Kto ma władzę, tworzy fakty...

"Królowa Margot. wojna skończy się kiedyś" - reż. Wojciech Faruga - Teatr Polski w Bielsku-Białej

Opowieść o wyrachowaniu władzy i fałszowaniu faktów, to w teatrze nic nowego. Jeśli jednak zachęcam (a zachęcam) do obejrzenia spektaklu "Królowa Magot. Wojna skończy się kiedyś" w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej, to ze względu na oryginalny pomysł inscenizacyjny i ciekawe interpretacje aktorskie. Dzięki nim, prawdy dawno objawione zyskują nowy, poniekąd bezpośredni wymiar. Bezpośredni, bo publiczność ogląda historię politycznych manipulacji i bierze w nich... udział. I nawet jeśli niektórzy widzowie znają (z cudzych relacji) pointy szczególnie wymownych scen, ostrze demistyfikacji nie traci ostrości.

Autorzy tekstu - reżyser Wojciech Faruga i dramaturg Tomasz Jękot - nie przypadkiem wybrali słynną powieść Aleksandra Dumasa. Zaczerpnęli z niej zarys fabuły i postać głównej bohaterki, która w kulturze europejskiej stała się symbolem ofiary i kata jednocześnie, ale też symbolem marionetki w rękach potężniejszych od niej pretendentów do władzy. W bielskim przedstawieniu, istotnie, poznajemy Margot jako śliczną lalkę, poruszającą się ze sztucznym wdziękiem dworskiej etykiety. Ale z biegiem akcji, Magdalena Łaska, która ucieleśnia Margot na scenie, odbiera bohaterce tę wystudiowaną lekkość bytu. Kurczy się i szarzeje, przygwożdżona tragicznym rozwojem wypadków. Inaczej jest w przypadku jej matki, despotycznej Katarzyny, dla której żadna zbrodnia nie jest zbyt ohydna, jeśli tylko pomoże utrzymać władzę. W wyrazistej interpretacji Marty Gzowskiej-Sawickiej, królowa regentka do końca nie rezygnuje ze swoich ambicji, nie bacząc na to, że jej działania tracą sens, a ona - człowieczeństwo.

Nie konflikt psychologiczny stanowi jednak istotę przedstawienia. Słowem kluczem jest tu "teatr". To drugi powód, dla którego twórcy wybrali "Królową Margot", bo w tej historii teatr obecny jest na wielu poziomach. Cały dwór staje się przecież sceną, na której katoliccy władcy "kochają" hugenotów, za kulisami szykując im rzeź. Potem pojawia się "teatr wojny", oznaczający pracę strategów, planujących przyszłe rozdanie ról. Wreszcie "teatr polityczny", którego trwanie reżyser przeciąga aż do naszych czasów. Spektakl grany jest w kostiumach i stylowej (acz umownej) scenografii projektu Agaty Skwarczyńskiej. Ten zabieg bynajmniej nie osłabia tezy o niezmienności mechanizmu manipulacji. A wręcz ją wzmacnia! Naprawdę robi się zimno, gdy ze sceny padają słowa (cytuję z pamięci): "W polityce nie ma faktów. Fakty zależą od tego, kto je zapisze - my czy oni". Czyż to, mimo kostiumu, nie brzmi aktualnie...? Publiczność doznaje zresztą dwoistości ocen na własnej skórze. Słucha sprzecznych, ale przekonujących (!) relacji obydwu stron konfliktu i zagubiona, raz klaszcze jednym, raz drugim. Albo traci rozeznanie między prawdą i fikcją, gdy aktorzy nagle wychodzą z postaci i mówią do nas prywatnie (świetna scena z papierosem), udowodniając, że wszystko można zamarkować, byle to udawanie dobrze sprzedać. .. Spektakl Teatru Polskiego nie jest bez wad, nie wszystko jest w nim spójne (i nie wszystko potrzebne), ale to jedna z ważnych pozycji tego sezonu.

Henryka Wach-Malicka
Polska Dziennik Zachodn
29 stycznia 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia