Kto się boi markiza de Sade’a?

"Filozofia w buduarze"-reż: B. Hussakowski-Teatr Nowy Kraków

"Filozofia w buduarze" markiza de Sade\'a wystawiona na deskach Teatru Nowego przez Bogdana Hussakowskiego to XVIII-wieczny dialog filozoficzny, ale dialog szczególny. Cały spektakl to sadyczna lekcja wychowania seksualnego - potraktowana ironicznie, z dystansem, ujęta w cudzysłów, ale jednak wytrącająca widza z bezpiecznej pozycji obserwatora.

Czy we współczesnym świecie, po rewolucji obyczajowej XX wieku, w dobie panseksualizmu, brutalizmu jest jeszcze coś, co może nas bulwersować? Wydawałoby się, że otoczeni przez wszechobecną pornografię, filmy z egzekucji krążące po Internecie nie mamy w naszej kulturze żadnego tabu i że nic już nas nie przerazi, ani nie zgorszy. A jednak dzieła markiza de Sade’a budzą w nas konsternację.  Moda na „bycie libertynem” powinna temu przeczyć – „libertyn” to komplement, wyraz niezależności światopoglądowej, wyzwolenia z jarzma ograniczających przesądów i ciemnoty. Nobilitacja takiej postawy życiowej obecna jest nie tylko w sferze intelektualnej (w niektórych kręgach współczesnych filozofów de Sade uważany jest za prekursora myśli Fryderyka Nietzschego), ale i w dziedzinie popkultury. Libertyn – ikona, bohater hollywoodzkich produkcji – nie jest już synonimem obrazy obyczajów – wystarczy wspomnieć takie filmy jak: Niebezpieczne związki Valmont (1989), Zatrute pióro (2000), czy Rozpustnik (2004).  
(1988),

„Filozofia w buduarze” markiza de Sade’a wystawiona na deskach Teatru Nowego przez Bogdana Hussakowskiego to XVIII-wieczny dialog filozoficzny, ale dialog szczególny. Wspólnie z pełną widownią obcych mi ludzi słucham sprośnych wynurzeń Madame de Saint Ange (Dominika Knapik), która bez żenady, ekshibicjonistycznie chełpi się swoim zepsuciem, obnaża po kolei  wszystkie występki i ciemne zakamarki duszy. Cały spektakl to sadyczna lekcja wychowania seksualnego – potraktowana ironicznie, z dystansem, ujęta w cudzysłów, ale jednak wytrącająca z bezpiecznej pozycji obserwatora. Podczas spektaklu widzowie trochę się śmieją, trochę czują zakłopotanie. Zaczyna się „niewinnie”: grupa bohaterów – ze swym mistrzem Dolmancem (Piotr Sieklucki) na czele – postanawia „wyedukować” cnotliwą, filigranową, młodziutką Eugenię (Gracja Niedźwiedź). Celem jest wykształcenie umysłu podług nowych zasad. Instrukcje seksualne wznoszą się na kolejne szczeble perwersji, a dziewczyna pojętnie chłonie wszystko niczym tabula rasa, jednocześnie odkrywając utajone, nieświadome, patologiczne skłonności własnej psychiki.

Lecz nie tylko o kondensację i intensyfikację doznań tu chodzi, ani o orgie zaspokajające żądze uczestników. „Zabawy” bohaterów to coś więcej niż pogoń za orgazmem w libertyńskim, erotycznym raju. Z resztą trudno tu mówić o erotyzmie. Ludzkie ciała tworzą całościową, zautomatyzowaną, bezpodmiotową i w pewnym sensie bezpłciową seks-machinę. Są jedynymi rekwizytami tej inscenizacji. Aktorzy mają związane z tyłu ręce, są zniewoleni, zamknięci, niby rzadkie okazy, w klatce za szybą. Mają czarne, zgniłe usta i oczy oraz wymazane bielidłem twarze. Wszyscy, bez względu na płeć, są jednakowo ubrani w czarno-białe stroje wskazujące na epokę, na głowach mają białe, pudrowane peruki. Konkret opisu jest dla nas momentami obrzydliwy, jednakże spektaklowi Hussakowskiego daleko do wulgarnej pornografii. Brak tu dosłowności gestów, wszystko jest umowne, oparte na domyśle widza i zabawnych akrobacjach, komicznych figurach. Subtelne, barokowe ruchy, wysublimowane omdlenia Kawalera (Jakub Falkowski) łączą się w perwersyjny obraz całości.

W swej płomiennej przemowie Dolmance głosi, oprócz pochwały dewiacji, ateizm absolutny, który jest jednocześnie rozgrzeszeniem sumień. Podczas hedonistycznych praktyk zostają obnażone najgłębsze, najciemniejsze instynkty człowieka, który w poszukiwaniu absolutu przekracza kolejne granice nieprzekraczalnego, wznosi się na kolejne szczeble zła. Potworna obojętność Boga i natury popycha jednostkę do coraz silniejszych prowokacji, w celu wywołania jakiejkolwiek reakcji z jej strony. Bez odpowiedzi. Na jak wielkie bluźnierstwo można się zdobyć w desperackim poszukiwaniu transcendentnego bytu? Sadyzm to przecież dążenie do ekstazy poprzez ból i cierpienie – de Sade zdaje się mówić: to prawie tak jak w religii. „Jeśli Boga nie ma, to wszystko jest dozwolone.” A Boga nie ma, bo jest zbyt słaby i samotny, bo nie panuje nad stworzeniem, daje mu wolną wolę, nie manifestuje swojej władzy i siły, może więc być jedynie chimerą i wymysłem głupców. Okazuje się, że natura opiera się nie tylko na wyuzdanej seksualności pozbawionej wszelkich norm moralnych, ale na władzy i sile, a te z kolei na gwałcie i zbrodni. Zło jawi się jako niezachwiany fundament istnienia świata.

Kolejnym krokiem jest zrzucenie z siebie konwencjonalnych ograniczeń społeczno-kulturowych. Bohaterowie rozkoszują się pomysłami na wyrafinowane morderstwo matki Eugenii (Dominik Nowak) przy dźwiękach menueta. Wyszukany charakter zbrodni „ze szczególnym okrucieństwem” oswaja z potwornością, czyniąc ją stałym składnikiem pejzażu kulturowej, zdehumanizowanej codzienności – sto lat później niemiecki symbolista Stefan George czerpie z morderstwa o podobnym charakterze inspirację modernistycznych przeżyć estetycznych.

Spektakl cały czas dotyka granicy niesmaczności, ale stara się jej (za bardzo) nie przekraczać. Wszystko wydaje się być jakimś absurdalnym żartem, popisem czarnego humoru. Reżyser nie stawia diagnoz, nie ustosunkowuje się w jasny, moralizatorski sposób do teorii wielkiego libertyna, choć poprzez ironię dystansuje się od niej, obnażając jej błędy. Hymn do Lucyfera brzmi jak trawestacja mszy, czujemy się dziwnie, ale nadal jeszcze się śmiejemy. „Matko, poleć tę lekturę swojej córce!” – powtarza jak rytmiczny refren jedna z aktorek i miarka się przebiera.

Aniela Pilarska
Dziennik Teatralny Kraków
3 kwietnia 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...