Którędy iść?

"Opowieści afrykańskie według Szekspira" - reż. Krzysztof Warlikowski - Nowy Teatr w Warszawie

Jednym z najbardziej oczekiwanych spektakli tegorocznego festiwalu Boska Komedia były „Opowieści afrykańskie” w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego. Spektakl ciekawy przede wszystkim dlatego, że stanowi kolaż kilku sztuk Szekspira – tych o najmocniejszej wymowie, trafiających w samo sedno ludzkich tragedii, uprzedzeń oraz lęków.

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to ciągnąca się wzdłuż sceny ściana z pleksiglasu, a zaraz za nią surowa przestrzeń z pojedynczymi meblami i stołem chirurgicznym, w pewien sposób kojarząca się ze szpitalną kostnicą. Przezroczysta konstrukcja stanowi rodzaj metaforycznej bariery między bohaterami, ale również między publicznością a akcją, dzięki czemu widz może czuć się bezpiecznie, oglądając część zwierzęcych zachowań za szybą. Scenografia wraz z transową muzyką Pawła Mykietyna tworzy idealne tło dla szekspirowskiego galimatiasu.

Warlikowski w „Opowieściach afrykańskich" przedstawia krańcową postać patologii. Na bazie postaci Leara, Otella i Shylocka tworzy bohaterów o charakterze archetypu. Mamy Ojca, Murzyna i Starca, trzech mężczyzn o twarzy Adama Ferencego, którzy grają podwójną rolę: oprawcy i ofiary. Spektakl zasadniczo można podzielić na trzy części, które płynnie się przeplatają. Pierwszy segment należy do „Kupca weneckiego", ale zamiast zacząć od początku dramatu, Warlikowski pokazuje już zaogniony konflikt żydowskiego handlarza z Antonim (Jacek Poniedziałek). Shylock, który cierpliwie znosi rynsztokowe żarty i obelgi nie tylko swoich wierzycieli, ale też chrześcijańskich sąsiadów (w wymownych maskach świń z komiksu „Maus" Arta Spiegelmana) w finale, czyli w sądzie, nie wymaga nic więcej ponad przysługującą mu zemstę. Jednak upór z jakim będzie walczył o swoje i niezdolność do wzniesienia się ponad ludzką małostkowość sprawi, że z poszkodowanego wyrzutka zamieni się w bezlitosnego kata. W tle pokazana jest również historia Porcji, kobiety skrzywdzonej, oczekującej jedynie odrobiny uczucia, która jednak trafia na bezwzględnego Bassania (Piotr Polak), mężczyznę owładniętego żądzą pieniędzy, bez skrupułów bawiącego się tak Porcją, jak i Antoniem. Do Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik w roli heroiny należy jedna z najciekawszych i najmocniejszych scen w całym spektaklu, w której zjada całą tackę surowego mięsa. Kolejny segment nawiązuje do historii miłości Otella i Desdemony. Podobnie jak poprzednio, widz jest świadkiem dramatu, który trwa już w najlepsze. Dosłownie uczerniony Ferency, chociaż piastuje wysokie stanowisko, nie potrafi uciec od domniemanych „ograniczeń" swojej rasy; w ostatecznym rozrachunku niczym się od swoich białych współpracowników nie różni. Jeszcze bardziej izolowana jest jego wybranka, Desdemona (Magdalena Popławska), wzgardzona przez męża, podjudzana przez Jagona i Cassia, zostaje doprowadzona do ostateczności. Śmierć przyjmuje jednak ze spokojem, ze świadomością, że nie dane jej będzie życie na równi z mężczyzną – zawsze byłaby osobą podległą, wykorzystywaną.

Ostatnia część ma charakter najmniej szekspirowski. Co prawda inspiracją był „Król Lear", ale został uzupełniony o fragmenty „Lata" J.M. Coetzee'ego. Młoda kobieta, Kordelia (Maja Ostaszewska), po latach, jako jedyna z sióstr zostaje sam na sam z poważną chorobą ojca, względem którego czuje wielkie poczucie krzywdy i braku zainteresowania. W ramach dziecinnej samopomocy stworzyła sobie alternatywną wizję przyszłości, z UFO w roli wybawicieli z patologicznej rodziny. I chociaż jako dorosła kobieta nie wierzy już w fantazje, nie potrafi uporać się z traumami z przeszłości.

Spektakl kończy scena niczym wyrwana ze szkółki salsy, z rewelacyjną Stanisławą Celińską w roli nauczycielki. Nagle wszystko zostaje zapomniane, widz może odetchnąć z ulgą, bo wraz z początkiem tańca kończy się wiwisekcja ludzkich tragedii. Warlikowski poruszył kilka ciekawych tematów, jak chociażby bestialstwo i brutalizm, które charakteryzują związki międzyludzkie; niezależne od ruchów feministycznych wciąż nowe metody ucisku kobiet; absolutny brak tolerancji – w społeczeństwie jakiś „Żyd" i „Czarny" zawsze się znajdzie. Minusem może być skupienie się reżysera na pewnych schematach i ich rezultacie, a zupełne pominięcie samych procesów stojących u podstaw „zwierzęcych" zachowań ludzkich. Niezależnie od tego, „Opowieści afrykańskie" to pokazana z rozmachem i wspaniale zagrana mozaika, w której znajdzie się wiele scenicznych perełek.

Sonia Kaczmarczyk
Dziennik Teatralny Kraków
17 grudnia 2012

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia