Kto dziś będzie ofiarą?

„Niemy kelner" - aut. Harold Pinter - reż. Wojciech Malajkat - Teatr Imka, Kampania Teatralna w Warszawie

Spektakl „Niemy kelner" oparty na postmodernistycznej sztuce Harolda Pintera z lat 50. „The Dumb Waiter" przejawia typowe dla postmodernizmu cechy: zobojętnienie na wyższe wartości życiowych, powierzchowność uczuć, pewnego rodzaju deformacja rzeczywistości i pokazanie bohaterów w ich iluzorycznym, pełnym absurdów, świecie.

Jednocześnie w interpretacji Wojciecha Malajkata postaci bohaterów zostały przejaskrawione, wręcz groteskowo pokazane, a sztuka nie miała tak psychodelicznego wydźwięku, co sprawiło, że łagodniej się ją przyjmowało.

Spektakl, będący właściwie pastiszem filmu gangsterskiego, to przedstawienie pełne irracjonalnych dialogów w dziwacznej rzeczywistości, w jaką widz został wtrącony wraz z dwójką bohaterów: Benem i Gusem – płatnymi zabójcami czekającymi w obskurnej suterenie lub jakimś magazynie na wykonanie swojego zlecenia. Czekając na swoją ofiarę, zastanawiając się, kto to będzie tym razem, zabijają czas czytając gazetę i prowadząc bezsensowne rozmowy.

Ben i Gus żyją od zlecenia do zlecenia, nie mają swego prywatnego życia, wszystko podporządkowują swojej pracy. Wepchnięci w swoje życiowe role, w rzeczywistości bardzo infantylni i mało świadomi siebie i świata, bezmyślnie poddają się nakazom kogoś stojącego wyżej w hierarchii. Mający śmieszne przyzwyczajenia i nawyki, powtarzają utarte schematy zachowań, bo tylko takie znają i takie zostały im wpojone.

Przedłużające się czekanie na rozkazy bohaterowie zabijali dziwnymi, stereotypowymi rozmowami, które zwykle nie prowadziły do niczego, obnażały jedynie ich niedojrzałość, schematyczne myślenie i sposób działania. Niedorzeczne dialogi podczas całego przedstawienia co raz prowadziły do różnorodnych spięć, z których mimo wszystko udawało się im jakoś wybrnąć. W końcu w tej dziwnej przestrzeni mieli tylko siebie i tylko sobie mogli ufać... Do czasu.

Momentami poziom absurdu i powtarzalność zdarzeń były tak męczące, że sztuka wręcz nudziła. Wybawieniem była świetna gra aktorska Piotra Szwedesa (grającego Gusa), który z każdej sytuacji potrafił wybrnąć i, który – mimo poddanego stanowiska i wydawało się słabszej osobowości – ostatecznie potrafił wykpić wszystkich.

Gra światła działała na wyobraźnię, przygaszenie świateł w kluczowych momentach akcji wciągało w grę niepokoju i potęgowało atmosferę zagrożenia i napięcie w widzach, niepewnych co się stanie i – przede wszystkim – do czego to wszystko prowadzi.

Do tego przedłużający się czas oczekiwania na rozkazy nakręcał spiralę niepewności, która z czasem stawała się coraz bardziej nie do zniesienia. Polecenia wyższej instancji niespodziewanie zaczęły pojawiać się z włazu i windy żywnościowej. I okazywały się całkowicie bezsensowne, co rozbijało psychicznie nieprzygotowanych na to bohaterów. Jednak w całym tym absurdzie bohaterowie na swój sposób, zgodnie ze schematami, jakie mieli wyuczone, zaczęli interpretować rozkazy, powodując (akurat tutaj ku uciesze widzów) jeszcze mocniejsze nagromadzenie niedorzeczności. I wtedy akcja zaczęła się toczyć szybciej, by w końcu doprowadzić do zaskakującego – bo jakże inaczej – zakończenia.

W sztuce Wojciecha Malajkata zakończenie jednak przyjmuje nieco inną formę niż w sztuce Harolda Pintera. Wprawdzie starszy stopniem i doświadczeniem Ben, posłuszny wytycznym wyższego autorytetu, bezkrytycznie decyduje się wykonać rozkaz i zabić swego partnera, ale ten jest na to przygotowany i w ostatniej chwili go uprzedza.

Katarzyna Harłacz
Dziennik Teatralny Warszawa
28 lipca 2022

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia