Kto ty jesteś, Broniewski?

"Broniewski" - reż. Adam Orzechowski - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Władysława Broniewskiego znamy z kilku zaledwie wierszy. Na hasło „Broniewski" mamy w głowie automatyczny niemal odzew: „Bagnet na broń. Trzeba krwi". Przykleiliśmy mu łatki: poeta-żołnierz, poeta-komunista. Albo laurka, albo szubienica. Spektakl Teatru Wybrzeże nie jest na szczęście żadną z tych dwu opcji. Pokazuje całe spektrum tożsamości Broniewskiego. Zresztą trudno aby człowiek o tak bogatym życiorysie nie miał równie bogatej osobowości. Broniewski wszystko przeżywał niezwykle intensywnie, we wszystko rzucał się z ogromną pasją, co udało się oddać dwóm odtwarzającym tę rolę aktorom.

Poznajemy Broniewskiego starego, gdy podczas wiecu prezentuje swoją tężyznę fizyczną. Zadaje kłam stereotypom dotyczącym poetów: „Myśleliście, że poeta to taka mimoza, co ma nos w chmurach, a d... w popiele?!" – krzyczy. Robert Ninkiewicz świetnie wypada w roli doświadczonego przez życie, lekko przygarbionego i nie przebierającego w słowach poety. Broniewski staje na głowie, recytuje wiersz „Zabrze". Wywód przerywa mu pojawienie się ducha z przeszłości – młodego Broniewskiego (Michał Jaros), który przywołuje wspomnienie walk, życia żołnierskiego, skomponowanego z pieśni „Legiony", gry w brydża i przelotnych relacji z kobietami.

Broniewski – żołnierz, patriota

Pseudonim „Orlik". Legionista, wielbiący Piłsudskiego, ogromny patriota. We wrześniu 1939 rowerem pojechał z Warszawy przez Lublin i Lwów do Tarnopola, żeby w końcu dostać przydział, którego nie chciano mu dać w Polsce z powodu komunistycznych poglądów. Patriotyzm Broniewskiego zawstydza nas, którzy uważamy się za patriotów. Kreacja Michała Jarosa, który wcielił się w młodszego Broniewskiego, jest niezwykle wiarygodna, jego zapał i wielka miłość do ojczyzny, które mogłyby wydać się śmieszne, tworzą portret idealisty, ale idealisty do którego czujemy sympatię, bo wiemy, że ma dobre intencje.

Za zasługi na polu walki Broniewski został uhonorowany Srebrnym Krzyżem Orderu Wojennego Virtuti Militari. Order jest głównym elementem scenografii autorstwa Magdaleny Gajewskiej. Monstrualnie wielki order płoży się po całej niemal scenie, wstążki orderu miejscami są rozerwane, co sprawia wrażenie, jakby ktoś usiłował wdeptać go w podłogę. Centralna jego część – okrąg z orłem w koronie – obraca się, a na niej kręcą się bezwolnie aktorzy – niczym w ostatniej scenie „Wesela" Wyspiańskiego, co potęguje dramaturgię spektaklu. Duże brawa należą się także Adamowi Orzechowskiemu, reżyserowi sztuki, który podkreśla dynamizm tekstu Paczochy, umiejętnie przeplatając wątki, wywołując na scenę raz młodego, raz starszego Broniewskiego. Mamy tutaj prawdziwy korowód ciekawych postaci, równie ważnych dla sztuki, ponieważ wspólnie z Broniewskim obrazują spory fragment historii Polski.

Ważnym elementem scenografii jest duża ilość czerwonych krzeseł – czerwień jest zresztą dominującym kolorem przedstawienia – krwisty jest także plakat do spektaklu, na którym bagnet przytwierdzony został do pióra wiecznego. Czerwone krzesła stają się symbolem socjalizmu, komunizmu, pochodów i akademii ku czci, ale także tajnych posiedzeń, sądów, stają się więzienną celą, murem, drogą, po której bohaterowie do siebie idą. W swej masie stają się symboliczną opozycją dla indywidualizmu Broniewskiego.

