetni zawodowi aktorzy filmowi i świetni aktorzy teatralni, ale są też tacy, którzy potrafią być znakomici i w teatrze i w filmie. Zbigniew Zapasiewicz, był wybitnym aktorem teatralnym, a także filmowym.

Pani nigdy nie zrezygnowała z teatru. Niektórzy twierdzą, że teatr to kwintesencja waszego zawodu. Jak się przestaje grać w teatrze, to się przestaje mieć kontakt z zawodem.

- Rzeczywiście, ciągle trwam w teatrze. Zadebiutowałam jeszcze w trakcie studiów "Czajką" Czechowa. Kiedy kończyłam studia, z kilkunastu osób z mojego roku, praktycznie wszyscy dostali angaż do takiego czy innego teatru. Natomiast dzisiaj jest inaczej. Niektórzy świadomie rezygnują z teatru. Oczywiście w moim życiorysie zdarzały się takie sytuacje, kiedy musiałam zrezygnować z jakiejś ciekawej roli filmowej czy telewizyjnej, lub też z atrakcyjnego festiwalu filmowego, bo grałam w kilku różnych przedstawieniach.

Jeżeli chodzi o warsztat, to rzeczywiście teatr trzyma wysoko poprzeczkę.

Rzecz jasna rzemiosło filmowe różni się od teatralnego, ale i na scenie i w filmie widzowie muszą rozumieć co mówię, prawda? Innych środków muszę używać na scenie kameralnej teatru Ateneum, a innych na dużej scenie teatru Polskiego.

Jest rola, którą chciałaby pani zagrać, czy cieszy panią każda rola?

- Do tej pory zawsze życie zawodowe wyprzedzało moje marzenia. Wszystkie sukcesy czy nagrody to były role niespodzianki. Ale jak to powiedział jeden z filozofów: nie ma przypadków, to tylko bliżej nam nie znana konieczność.

Mam nadzieję, że będziemy panią w Szczecinie częściej widywać.

- Szczecin to piękne i ważne miasto na mapie teatralnej, więc mam nadzieję - do zobaczenia.

Małgorzata Klimczak
Głos Szczeciński
14 czerwca 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...