Kto rządzi? One. Tłamszone i zastraszone

"Białe małżeństwo" - reż. Martyna Łyko - Teatr Polski we Wrocławiu

Skoro wszystkie role kobiece i męskie grają panie samo to już podkreśla doniosłą pozycję kobiet w świecie. Przecząc prawdopodobnemu kierunkowi prowokacji, którą Martyna Łyko chciałaby osiągnąć coś wręcz przeciwnego.

Łyko funduje nam przekaz szczególnie atrakcyjny o opresji kobiecej w świecie rozbuchanych samców (świetna scena ślubu Matki z Ojcem, który w miejsce głowy ma ogromny łeb buhaja o przekrwionych ślepiach). Samce z premedytacją doprowadzają kobiety do stanów seksualnej uległości. Traktują za niewolnice i naczynia do rodzenia potomstwa. Jakby na świecie w ogóle nie było miłości i to słowo już nie znaczyło nic.

Tu każdy z nas powinien upaść na kolana przejmując też na siebie odpowiedzialność za wszelakie bezeceństwa mężczyzn wobec kobiet. Chociaż nie każdy z nas to opresyjny drań. A wielu poddaje się dość posłusznie kobiecej woli. Ktoś jednak ma prawo uważać, że tak nie jest.
Spektakl Łyko to jednak sceniczny gest. Na szczęście nie podważa roli kobiety jako rodzicielki. Nie epatuje też bez sensu nagością i seksualnością. Mocno za to dobywa cały kompleks dojrzewania młodych osób uwikłanych w obyczajowość groźnie zyskującą na znaczeniu na zapyziałych klerykalnych prowincjach świata także dzisiejszego.

Łyko bardzo osobiście odczytuje „Białe małżeństwo". Do osobistego spojrzenia skłania też oglądających spektakl. Szczerze rozmawia z nami o naszym podwójnym moralnym dnie. Na pewno celnie temu służy przesłanie z gotową tezą o świecie opresyjnym tylko względem kobiet. Idąc jednak dalej tym tropem świetnym pomysłem jest opowiedzenie wszystkiego wyłącznie przez kobiety, a w konsekwencji obsadzenie w przedstawieniu samych pań, również jako postaci męskich. Można odnieść wrażenie, że chodzi też o pokazania na scenie ludzkiej seksualności w świecie pomieszania płci i ogólnego chaosu. Akcentując jednak poetycką i groteskową aurę sztuki. Subtelnie prowadząc z widzami dialog o wielopokoleniowej seksualności widzianej oczyma kobiet. Seksualności mężczyzn w gruncie rzeczy też, ale w opiniach kobiecych. Dlatego nie można uznać, że spektakl Łyko równorzędnie i do końca uczciwie jest także o naszych sprawach. Nie jest, skoro zostaje opowiedziany wyłącznie przez kobiety i przyglądamy się temu wszystkiemu narracyjnie jedynie od kobiecej strony.

Ale w przeciwnym razie pewnie nie byłoby to „Białe małżeństwo" Różewicza? Tylko spektakl jakiegoś odważnego i nie bardzo liczącego się z autorem sztuki twórcy teatralnego. Łyko szanuje tekst pierwotny, jej spektakl nie jest obrazoburczy. Raczej pociągnięty wrażliwą i subtelną kreską, chociaż stanowczo i wyraziście.

Opowiadając o opresji wobec kobiet, w gruncie rzeczy mówi nam też o naszym zaimpregnowaniu na cudze nieszczęście bez względu na to jakie by ono nie było i czego i kogo dotyczyło. Mówi nam o naszej hipokryzji i znieczulicy, skoro schowani za maskami obłudy i nieprzemakalni w imię „boskich wartości" bywamy obojętni na to co często w sposób oczywisty i wręcz namacalnie jest złe. A nie dotyczy tylko świata kobiet.

Czują to wrażliwie aktorki. Spektakl jest wyrównany i doskonale zagrany. Bianka Aleksandry Chapko świetnie oscyluje na granicy nadal obecności w świecie zakłamanym i już rodzącej się niezależności, godząc zachowawczość istoty wychowanej w gorsecie ciasnego katolicyzmu z drapieżnością wieku seksualnego dojrzewania. Sceny, w których Paulinę Beaty Śliwińskiej dusi gorset katolickiej układności należą do szczególnie ciekawych. Beniamin Iwony Kucharzak - Dziudy jest postacią nieśmieszną, zagraną przekonywująco, starannie, stonowanie i subtelnie jako uosobienie wiary w prawdziwe uczucie. Dziadek Moniki Bolly, postać z drobnych detali i świetnie zagrana śmieszy i budzi obrzydzenie. Ojciec Jolanty Zalewskiej zadziwia złowrogą „charyzmą". Matkę Bożena Baranowska i Ciotkę Agata Skowrońska obie udanie wyposażają w finezyjnie dozowaną hipokryzję, pogodzenie z losem i w sumie dobrym samopoczuciem w niemoralnym światku. Kucharcia Katarzyny Baran, molestowana i gwałcona przez Ojca, nie śmieszy, nie budzi współczucia, ale najzwyczajniej przerażenie.

Z wyjątkiem Bianki i Pauliny pozostałe postacie mają wspólny mianownik seksualnego zniewolenia i tak naprawdę pogodzenia z losem. Smętnie snują swe opowieści o świecie opresyjnym. Tylko Bianka i Paulina chcą się z niego wyzwolić i mają na to siłę. Ale są zagubione. Łyko prezentując te ich usiłowania unika uproszczeń i nie kieruje się tanimi emocjami. Zostawiając widzów z sugestią, że jest światełko w tunelu.

W spektaklu Łyko muzyka Maurycego Raczyńskiego, scenografia i kostiumy Anny Marii Karczmarskiej i Mikołaja Małka oraz oświetlenie wspaniale podkreślają klimat „Białego małżeństwa". Kostiumy udanie charaktery postaci. Ich umowność wiele mówi o skrywanej tożsamości kobiet. Łóżko na którym dialogują Bianka i Paulina nakryte białą pościelą, bywa stołem albo ołtarzem. W przestrzeni umownej, charakteryzującą się prostotą. Na przekór wnętrzom mieszkań zachowawczo myślących ludzi. Żyjących w uścisku trwałych stereotypów i wiary w cuda. Jak w nich tkwimy, jak głęboko jesteśmy zanurzeni?

Łyko stawia nam te pytania, ale odpowiedzi musimy poszukać sami. Przy odrobinie odwagi.

Andrzej Piątek
Dziennik Teatralny Rzeszów
29 marca 2021
Portrety
Martyna Łyko

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia