Ku pokrzepieniu serc

"Ziemia obiecana" - reż: Jan Klata - Teatr Polski we Wrocławiu

Nie pojmuję, czemu "Ziemia obiecana" Jana Klaty spotkała się z pochwałami tak zdawkowymi. "No niby słuszne i dobre, ale takie sobie w sumie" - pisano o przedstawieniu, które przecież niczym nie różni się od poprzednich produkcji reżysera.

Postąpił przecież Klata według stosowanej przez siebie od paru lat metody podawania literatury - dziesięciolecia temu opisanej przez Jeremiego Przyborę jako "spłycić i uprzystępnić". Wiadomo, że ma być nowocześnie, a zamiast historycznego kontekstu zawsze lepiej wsunąć aktorowi w łapę laptop. Niech sobie weń postuka - od razu jest o naszych czasach. Czemu nie dostrzeżono tego sprytnego inscenizacyjnego chwytu? Czemu nikt nie chce zauważyć, że w przeciwieństwie do filmowej poprzedniczki to przedstawienie wreszcie zadowoli gusty drobnomieszczan? Jan Klata i jego nadworny librecista, czyli dramaturg Sebastian Majewski, uczynili wszystko, by ohydną powieść Reymonta pełną scen wyzysku, poniżania innych, brutalności, a wreszcie krwi - bo przecież dwa razy maszyna parowa jest w niej narzędziem straszliwej kaźni - wreszcie wygładzić, upiększyć i podać tak, że nawet dziecina niewinna, obejrzawszy spektakl, nie zgorszy się, a nawet wyjdzie zeń umoralniona. 

Jan Klata pokazuje, jak bardzo niesprawiedliwe było traktowanie go jako "buntownika polskiego teatru". Bo przecież w przedstawieniu odzywa się duch przedwojennego ZAD-u, czyli związku polskich autorów dramatów równie zatroskanych o poziom moralny naszego społeczeństwa. Już Słonimski kpił sobie z nich, że główną bolączkę społeczną symbolizuje w ich sztukach dansing. Jan Klata idzie wiernie drogą wytyczoną przez Kiedrzyńskich i Krzywoszewskich. Symbolem moralnego upadku nowej Polski są w tej "Ziemi obiecanej" taniec na rurce oraz akty pozamałżeńskie Lucy Zuckerowej i Borowskiego polegające na waleniu w bębny. Rurki i perkusja: oto zło nowej Polski - zda się wołać wielkim głosem Klata moralista, a gdy na scenie "przychodzi co do czego" - wygasza dyskretnie światło, żeby się widzom w płowych główkach złe myśli nie lęgły. Czemu też nikt nie docenił delikatności i taktu tej adaptacji, z której usunięto najbardziej wszawą postać z Reymontowskiej kolekcji ohydy, czyli Niemca Kesslera? Gardził Polakami, lecz - co i gorsza - "wypotrzebował" naszą rodzimą dziewoję, co z nędzy poszła do fabryki, by tu stoczyć się na dno moralnej nędzy. Obyczajowe drastyczności won, ale - i to chyba najważniejsze - nie ma zgrzytów politycznych. Wiadomo przecie, że dzieło będzie grane w berlińskim Hebbel am Uffer. I co? Pokazać Niemcom ich rodaka jako kanalię? Jeszcze się obrażą i nie zaproszą ponownie. Ciach, i po Kesslerze - czyli po ewentualnym kłopocie. Nikt też tym razem nie zachwycił się tym, że ta "Ziemia obiecana", u Reymonta opowieść o potworności nieludzkiego wyzysku, ale i hymn podziwu dla siły życia, fabuła dysząca ludzkimi namiętnościami, żądzą posiadania pieniędzy, władzy, kobiet - u Klaty jest kompletnie wyprana z jakichkolwiek uczuć. Przez dwie godziny pomiędzy aktorami nie słychać nawet sekundy dialogu budującego sceniczny konflikt. To i słuszne. Premierowe pokazy w Łodzi podczas Festiwalu Dialogu Czterech Kultur odbywały się późno, po spektaklu czas do domu i spać, a nie tam jakieś tam żądze i namiętności. Nikt też nie zachwycił się reżyserskim pomysłem pokazania podpalacza Bum-Buma jako plemnika ze słynnego filmu Woooyego Allena. Artysta obsadzony w tej roli, ubrany w biały kostium z kapturkiem, doczekał się wreszcie zadania na swoje siły. Ponieważ od kilku sezonów próżno wytężamy ucho, by zrozumieć, co ma do powiedzenia - tym razem mówił mało, kilka razy wrzasnął, a na koniec w charakterze niespodzianki spłonął na naszych oczach jako fabryka Borowieckiego, dogaszony przez rosłych panów z gaśnicami. A uroda finału - znów przywodzący na myśl inną frazę Przybory, czyli "niespodziewany koniec lata". Trwa sobie to przedstawienie w najlepsze, aż tu nagle plemnik-fabryka płonie, aktorka grająca namiętną Lucy drży obnażona i wydana na łup samczych spojrzeń. Światło gaśnie, ciemność, cisza. Już? No, może jeszcze jedno. Jakoś nikt nie docenił odkrycia Klaty i jego dramaturga polegającego na znalezieniu w powieści Reymonta nieznanego do tej pory cytatu, co rozbrzmiewa w każdym teatrze przed rozpoczęciem spektaklu - tego o konieczności wyłączenia komórek oraz zakazie fotografowania i filmowania. Rozbrzmiał i tym razem, a jego autentyczność potwierdzono, dodając nazwisko autora. Gdzie ten cytat? Być może w samej powieści go nie ma, ale jak śpiewał przed laty zespół Happy End - niewątpliwie mając na myśli Jana Klatę: "Ty umiesz zawsze z paru słów wyczytać więcej - to, co tylko zechcesz".

Tomasz Mościcki
Dziennik dodatek Kultura
19 września 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia