Która dama tańczy sama?

Stefania Grodzieńska, pierwsza dama polskiego humoru

Stefania Grodzieńska, pierwsza dama polskiego humoru, pisarka, aktorka estradowa, tancerka, zmarła wczoraj rano w Domu Artystów Weteranów w Skolimowie. Miała 96 lat.

Urodziła się w Łodzi, ale sercem gorąco oddana była Warszawie. Jak mocno potrafiła się angażować, gdy coś ją pasjonowało, świadczy jej pierwsza miłość - taniec. Kiedy miała trzy lata, mama zabrała ją na "Jezioro łabędzie". Z wrażenia dostała 40 stopni gorączki i... wiedziała już, że będzie tańczyć. 

Satyra i taniec 

Miała 14 lat, gdy po raz pierwszy wystąpiła na scenie. Bynajmniej nie w klasyce. Ukryta pod blond peruką, by nie poznali jej nauczyciele, tańczyła kankana w ponoć dość sprośnej farsie. Gimnazjum nie ukończyła. 

- Wyrzucono mnie rok przed maturą. Byłam szczęśliwa, ponieważ niczego się nie uczyłam prócz baletu - wspominała.

Jednak jeszcze z dwóch przedmiotów dostawała najlepsze noty w klasie: języków polskiego i łaciny. Już w szkole objawił się też jej zmysł satyryczny. Narażając się nauczycielom, redagowała kąśliwą gazetkę ścienną. 

Kiedy jednak w 1933 roku przyjechała do Warszawy, na życie zarabiała, tańcząc. W rewiach i kabaretach, gdzie wypatrzył ją Fryderyk Jarosy i zaangażował do zespołu Cyrulika Warszawskiego. Tu w 1937 roku Grodzieńska poznała satyryka Jerzego Jurandota, przyszłego męża. Byli razem przez 42 lata, aż do jego śmierci.

To właśnie za namową Jurandota zadebiutowała jako autorka. Początkowo nie podpisywała tekstów. - Kto zgodziłby się grać w skeczach jakiejś tancereczki - komentowała po latach.

Nieznana, coraz bardziej ostrzyła pióro i szlifowała warsztat. Stawała się mistrzynią satyrycznej obserwacji i celnego słowa. Wykorzystała to, już po wojnie, jako felietonistka (m.in. "Szpilek") oraz autorka monologów i skeczy wykonywanych m.in. przez Hankę Bielicką, Adolfa Dymszę czy Bogumiła Kobielę. Niezrównanymi radiowymi interpretatorami jej cyklu "Mąż i żona" stali się Magdalena Zawadzka i Wiktor Zborowski.

Była pierwszą powojenną spikerką radiową - w Lublinie, gdzie znalazła się w dniu wyzwolenia. Okupację Jurandotowie przeżyli w stolicy. 

Już nic nie muszę

Po śmierci męża w 1979 roku skupiła się na pisaniu wspomnień. Do felietonów wróciła w latach 90. Ukazało się wtedy kilkanaście zbiorów z jej tekstami. Były to m.in.: "Dzionek satyryka", "Jestem niepoważna", "Plagi i plażki", "Wyznania chałturzystki" czy "Już nic nie muszę". Dwa lata temu do czytelników trafił tom "Kłania się PRL", z wyborem tekstów dokonanym przez Marcina Szczygielskiego.

Nazywano ją "damą", choć ripostowała: "Czy można sobie wyobrazić damę, która mówi dupa? A to jest takie piękne staropolskie słowo..." Przez lata prowadziła bardzo aktywny tryb życia. Gdy nie mogła już wędrować po wysokogórskich tatrzańskich szlakach, znajdowała sobie inne zajęcia.

- Mimo upływu lat pozostawała osobą bardzo młodą duchem i miała ogromne poczucie humoru. Także na temat pogarszającego się zdrowia - podkreślają ci, którzy ją znali. 

- Chodzę o kuli, niedowidzę, niedosłyszę, więc chyba dobrze sprawdzam się jako staruszka - żartowała.

A pytana o kolejne utwory, odpowiadała: - No pewnie. Przecież nic innego nie umiem.

Jolanta Gajda-Zadworna
Zycie Warszawy
30 kwietnia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia