Kultura, głupcze, jest najważniejsza!

Rozmowa z Pawłem Potoroczynem

Gdybyśmy zrozumieli, że talent to największy skarb, jaki może wydać z siebie wspólnota, gdybyśmy doinwestowali mechanizmy wyławiania go i promowania, to nasze społeczne IQ wzrosłoby bardzo szybko, a marka narodowa poszybowała wysoko w percepcji świata – mówi Paweł Potoroczyn, dyrektor generalny Uniwersytetu SWPS i najbardziej znany w Polsce Pan od Kultury.

Wywiad został przeprowadzony przez Iwonę Zabielską-Stadnik, redaktor naczelną „Newsweek Psychologia".

KULTURA A MARKA

Newsweek Psychologia: Pan od Kultury - po tylu latach zajmowania się kulturą ten przydomek wydaje się jak najbardziej uprawniony. A skoro jest pan Panem od Kultury, to ciekawa jestem, jak pan definiuje to bardzo niedefiniowalne pojęcie.

Paweł Potoroczyn: Odpowiem metaforą: warunkiem życia na ziemi jest woda. A to przecież mieszanina dwóch łatwopalnych gazów. Kultura jest wodą, bez której życie więdnie. A mówiąc językiem komunikacji – kultura to tożsamość, emocje i zbiór wartości.

Tak samo mówi się o marce.

Dokładnie. To jest właśnie istota marki. Dlatego kultura jest markotwórcza, a marki tworzą własne kultury.

Czy Polska ma swoją markę narodową? Instytut Adama Mickiewicza, którym Pan kierował, bardzo nad tym pracował.

Państwo nigdy nie miało strategii, jak marką narodową zarządzać. Zmieniały się gabinety, powstawały różne rady, ale koherentnej strategii brakowało. Polska jest 23. gospodarką świata, a w Country Brand Index jesteśmy na 45. pozycji. To niekorzystna ekonomicznie i politycznie rozbieżność – percepcje rozjeżdżają się z rzeczywistością. Rolą Instytutu Mickiewicza było takie zarządzanie percepcjami, by zmniejszyć dystans między realnym potencjałem kraju, a jego miejscem w rankingach.Przez kilka lat z rzędu mieliśmy bezprecedensową sekwencję wielkich kotwic komunikacyjnych, czyli idealnych okazji do opowiadania Polski: Rok Chopinowski, prezydencja w UE, Euro 2012, Europejska Stolica Kultury we Wrocławiu. Żadnej z tych okazji nie zmarnowaliśmy. IAM, którym wtedy kierowałem, odpowiadał za międzynarodowy program kulturalny polskiej prezydencji. Zrealizowaliśmy 400 projektów w 100 dni, w 10 strefach czasowych. Na podsumowującą konferencję prasową przyjechałem z 33. kilogramami wydruków ze światowej prasy. 7 tysięcy różnego typu materiałów i wszystkie życzliwe. To była komunikacyjna masa krytyczna.Dzięki kulturze Polska zyskała oblicze, stała się rozpoznawalna. Lubiana, rozumiana, szanowana, uśmiechnięta.

REWOLUCJONIZM KULTURALNY?

Wyszliśmy z percepcyjnego dna?

Nigdy bym nie użył tego słowa, powiedziałbym, że wyszliśmy ze sfery przezroczystości czy niewidzialności. Dzisiaj opieramy się na ostatnich badaniach Country Brand Index, kolejne będą chyba za rok. Nie potrafię przewidzieć czy rozdźwięk między rzeczywistością a percepcją nadal się utrzyma, zmniejszy czy pogłębi. Wciąż mam mnóstwo kontaktów w najbardziej opiniotwórczych środowiskach w Europie i ci ludzie zachodzą w głowę, czy Polacy na pewno wiedzą, co robią. Kiełkuje w nich wątpliwość, czy to był dobry pomysł, żeby rozszerzać Unię na Wschód. Że może to jest tylko Białoruś light, kraj pociągnięty cienką warstwą pokostu, który udaje Europę, ale jego prawdziwe miejsce jednak jest w rosyjskiej strefie wpływów. Takie myślenie jest zabójcze dla marki narodowej. To, że nie kupimy Caracali, że zażądamy reparacji od Niemców, że nauczymy Francuzów jeść widelcem jest drugorzędne. Straty, które ponosi polska tożsamość, ta głęboko europejska, ta sympatyczna i gościnna, będą trudne do odrobienia. Następne pokolenie zawodowców od komunikacji marki i dyplomacji będzie miało mnóstwo roboty.

Czuł się pan w tych czasach nieodległych, ale jednak już minionych, rewolucjonistą kulturalnym?

Nie, dlaczego?

Przecież przewrócił pan myślenie o zarządzaniu kulturą do góry nogami. Najpierw w Instytutach Kultury Polskiej, potem w Mickiewiczu.

Nigdy nie czułem się rewolucjonistą tylko realistą. Rewolucja zaczyna się dopiero teraz, wraz z załamaniem paradygmatu. Kiedy przekonywaliśmy klasę polityczną i świat biznesu, że kultura jest częścią gospodarki, po prostu podążaliśmy za trendem, który w Europie Zachodniej czy w Stanach był oczywisty. Ale rewolucyjna jest konkluzja, że dzisiaj jest dokładnie odwrotnie. Że to gospodarka jest częścią kultury. Jedna z przesłanek, która o tym świadczy to kryzys roku 2008. Czytałem wywiad z bankierem, który mówił, że źródeł ostatniego kryzysu trzeba szukać w aksjologicznej słabości kultury i jedna z dróg wyjścia z niego wiedzie przez wzmocnienie kultury. Druga rewolucyjna przesłanka to fakt, że do języka ekonomii weszły na trwałe pojęcia ze sfery aksjologicznej, czyli z kultury właśnie: zaufanie, szacunek, wartość, sens. Gospodarka, która tworzy własną aksjologię staje się kulturą.

Państwo, które myśli, że kultura jest droga, bardzo szybko się przekonuje, ile kosztuje ignorancja.

GOSPODARKA JAKO KULTURA

Gospodarka czyli kultura?

Gospodarka jako kultura. Jeśli spojrzeć na największe sukcesy ostatniej dekady czy ostatnich 15 lat, to osiągają je firmy, które wyszły z modelu transakcyjnego i weszły w model relacyjny. A gdy mówimy o relacjach, to mówimy właśnie o ideach, tożsamościach, wartościach. Przyszłość należy do tych gospodarek, tych firm, które tworzą własną kulturę, własne zbiory wartości.

Myśli pan, że w polskim modelu społeczno-gospodarczym, opartym jednak na myśleniu bardzo tradycyjnym, hierarchicznym, zależnościowym, taka koncepcja ma szanse się przyjąć?

Ta zmiana jest nieunikniona. Zsieciowani millenialsi, screenagersi, czy jeszcze młodsi, wymuszą te zmiany, ponieważ oni nie będą kupowali produktów, które nie pochodzą z firm o określonej kulturze. Puszczą z torbami schowane za poprawnościowym CSR-em koncerny, które łżą w żywe oczy, podszywając się pod wartości, których nie mają w swoim DNA.

A na razie, w nowej Polsce, mimo gospodarczego, mitycznego już skoku, z kulturą zawsze jest jakiś problem. Wszyscy wiedzą, że jest ważna, ale finanse na nią już nie, przynajmniej dopóki nie służy indoktrynacji i propagandzie. Dlaczego państwu nie opłaca się dbać o kulturę?

Tylko głupiemu państwu tak się wydaje. Państwo, które myśli, że kultura jest droga, bardzo szybko się przekonuje, ile kosztuje ignorancja.

Jest taka pyszna anegdota: dziennikarz pyta Czesława Miłosza jaka byłaby jego pierwsza decyzja, gdyby został ministrem kultury. A Miłosz na to - przywróciłbym grekę w szkołach. Na co dziennikarz: No tak, ale to jest w gestii ministra edukacji. Miłosz odpowiada: O, to jest teraz osobno?

Niby mamy teraz teoretycznie bardzo pożądaną sytuację, kiedy dwóch wicepremierów odpowiada za kulturę i naukę, ale to nie jest rezultat namysłu nad przyszłością Polski tylko koalicyjnych układanek. Nie dostrzegam jakiegoś większego wysiłku, by zaangażować kulturę do zszycia tej wspólnoty, widzę za to masterplan, by ją jeszcze głębiej podzielić.

NAUKA OD "INNYCH" I INWESTYCJA W TALENTY

Ten „masterplan" chyba polega na tym, aby Boże broń nie uczyć się od innych. Dlaczego mamy taki problem z korzystaniem z dobrych wzorców?

Żartuje pani? Niemiec ma nas uczyć? Szwed by jeszcze mógł... na Szweda może jeszcze byśmy się zgodzili. Ale Czech, „Pepik"? Litości. My Polacy jesteśmy. My wiemy. Polski mężczyzna rodzi się z całkowitą i wyczerpującą wiedzą na każdy temat, a polska polityka należy do polskich mężczyzn. Kiedy pani słyszała polityka, który na dowolne pytanie z dowolnej dziedziny, o której nie ma pojęcia, odpowiedziałby: „Nie wiem, muszę o tym pomyśleć"? Słyszała pani taką odpowiedź? Nie. Bo on wie.

Ale za to jesteśmy dumni, że polskie dzieci świetnie sobie radzą w testach pisanych.

Zaskoczę panią. Trzy kraje, które wg OECD są liderami w rankingach innowacji technologicznej i innowacji społecznej to USA, Izrael i Szwecja. Jak wypadają szwedzkie dzieci w testach PISA? Słabo. Izraelskie? Jeszcze słabiej. Amerykańskie? Szkoda gadać. Więc z czego my się cieszymy? Że nauczyliśmy dzieci rozwiązywać testy zamiast rozwiązywać problemy?

A gdybyśmy zrezygnowali z tego naszego polskiego przekonania, że wszystko wiemy najlepiej i zechcieli sięgnąć do dobrych wzorców, to co w sferze szeroko rozumianej kultury mogłoby być dla nas najbardziej inspirujące?

Unikam słowa naród, bo to się dzisiaj zrobiło dwuznaczne, ale może tak trzeba - są narody, które potrafią szanować talent. Rozumieją, że to jest sól ziemi. I nawet są skłonne przeinwestować dziewięciu niezdolnych, żeby nie uronić tego jednego genialnego. I tego się powinniśmy nauczyć. Bo talent jest najmniej sprawiedliwie podzielonym dobrem na świecie. Bo jest go tak niewiele, pierwiastki ziem rzadkich. Gdybyśmy, jako wspólnota, zrozumieli, że to jest największy skarb, jaki może wydać z siebie lud, plemię, naród, jakkolwiek to nazwiemy, gdybyśmy doinwestowali mechanizmy ich wyławiania i - chociaż nie cierpię tego słowa – promowania, to jestem pewien, że nasze narodowe IQ wzrosło by bardzo szybko, a marka Polska poszybowałaby wiele miejsc do góry.

WARTOŚCIOWANIE KULTURY

A od samej kultury - czego możemy się nauczyć?

Szacunku, dumy, wstydu i ironii.

Kiedy kultura o tym mówi?

Inaczej. Jeżeli o tym nie mówi i tego nie uczy, to nie jest to kultura.

Pojmuje pan kulturę bardziej jako sposób myślenia niż jako zbiór wytworów ludzkiej kreatywności?

Jako język, który może być bardzo różny, ale zawsze wyraża emocje, tożsamość, wartości.

Jeśli kultura reprezentuje tożsamość i wartości, a poprzez język go wyraża to znaczy, że sama jest wartościująca. Mówimy o niej potocznie, że jest wysoka albo niska, gorsza i lepsza.

Nie mówimy tak.

Mówimy. W najlepszym razie, o tej „niskiej" mówimy – popularna.

Chciałbym zauważyć, że w Polsce kultura popularna do niedawna to była Ewa Demarczyk, Marek Grechuta, Starsi Panowie, Czesław Niemen czy Grzegorz Ciechowski.

To prawda, ale jest też kultura popularna rodem z tabloidów i disco polo.

Nie nazywajmy tego kulturą. To jest rozrywka.

A rozrywka nie jest częścią kultury?

Oczywiście, że jest. Może być godna albo nikczemna. Ale to jest coś innego, niż wysoka i niska. A takie podziały funkcjonują w percepcji i twórców i odbiorców. Kultura jako zbiór wytworów ludzkiego umysłu, musi chyba podlegać wartościowaniu, nawet jeśli nam się to nie podoba.

Chodzi o to, żeby manifestacje kultury podlegały aktywnemu wartościowaniu przez więcej niż jeden czy dwa procent danej populacji. I tu wracamy do edukacji. Polska szkoła nie przygotowuje do udziału w kulturze. Nie uczy czytania kodów kultury, rozumienia jej toposów. Tadeusz Mazowiecki wyznał kiedyś, że w procesie transformacji zgubiliśmy kulturę, edukację i środowisko naturalne, i że od tego powinniśmy byli zacząć.

A wracając do „wartościowania" - proponuję stosować metodę mojej córki Marysi. Kiedy miała pięć lat, powiedziała: „Tatku, ja tak lubię piękne rzeczy". „Córeczko – pytam - które to są te piękne?", a ona: „To te, które lubią Marysię". Piękno jest miłością rzeczy do ludzi. Piękna literatura, piękna muzyka, piękna sztuka to te, które kochają człowieka. I z jakiegoś powodu wszyscy wiemy, chociaż każdy ma inne kryteria, które dzieło pobudza zmysły czy katapultuje w duchowy kosmos. Rozrywka zaspokaja potrzeby, kultura je tworzy. A nawet jest potrzebą. Niech więc wartościuje się w ten sposób.

JAK „OPOWIADAĆ" POLSKĘ ŚWIATU?

Gdyby dostał pan taką możliwość, żeby znowu opowiadać Polskę światu, co by pan opowiedział dzisiaj?

Duma bez pychy.
Wolność bez anarchii.
Powaga bez zadęcia.
Mądrość bez nieomylności.
I humor bez rechotu.
Cały czas to samo.

___

Paweł Potoroczyn - dyrektor generalny Uniwersytetu SWPS. Był Konsulem do spraw kultury w Konsulacie Generalnym RP w Los Angeles, pierwszym dyrektorem Instytutu Kultury Polskiej w Nowym Jorku, dyrektorem Instytutu Polskiego w Londynie, przez osiem lat (do września 2016) dyrektorem Instytutu Adama Mickiewicza. W roku 2013 wydał nominowaną do Nike powieść „Ludzka rzecz".

Iwona Zabielska-Stadnik
SWPS Uniwersytet Humanistycznospołeczny
21 listopada 2017

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...