Jest rok 1939. Broniewski recytuje Bagnet na broń, ale nie jest to już ten znany nam rewolucyjny, dynamiczny i brutalny w swojej śmiałości wiersz wojenny. W interpretacji Jarosa staje się wyznaniem miłości, która przewyższa miłość do kobiety.

Broniewski – kobieciarz, ojciec

Broniewski miał wiele kobiet. W spektaklu mówi: „Zaspokajanie popędu płciowego uważam za naturalną rzecz, nie nazywam tego niemoralnością..." Nie odmawiał sobie podczas wojny przyjemności cielesnych, nękały go choroby weneryczne. W swoich podbojach jest szczery i zawsze zaangażowany, prawdziwy. Duża w tym zasługa świetnego tekstu Radosława Paczochy, który sięgnął po język naturalny, prosty, momentami wulgarny, ale zawsze w uzasadniony sposób. Udało mu się połączyć poezję z językiem żołnierzy pijących wódkę. Bohaterowie mają przy tym wiedzę wszystkowiedzącego narratora – niemal wszystko jest bowiem w sztuce retrospekcją – postaci znają swoje dalsze losy, jak na akademii recytują swoje biografie, a raczej same końcówki swych biografii – z dokładną datą, sposobem i powodem śmierci. Towarzyszy temu dźwięk jakby spadającego metalowego stempla, który zatwierdza wyrok. Nabieramy przez to chłodnego dystansu do śmierci, przestaje ona być związana z bólem czy emocjami, staje się suchym faktem, pozostaje jedynie to, co w niej najistotniejsze: nieuniknioność i nieodwołalność.

Broniewski zakochuje się w Janinie – córce ślusarza i położnej – zwykłej dziewczynie z robotniczego domu (co Broniewskiemu-komuniście było zdaje się bardzo na rękę). Niestety Agata Bykowska w roli Janiny nie wypada przekonująco, nie pasuje do Jarosa – zdecydowanie lepszy duet tworzy on z drugą żoną poety – Marią, w tej roli Katarzyna Dałek. Broniewski zdradzał swoje kobiety, mimo wielkiej miłości – odchodził i wracał. Potrafił być czarujący, romantyczny, na przeprosiny przynosił szampana, ananasa albo żywą gęś. Prawdziwie cierpiał, gdy one go opuszczały, gdy umierały. Scena, w której dowiaduje się o śmierci swojej córki, Anki, jest najbardziej poruszającą sceną w spektaklu, niemal słychać pękające na widowni serca. Równie ciężko przeżył pierwszą (rzekomą) i drugą (już prawdziwą) śmierć drugiej żony, Marii. Szybko znalazł sobie trzecią żonę, co nie zostało przyjęte pozytywnie przez jego pozostałe kobiety. Ale Broniewski chyba musiał być otoczony przez kobiety, nie mógł funkcjonować bez nich. Z drugiej strony miał także wielkie grono przyjaciół mężczyzn – poetów, żołnierzy, współwięźniów.

Broniewski – szlachcic, alkoholik

Ważną rolą drugoplanową jest postać Aleksandra Wata – świetnie obsadzony Piotr Witkowski – który poznaje Władysława na studiach. Opowiada o tym, jak Broniewski „całymi godzinami potrafił recytować Beniowskiego", pokój miał arcyszlachecki, a na biurku leżały dzieła Lenina – zaczytane. Broniewski pełen był sprzeczności, miał szlacheckie pochodzenie, którego nie wstydził się i nie ukrywał, walczył za sanacyjną Polskę, ale uważał się także socjalistę. Paczocha zdaje się poszukiwać odpowiedzi na trudne pytanie, czy komunista może być patriotą, a patriota komunistą. Także postać samego Wata jest ciekawa. Mówi on: „Nigdy nie myślałem o sobie jako o polskim Żydzie albo żydowskim Polaku. Zawsze myślałem o sobie albo jako o Żydzie-Żydzie albo Polaku-Polaku. Jestem jednym i drugim w stu procentach!" Podobnie jak Broniewskiemu, nie było mu wygodnie w szufladkach, w ciasnych stereotypowych wyobrażeniach.

