Kto się z kim spotyka na Spotkaniach

33. Warszawskie Spotkania Teatralne

Wojciech Majcherek zarzuca mi "kierowanie się zasadą reprezentatywności i jakąś dziwną dyplomacją, która miała wszystkich pogodzić". Zarzut rozumiem i kompletnie się z nim nie zgadzam - Jacek Rakowiecki polemizuje z tekstem Wojciecha Majcherka o tegorocznych Warszawskich Spotkaniach Teatralnych.

Trudno nie skorzystać z okazji, jaką stworzył na swoim blogu Wojciech Majcherek swoją krytyką 33 Warszawskich Spotkań Teatralnych. Bo krytyka to dość ostra, ale zarazem tak kulturalnie wypowiedziana, jak się współcześnie coraz rzadziej zdarza...

Z satysfakcją na początek wspomnę, że dobrze, iż Majcherek zauważył, że u podstaw recepcji tegorocznych Spotkań leżała "niechęć ze strony części środowiska", co owocowało m.in. tym, że "niektórym wyraźną satysfakcję sprawiał widok niepełnych widowni". Z nieminiejszą satysfakcją dodam jednak, iż wstępne dane o frekwencji na festiwalu mówią o blisko 85-90% zapełnieniu widowni, i to widowni nie ustawianych na scenie na 80 czy 120 widzów, ale pełnych - na 350-600 osób, licząc z balkonami i jaskółkami.

Nie sprawia mi natomiast satysfakcji, że ta "niechęć ze strony części środowiska" faktycznie istnieje. Wróciwszy na tego środowiska łono po kilkuletniej przerwie ze smutkiem stwierdziłem, iż część wcale prominentnych i mądrych oraz dla teatru zasłużonych osób zajmuje się raczej wydzieraniem sobie łopatki w piaskownicy, niż sporami o jakkolwiek większym ciężarze gatunkowym.

Wróćmy do frekwencji. Osiągnięcie wspomnianego wyżej rezultatu nie było łatwe z kilku co najmniej powodów. Po pierwsze, przygotowania do Spotkań, z racji na zmianę organizatora, ruszyły później niż zwykle, przez co ich ostateczny kształt i repertuar był gotowy dopiero na przełomie lutego i marca. Skutkiem tego termin samego festiwalu zahaczył o majowy weekend, co zawsze i każdemu w stolicy przełoży się na gorszą frekwencję. Po drugie, rzecz to sama w sobie smutna, polskie media wciąż wychodzą z założenia, że teatr to godna pogardy nisza (choć w 2012 roku co piąty Polak był w teatrze, spośród czytelników prasy więc pewnie co trzeci, albo i co drugi, ale furda, kolegów to nie interesuje!) więc nie piszą. Nie zawiodło chyba tylko Polskie Radio. Nic nie było we "Wproście", zaledwie mała notka w "Newsweeku", a w "patronackiej" "Polityce" też notka - tylko nieco większa. TVN24 - obiecywał i olał, TVP Info dało kilka zdań i to tylko z okazji Dnia Teatru. Sto razy więcej napisano i powiedziano o tekstach Joanny Szczepkowskiej, a 200 razy tyle o "brzydkim słowie" Ewy Wójciak. "Gazeta Wyborcza" w ogóle odmówiła patronatu (sic!), nie rozpieszczał (mówiąc bardzo delikatnie) WST także portal e-teatr. I tak dalej, i temu podobne

Po trzecie wreszcie, choć szczerze cenię pięcioletnie dokonania i pomysły ekipy Macieja Nowaka, z racji na pewien konsekwentnie lansowany na minionych WST gust estetyczny, wpoiła ona w niejednego warszawskiego widza przekonanie, że Spotkania to miejsce dla teatru głównie post-dramatycznego, który części publiczności po prostu "nie leży". Z wieloma takimi teatromanami spotykałem się nie raz i zawsze okazywało się, że nie widzą oni dla siebie miejsca na tym warszawskim festiwalu, nawet jeśli ongiś bywali jego fanatycznymi wielbicielami. Do zmiany ugruntowanego przekonania, że nowa formuła WST jest nieco inna, szersza, potrzeba czasu i wysiłków większych, niż kilka złośliwości w prasie wobec nowego selekcjonera czy wąsko-środowiskowa tylko kłótnia o jeden żartobliwy wpis na moim blogu.

