Kształt marzeń
rozmowa z Ryszardem FijałkowskimZ Ryszardem Fijałkowskim, zastępcą dyrektora Teatru im. J. Osterwy w Lublinie rozmawia Andrzej Z. Kowalczyk
Mówiono mi, że jeśli nie zna Pan jakiegoś pomieszczenia w teatrze, to ono… nie istnieje. To prawda?
Rzeczywiście znam gmach teatru od piwnic po strych. Ale są takie pomieszczenia, o których wiemy, że wciąż jeszcze istnieją, natomiast byłby wielki problem z dotarciem do nich. Na przykład - orkiestron, niezbędny kiedyś, gdy muzyka była wykonywana na żywo, a później zabudowany. Czyli jest w tym gmachu jeszcze trochę do odkrycia. I zdarzają się niespodzianki. Kiedy przed dwoma laty remontowaliśmy scenę, odkryliśmy pod nią ciekawe rzeczy. Jakaś amunicja i piękne, stare - ale "niestety" puste - flaszki. One zresztą może kiedyś "zagrają" w jakimś spektaklu, bo skrzętnie wszystko zebraliśmy i rekwizytor je przechowuje. Były też zaskoczenia innego rodzaju. Kiedy zdjęliśmy wierzchnią warstwę podłogi okazało się, że drewno pod nią - choć bardzo stare - jest w idealnym stanie. Jestem przekonany, że będą jeszcze następne odkrycia i niespodzianki. Duch-opiekun starego teatru dawkuje emocje.
Gmach teatru ma już z górą 120 lat i z roku na rok wygląda coraz piękniej. Ma Pan w tym znaczący udział.
Jestem rodowitym lublinianinem i od dziecka bywałem w tym gmachu. I tak jak chyba wszystkim mieszkańcom Lublina zależy mi, żeby teatr wyglądał jak najpiękniej. Najlepiej dokładnie tak, jak tuż po wybudowaniu, albo co najmniej bardzo podobnie. Przy każdej renowacji staramy się robić wszystko tak, jak było to w projekcie Karola Kozłowskiego. Łącznie z powrotem do pierwotnej, zielonej elewacji budynku. Bardzo ważny jest też komfort naszych widzów. Zawsze przyjemniej jest oglądać spektakl siedząc wygodnie, nie słysząc skrzypienia starych foteli czy podłogi, nie drąc ubrania o wystające sprężyny. W jednym tylko odeszliśmy od tradycji - na widowni nie jest już zimno, na co przez ponad sto lat skarżyli się widzowie i recenzenci.
Kiedy przed prawie 9 laty obecna dyrekcja obejmowała teatr, jego stan nie był - mówiąc delikatnie - najlepszy…
Tak, teatr nie wyglądał ładnie, ani z zewnątrz, ani w środku. A jak wykazały zlecone przez nas ekspertyzy, również stan techniczny pozostawiał wiele do życzenia. W skrzydle po filharmonii, od ul. Kapucyńskiej, groziła wręcz katastrofa. Tym zajęliśmy się w pierwszej kolejności, a jednocześnie podjęliśmy prace w głównej części gmachu. Rozpoczęliśmy od sceny i widowni, potem przyszła kolej na foyer, wreszcie - na elewację, okna i drzwi. Tak to szło kolejno i dziś teatr wygląda tak, jak widać. Okazało się, że marzenia i plany, z którymi przyszliśmy, mogły się stać rzeczywistością. Choć oczywiście do końca ich realizacji jeszcze daleka droga.
To wszystko było możliwe m.in. dzięki sponsorom. Jak się ich zdobywa?
O tym wolałbym nie mówić zbyt dokładnie. Istotne jest to, by darczyńca miał przekonanie co do słuszności celu, na który przeznacza pieniądze. Naszym głównym sponsorem była Bogdanka. Jej ówczesny zarząd uznał, że odrestaurowanie zabytkowego gmachu, jednego z trzech najstarszych teatrów w Polsce, jest sensowne i przynosi zaszczyt również darczyńcy. Dzięki temu przez trzy lata naszej współpracy udało się zabezpieczyć skrzydło po filharmonii oraz doprowadzić zewnętrzny wygląd teatru do obecnego stanu.
A jakie są dalsze plany?
Najważniejsze jest zagospodarowanie wspomnianej części po filharmonii.