Kto stoi pomiędzy Bogiem a prawdą?
"Samotny Zachód" - reż. Robert Czechowski - Lubuski Teatr w Zielonej GórzeTrafiasz w sam środek sztormu na otwartym morzu. Poraża Cię jego potęga i siła. Bezkres wód wzbudza w Tobie niepokój. Wiesz, że ten żywioł w mgnieniu oka może przenieść Twoją duszę do Hadesu. Czy uda Ci się przetrwać to starcie między samym sobą?
Z taką nawałnicą swoich emocji muszą zmierzyć się bohaterowie spektaklu „Samotny Zachód" w reżyserii Roberta Czechowskiego, zrealizowanego w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze. Wsiadamy wraz z nimi na pokład statku i wypływamy w przestrzeń niespokojnego oceanu życia. Przenosimy się w mało estetyczny świat. Jest on przepełniony odcieniami szarości, brązu i czerni. Odpowiedzialnym za jego stworzenie jest Wojciech Stefaniak. Na scenie dostrzegam nieoczywisty dualizm przestrzeni. Po prawej stronie znajdują się ciemnobrązowy stolik i dwa krzesła w tym samym kolorze. Z lewej strony nasze oczy widzą coś metalowego na wzór huśtawki równoważnej. Bliżej horyzontu sceny stoi długi zaniedbany i brudny blat kuchenny. Obok niego usytuowana jest srebrna kuchenka. Za blatem widać metalową szafkę, na której dumnie prezentują się plastikowe figurki Maryi.
W ten niezrozumiały i pełen sprzeczności świat zostajemy wprowadzeni przez młodą dziewczynę imieniem Girleen (Romana Filipowska), która w akompaniamencie melancholijnej muzyki zapisuje swoje chaotyczne myśli w pamiętniku. Kontrastem do tej wyzwolonej femme fatale są dwaj bracia – Coleman (Jerzy Kaczmarowski) i Val (Janusz Młyński). Niczym biblijni Kain i Abel pałają do siebie ognistą nienawiścią. Podsycana przez lata zawiść oraz wzajemny żal spowodowały, że starsi już mężczyźni nie mogą zamienić ze sobą nawet jednego zdania bez krzyków i wyzwisk. Noszą w sercach niezagojone rany, które próbują zaleczyć butelkami bimbru. Nawet po pogrzebie ojca zamiast rzeki łez, strumieniami leje się alkohol.
Jeden z braci (Val) to miłośnik figurek Matki Boskiej. Przepełnia go duma ze swojej ogromnej kolekcji tych plastikowych zbiorów. Tak jak sztuczny jest materiał, z którego wykonane są „Maryjki" tak samo nieprawdziwa jest jego wiara. W sztuce pada nawet zdanie, że przecież można dokonywać zła, bo wystarczy pójść do spowiedzi i będzie się obmytym z wszelkiej winy. To pokazuje, jak pragmatycznie wykorzystywana jest religia w tym brudnym mieście. Aspekt wiary traktowany jest w sposób wybiórczy. O religii bracia mówią pięknie, natomiast jest ona tylko na ich ustach. Serca przepełnia złość. Pomiędzy Bogiem i prawdą cicho i wręcz niezauważalnie stoi ... obłuda. To właśnie ona jest ich najwierniejszym towarzyszem do kieliszka.
Podczas trwania spektaklu w reżyserii Czechowskiego jesteśmy świadkami degrengolady moralnej, która dzieje się w rodzinie Connorów. Jedynym strażnikiem wartości w tym zgniłym otoczeniu wydaje się Ojciec Welsh (Ernest Nita), który jest częstym gościem w domu skłóconych braci. Nic bardziej mylnego. On również swoje smutki i frustracje topi w litrach alkoholu. Przeżywa silny kryzys emocjonalny. Jego myśli są spowite siecią wątpliwości, co do zasadności drogi, jaką obrał. Miasteczko, w którym przebywa wpływa na niego destrukcyjnie. Wszechobecna obłuda, nienawiść i zło przytłaczają go. Nie umie poradzić sobie ze skonfliktowanymi braćmi oraz młodą dziewczyną, która zamiast rozkwitać ku dorosłości usycha pod wpływem zdemoralizowanego towarzystwa.
Postać grana przez Nitę tak jak Adam z Biblijnego Raju skuszony niezwykłą urodą i osobowością Girleen wpada w jej sidła. Kobieta Fatalna ukryta pod postacią delikatnej a zarazem rozrywkowej dziewczyny doprowadza duchownego do szaleństwa, na wzór Chimery z obrazu Jacka Malczewskiego pt. „Artysta i Chimera". Ta nietypowa relacja sprawia, że dzieje się kolejna tragedia. Dusza zrozpaczonego duchownego ląduje po drugiej stronie. Tam gdzie pozostałe smutne dusze mieszkańców Irlandzkiego miasta. Za pomocą przezroczystej podświetlonej plandeki uzyskano w spektaklu efekt tafli wody. Może to rzeka Styks? Może czyściec? Tę tajemnicę zabierze ze sobą na zawsze utrapiony ksiądz.
Świat wykreowany w spektaklu „Samotny Zachód" przypomina swoją atmosferą przestrzeń z obrazów Beksińskiego. Ciemny, przytłaczający, beznadziejny. Każdy z poszczególnych bohaterów przeżywa swój własny czyściec. Zmaga się z trudami nałogów, fatalnymi decyzjami, czy skomplikowanymi relacjami międzyludzkimi. Jest to walka skazana z góry na porażkę. Cały ten mrok okryty jest fałszywą wiarą. Sztuka w reżyserii Czechowskiego to pokaz intrygującego i specyficznego humoru, wręcz rubasznego.
Jest to przeżycie wyjątkowe i ciekawe, natomiast nie jestem pewna, czy spektakl ten pozostanie w mojej pamięci na długo. Zaskoczył mnie swoją konwencją, jednak mam również wątpliwości, czy dla wrażliwszych odbiorców nie będzie zbyt wulgarny, jeśli chodzi o język czy niewybredne żarty.
Polecam jednak wybrać się na ten spektakl i sprawdzić.