Teraz warto jednak przejść do meritum, czyli do tego, że Wojciech Majcherek zarzuca mi "kierowanie się zasadą reprezentatywności i jakąś dziwną dyplomacją, która miała wszystkich pogodzić". Zarzut rozumiem i kompletnie się z nim nie zgadzam. W moim najgłębszym przekonaniu (a wydaje mi się, że podziela je również Tadeusz Słobodzianek, bo znając moje poglądy zaproponował mi funkcję selekcjonera i dosłownie w żadnym wypadku nie kwestionował moich wyborów) rola WST powinna polegać właśnie na tym, że ten zasłużony festiwal pokazuje obraz minionego roku/sezonu w polskim teatrze. Jako jedyny! Bezlik bowiem wszystkich innych festiwali teatru w Polsce polega właśnie na daleko posuniętej specjalizacji: gatunkowej, formalnej, towarzyskiej, tematycznej, czasem wynikającej po prostu z ubóstwa środków finansowych. Dlatego Warszawskie Spotkania, z racji na przyzwoity budżet i ich stołeczność, winny być przeglądem tego, co najciekawsze i najbardziej charakterystyczne.

Dlatego argument Majcherka, że "otrzymaliśmy zestaw, który tak naprawdę nikogo nie usatysfakcjonował" traktuję jako najwyższy komplement. Nie było bowiem moim celem satysfakcjonowanie kogokolwiek, tylko pokazanie najszerszej warszawskiej publiczności dzisiejszego obrazu polskiego teatru. Z tego powodu zresztą wyjątkowo w intencji złośliwe i szydercze słowa Witolda Mrozka z "Gazety Wyborczej", iż program WST przewiduje "dla każdego coś miłego", przyjąłem sobie niemalże za herb i zawołanie. Tak, to nie miał być i nie powinien festiwal dla jakieś frakcji teatralnej, dla profesjonalnych krytyków (ci wszak wszystko powinni znać już zawczasu), dla jakiejkolwiek opcji ideowej, szkoły estetycznej

Drugą sprawą jest oczywiście, jak ten obraz współczesnego teatru polskiego wypada. Dla mnie - bardzo dobrze, dzięki jego ogromnej różnorodności stylistycznej i tematycznej (dowodzi też tego wspomniana zeszłoroczna frekwencja teatralna - rekordowa w ostatnich 25 latach!). Dla wyznawców jednej czy drugiej szkoły "poprawności teatralnej" - rzecz jasna dużo gorzej. Oni jednak, sądzę, powinni robić sobie własne przeglądy za własne pieniądze, dla swoich współbraci, akolitów i współwyznawców. Byłbym gorącym zwolennikiem takiego spluralizowania życia festiwalowego, ale póki ja sam mam czuć się odpowiedzialny za publiczne pieniądze i być empatyczny wobec każdego potencjalnego widza, a nie tylko widza-kolegi i widza- współwyznawcy, póty koncepcji WST jako "szerokiego przeglądu", a nie "ideowego poglądu", będę bronił jak niepodległości.

Kolejny zarzut Majcherka dotyczy niedostatecznego - jego zdaniem - artystycznego poziomu niektórych spektakli, o czym najtrudniej dyskutować, rzecz jasna. Obiektywizująco powiem więc tylko, że wszystkie przedstawienia na WST miały wcześniej wyłącznie dobre, bardzo dobre lub znakomite recenzje wielu krytyków, często z wrogich obozów estetycznych (vide: "Wiśniowy sad" z Bydgoszczy, gorąco komplementowany równocześnie przez Jacka Wakara i Witolda Mrozka). Część z nich obsypana wcześniej była nagrodami w swoich miastach lub na innych festiwalach. W dodatku jedyny w całym polskim internecie portal intensywnie zajmujący się WST na bieżąco (Teatr dla Was) dosłownie wszystkie przedstawienia zrecenzował (niektóre dwu- lub trzykrotnie) pochlebnie lub wręcz entuzjastycznie. Nie twierdzę, że piszą tam najtęższe pióra polskiej krytyki (najtęższe skądinąd, poza Wojciechem Majcherkiem, raczej konsekwentnie milczały), ale niewątpliwie są to ludzie w teatr zaangażowani i podchodzący do niego z prawdziwą, budzącą mój szacunek, pasją. Jawią mi się więc nieco jako vox populi polskiej widowni teatralnej. A w tę, z całym szacunkiem dla wyrafinowanych znawców, chcę się wsłuchiwać najbardziej, gdy mam odpowiadać za kształt warszawskiego festiwalu.

Nie od parady będzie w tym momencie wspomnieć też, że dzień w dzień podczas całych Spotkań przeprowadzałem wiele kuluarowych (foyerowych raczej) rozmów z widzami - od znajomych teatralnych po nieznajomych. Słyszałem od nich wcale nie same komplementy, za to jak mantra powtarzała mi się sytuacja, gdy rozmówca A. chwalił spektakl wczorajszy i ganił przedwczorajszy, a rozmówca B. z równym przekonaniem udowadniał mi coś dokładnie przeciwnego. Nie zarejestrowałem ani jednego, powtarzam: ani jednego spektaklu 33 WST, który nie miałby swoich zagorzałych fanów - od fanatyków teatru Jana Klaty po takich, którzy w "Dwunastu stacjach" czy "Korzeńcu" odkrywali nieznaną im wcześniej doniosłą i kapitalną rolę polskiego teatru w rekonstruowaniu naszej historii i tożsamości, czy zaskoczonych swego rodzaju cywilną odwagą wystawienia "Komedii obozowej".

Być może w tym właśnie najbardziej różnię się w spojrzeniu na teatr i rolę WST z Wojciechem Majcherkiem. On patrzy na teatr okiem znawcy i konesera, który wszystko już widział, szuka więc "bezwzględnej wartości artystycznej". Ja, jako selekcjoner, szukałem emocji i prawdy, którą w teatrze może odnaleźć widz mniej od Majcherka profesjonalny. Taki, który nie potrafiłby powiedzieć, czy Klata lepszy jest w "Jerry Springer The Opera" czy w "Titusie Andronicusie', a duet Strzępka-Demirski w "Courtney Love", czy w "Położnicach". "Titusa" wybrałem także z powodów pozaartystycznych, by "zwykły" widz mógł ocenić, czy zarzut zdrady narodowej postawiony reżyserowi przez Andrzeja Horubałę jest przejawem choroby nienawiści krytyka, czy nie. "Położnice..." przedłożyłem nad inne, skoro rzecz dzieje się w warszawskim szpitalu, w którym rodziła pewnie co trzecia para obecna na widowni Teatru Dramatycznego.

Tak bowiem rozumiem sam teatr i jego społeczną rolę i potrafię przejść do porządku dziennego nad jakimiś artystycznymi niedostatkami, by na wierzch wydobyć podstawowy dla mnie fakt: teatr to nie tylko konkurs piękności i doskonałości. To czasem "agresywnie" żywy stwór ingerujący w psychikę i emocje widza tematem, zaangażowaniem, odwagą, nonkonformizmem. Także wtedy, gdy inscenizacja "coś tam-coś tam" powtarza, co już było, aktorstwo nie jest perfekcyjne, a rytmy w III akcie nieco się reżyserowi rozjechały.

Rozumiem więc i teatralnych znawców, i ich żądanie perfekcji artystycznej, ale to nie dla nich selekcjonowałem 33 WST. W tym kontekście cytowany już zarzut Majcherka, że kierowałem się "dziwną dyplomacją, która miała wszystkich pogodzić" jest największym chyba nieporozumieniem całej jego krytyki. Było wręcz przeciwnie. Bardzo świadomie wybierając spektakle nie według walczących ze sobą "szkół" czy "frakcji" teatralnych, miałem świadomość, że narażę się akurat obu stronom teatralnej - jak już wspomniałem - walki w piaskownicy o łopatkę. Jedni obruszyli się na brak Kleczewskiej czy Garbaczewskiego, inni - na obecność Klaty czy Strzępki. Mnie jednak ta zabawa w ogóle nie obchodziła i ani mi na myśl nie przychodziło, by kogoś jakąś teatralną "kohabitacją" godzić czy zjednywać.

Chciałem stworzyć na kilkanaście dni w Warszawie miejsce, gdzie na równych prawach spotkają się różne estetyki i różne tematyki, połączone jednym: pasją tworzenia teatru, który mówi prawdę, jest autentyczny i zaangażowany. Zaangażowany w kontakt z widzem.

Wiem, że w kraju tak podzielonym w każdej możliwej i niemożliwej sprawie, w kraju gdzie nienawidzimy lub gardzimy każdym, kto ma inne od naszych gusta czy poglądy, to prawie mrzonka. No, ale grzechem w mojej prywatnej obywatelskiej religii byłoby nie spróbować. Jeśli się nie udało i nikogo do takiego spojrzenia na teatr i Polskę nie przekonałem, to przepraszam. Ale nie żałuję.

Jacek Rakowiecki
Filmowisko
4 maja 2013
Wątki
33. WST

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia