Księgi zakurzone

"Księgi Jakubowe" - reż. Ewelina Marciniak - Teatr Powszechny w Warszawie

„Księgi Jakubowe" autorstwa Olgi Tokarczuk są wspaniałe. Powieść trzyma wysoki poziom, jednak w pewnym momencie czytelnik zaczyna odczuwać przeciążenie. Obok fragmentów, od których nie można się oderwać, pojawiają się całe strony nie wnoszących wiele do akcji opisów, które tylko pchają historię w stronę finału. Przyznaję, że właśnie znudzenie którymś z kolejnych przerywników spowodował, że udało mi się przeczytać tylko trochę ponad połowę powieści. Tym samym nie zaliczam się do dumnego grona jej znawców. Oglądając spektakl Eweliny Marciniak odniosłam jednak wrażenie, że twórcy postąpili podobnie – przeczytali połowę książki, a potem przeskoczyli do ostatnich jej stron.

„Księgi Jakubowe" to monumentalna, wypełniona postaciami, wątkami i miejscami opowieść o genezie powstania, rozwoju i upadku sekty Jakuba Franka. Niemożliwością było zmieszczenie w przedstawieniu wystawianym obecnie na deskach Teatru Powszechnego im. Zygmunta Hübnera w Warszawie wszystkich wątków. Nawet będąc tego świadomym, trwające 230 minut przedstawienie nie jest adaptacją, z której można być zadowolonym.

Widzowie zostają wrzuceni do scenicznego świata i muszą się w nim sami odnaleźć. Ludzie, którzy nie czytali powieści, mogą mieć problemy ze zrozumieniem fabuły. Z drugiej strony znający treść książki mogą być rozczarowani jej spłyceniem. Od pierwszych scen spektaklu kumulują się pytania. Kim jest Jenta? Dlaczego od jej przeżycia tyle zależy? Jaką rolę dla zgromadzonych ludzi odgrywa Chaja? (W powieści faktycznie jej postać miała znaczenie, na scenie zdaje się być jedynie ozdobnikiem). Co w tym wszystkim robi katolicki ksiądz? „Im dalej w las, tym więcej drzew" jak mówi przysłowie. Dlatego nie zaskoczyły mnie komentarze widzów, którzy nie zrozumieli sceny rzucania klątwy na Jakuba, pytali o dalsze losy Gitli. Atmosfera tajemniczości jest nieodłączną częścią „Ksiąg Jakubowych", nie uważam jednak za poprawne przyjęcie założenia, że cała publiczność zgromadzona w teatrze skupi się wyłącznie na niej.

Przedstawieniu nie można odmówić pomysłowości scenicznych rozwiązań. Począwszy od turpistycznych lalek, które reprezentują przywiązanie bohaterów do żydowskiej tradycji i kultury, poprzez scenę podróży kasztelanowej Kossakowskiej i jej towarzyszki Drużbackiej, kolację u biskupa Sołtyka, na scenie chrztu kończąc. Jednak wykorzystanie karykaturalności poszło chyba za daleko, przez co wiele postaci straciło nadany im przez Tokarczuk charakter. Chyba najbardziej zirytowało mnie takie podejście do wątku przyjaźni pomiędzy księdzem Benedyktem a poetką Drużbacką, które wcale nie opierało się wyłącznie na utajonym napięciu seksualnym. To zresztą nie jedyne nadpisanie sensów nie znajdujących potwierdzenia w książce.
Nie łatwo zrozumieć, kim jest Jakub Frank. Czy to faktycznie słyszący boski głos mistyk, który poprowadzi uciemiężony lud do nowego, lepszego świata? Może zwykły szaleniec gromadzący dookoła siebie naiwnych? Czy w końcu zręczny polityk, który na drodze religijnej rewolucji chce zapewnić wierzącym w niego Żydom dostęp do ziemi i zaszczytów? Obok scen ukazujących poszukiwania Boga na drodze nowych rytuałów, a także wyniszczania się skłóconych grup Żydów pojawiają się obrazy brudnej walki o wpływy i skorzystanie z faktu, że Ci ludzie sami garnęli się do porzucenia „swojego żydostwa".

Takie i inne sformułowania wskazują, że Polska w tym okresie nie była idylliczną krainą tolerancji i pokoju, w przeciwieństwie do tego, co głoszą podręczniki do nauki historii. Przez spektakl jak widmo przetaczają się fałszywe oskarżenia o wykorzystywanie przez Żydów chrześcijańskiej krwi w czasie odprawiania ceremonii i zarzuty o zagrażanie interesom polskich kupców.

W spektaklu zbyt ogólnie potraktowano większość postaci, przez co ich charaktery właściwie nie istnieją. Nie wiemy o nich wiele, relacje między bohaterami właściwie nie istnieją. Zdają się opierać wyłącznie na nienawiści bądź uwielbieniu odczuwanych względem Jakuba. Gdyby główni bohaterowie zostali wyraźniej zarysowani, cały spektakl zyskałby na dramatyzmie.

W drugim akcie spektaklu ma miejsce przydługa scena, co prezentuje? Taniec? Orgię? O ile pamiętam treść przeczytanej części „Ksiąg Jakubowych" to nie pojawia się w niej taki fragment. Jednak chyba rozumiem założenie reżyserki – chciała pokazać silne poczucie wspólnotowości frankistów, ich zespolenie. Nie neguję takiego scenicznego rozwiązania. Jednak sama sekwencja jest za długa, spektakl składa się z najważniejszych wątków zawartych w powieści, jednak usunięcie dłużyzn mogłoby poskutkować tym, że znalazłoby się miejsce na więcej istotnych szczegółów.

Mam wrażenie, że twórcy spektaklu za bardzo skupili się na jego stronie plastycznej. Kostiumy, scenografia (zwłaszcza lustra w złotych, bogato zdobionych ramach) subtelne światło pozwoliło stworzyć na scenie świat rozciągnięty w przestrzeni i czasie, tylko pojedynczymi rekwizytami zaznaczając miejsce akcji w danej scenie. Każda scena jest efektowna i pozwolę sobie na smutne stwierdzenie, że strona wizualna przedstawienia jest jego najmocniejszym punktem.

Niestety zabrano szansę aktorom na zagranie swoich ról. Kazano im prezentować się na scenie, podrygiwać do taktu, wyglądać dobrze. Czy o to chodziło? O „sztukę dla sztuki"? „Księgi Jakubowe" nie odpowiadają na najważniejsze pytanie: kim był Jakub Frank? Mężczyzną wypełniającym niebiańskie nakazy, czy szaleńcem, który zrujnował życie setkom swoich wyznawców? Zakończenie spektaklu zdaje się potwierdzać drugą opcję.

Dramaturgia spektaklu nie jest w pełni przemyślana, co widać w nagromadzeniu zbyt wielu środków scenicznych. Ten przesyt nie jest w stanie zapełnić w „Księgach Jakubowych" braków, przez które widz nieznający treści książki będzie czuł się prawie jak obserwująca wszystko Jenta. Tylko patrząc, nie wszystko rozumiejąc nie dostanie szansy prawdziwie uczestniczyć w przedstawieniu.

Agata Białecka
Dziennik Teatralny
14 stycznia 2017

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...