Broniewski wspomina wielokrotnie Juliana Tuwima (rewelacyjny w tej roli Cezary Rybiński). Są to wspomnienia coraz bardziej zakrapiane wódką. Broniewski albo pije z przyjaciółmi (zdrowie Piłsudskiego, zdrowie Polski) albo pije sam, na smutno. Czas w spektaklu odmierzany jest wypitymi kieliszkami. Alkohol częściowo przyczynił się do upadku Broniewskiego, był sposobem władzy na utrzymanie go w karbach. Przekupiony wódką mógł dalej pisać wiersze o górnikach i robotnikach. Czasem tylko zdarzył mu się inny, liryczny wiersz – pisany tylko dla siebie.

Broniewski – poeta, romantyk

Hempel mówi do niego: „Ty byś sprzedał nawet i komunizm! Żeby tylko dobry wiersz napisać!" – Broniewski być może przede wszystkim był poetą. Poetą niedocenionym, bo zaszufladkowanym. Jego wiersze mają charakterystyczny rytm, są naładowane emocjami, zdarzają się też utwory bardziej liryczne, a cały cykl wierszy, które napisał po śmierci Anki, to ewenement w polskiej poezji od czasu „Trenów". Komunistyczna władza widziała w jego wierszach zbyt wiele romantyzmu. Ponieważ Broniewski miał w sobie tyle (pozornie) sprzecznych osobowości, nie było nikogo, komu by jedna z jego twarzy nie wydawała się twarzą zdrajcy. Jedynie matka (Sylwia Góra-Weber) zdaje się akceptowała go, takim, jakim był. „Rób, co robisz" – mówi w sztuce. Chociaż nie była zachwycona, że jej syn wybrał poezję jako sposób na życie. Można jednak zastanawiać się, czy był to jego wybór, czy może to on został wybrany.

Sylwia Góra-Weber, która przekonująco wcieliła się w rolę matki Broniewskiego, wraca na końcu sztuki jako jego trzecia żona, Wanda. Szczególnie zapada w pamięć scena, gdy oprowadza wycieczkę po domu, który „Władza Ludowa postanowiła podarować swojemu największemu poecie". Góra-Weber ze sporym talentem komicznym uparcie mówi o swoim mężu nie inaczej jak tylko „poeta". Słyszymy: „Tu poeta w swojej willi tworzy, o tu, proszę bardzo w tym pokoju... Tu jest biurko, tu stolik, tu lektury poety, tu papiery poety i... ołówek!" Tymczasem obok, na środku orderu Virtuti Militari leży sam Broniewski, pijany, złamany, w samym szlafroku, zupełnie nie przystający do wizerunku, w który już za życia próbowano go wtłoczyć.

Broniewski – mężczyzna, człowiek

Słowa z orderu Virtuti Militari, na którego ciężarze historycznym rozgrywa się ta historia, tak tłumaczą się z łaciny: Męstwu wojskowemu – dzielności żołnierskiej. Virtus – to cnota oznaczająca męskość, odwagę, siłę charakteru. Samo zaś słowo Virtus pochodzi od łacińskiego słowa vir – mężczyzna. Tak wyraźna obecność tego odznaczenia w spektaklu zwraca uwagę na uniwersalny wymiar sztuki i tytułowej postaci. Broniewski był dobrym człowiekiem, ale był też złym człowiekiem. Był we wszystkim co robił całkowity. Zespołowi Teatru Wybrzeże udało się na przekór kalkom i stereotypom tę pełnię człowieczeństwa z niego wydobyć.

Katarzyna Gajewska
Dziennik Teatralny Trójmiasto
30 czerwca 2014
Portrety
Adam Orzechowski

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia