Kultura kryzysu

rozmowa z Jerzym Stuhrem

Rozmowa z Jerzym Stuhrem

Maria Malatyńska: Czy kryzysowy brak pieniędzy nie jest usprawiedliwieniem dla kultury? Nie ma środków na realizację - nie będzie realizacji albo będzie... słabsza. Jerzy Stuhr: Coraz częściej myślę, że to nawet nie chodzi o pieniądze, ale o poziom tego, co się proponuje i czego się oczekuje. Twórcy może nie zawsze się do tego przyznają, lecz wiedzą, jak wiele zależy od wewnętrznych potrzeb publiczności. Często świadomość tego, że odbiorcy czekają, jest dla nich mobilizująca. Nie chcę nikogo oskarżać, choć ostatnio wydaje mi się, że na rzeczywiste ambitne uczestniczenie w kulturze pracuje jedno, dwa pokolenia. Jak przerwiesz tę ciągłość, to następne pokolenie, które nadejdzie, już nie ma tych ambicji. Mam poczucie, że ten ciąg czekania na ambitną kulturę gdzieś dawno został przerwany. Nie od dziś widać, że kultura jest "równaniem w dół". My wszyscy trochę straciliśmy ambicję. 

Zaczynam czuć dyskomfort, bo mam wątpliwość, czy ja w ogóle jestem potrzebny z jakąkolwiek ambicją. Wmawia się publiczności nie od dziś, że ona niczego nie potrzebuje, co najwyżej, by było łatwo, szybko, żeby nikogo nie urazić, żeby nie zobaczył, że czegoś nie rozumie... Ale to mnie nie interesuje. To nie jest na moich warunkach, jak określił taką zależność kiedyś Andrzej Wajda. 

Wciąż się odwołuję do Włoch, bo tam ta sytuacja jest bardziej wyrazista. Weźmy tych moich "Emigrantów", o których ostatnio mówiliśmy... Widownia tego teatru ma zaledwie 250 miejsc, jeśli doliczy się do tego prezentację festiwalową czy nawet wyjazd z przedstawieniem na inne sceny, to przecież trudno powiedzieć, że zawojowałem, że obudziłem ambicję... To nie ta skala. Ot co najwyżej pozwolono mi na boku, na marginesie, coś zrobić tak, jak chciałem to zrobić. 

Przykład ambicji mojego przyjaciela reżysera Nanniego Morettiego też nie jest dobrym przykładem w upowszechnianiu ambitnych przedsięwzięć, bo on sobie wszystko sam finansuje. Miał w życiu szczęście, że to, co zrobił kiedyś, miało tak duży oddźwięk, że się na tym wzbogacił. I od długiego czasu sam produkuje swoje filmy, sam dobiera sobie tematy, pisze scenariusze, reżyseruje, często nawet gra - jest w pełni autorem swojego filmu. Można mu tylko zazdrościć. Bo nie ma takiej sytuacji, że to państwo się upomniało o wysoką kulturę i dało zrobić film Morettiemu. 

On sam miał taką potrzebę, pieniądze i sam to wszystko zrealizował. A na Zachodzie wszystko się tak uprościło, że jeśli państwo chce wydać jakieś miliardy, to najczęściej idzie po linii najmniejszego oporu, sprowadza amerykańskie gwiazdy. Jakby nie było innej recepty poza amerykańską. Budzić ambicję trzeba więc pewnie tak kropla po kropli, w grupkach nieraz maleńkich. 

Byliśmy np. w Bolonii razem z Grzegorzem Kołodką, prof. Czaplińskim oraz Jackiem Żakowskim, by odbyć seminarium dla Hestii. To polskie towarzystwo ubezpieczeniowe zrobiło sobie seminarium dla swoich brokerów. Trwało to dwa dni, w Bolonii, w najelegantszym hotelu Baglioni, tuż przy Piazza Maggiore. 

Mówiłem do tego szefa, że nieźle się Hestii powodzić, że w takim miejscu sobie seminarium organizują... Tymczasem każdy z uczestników sam sobie za wszystko płaci. Ale chcą się spotykać w ładnym otoczeniu i chcą rozmawiać na różne tematy. Były więc i nasze wykłady. Hestia kupiła sporo książek każdego z nas, podpisywaliśmy, dyskutowaliśmy... bardzo to było miłe. Czy to pobudza ambicję? Pewnie tak, ale znowu jest to zaledwie kropla w morzu!

Maria Malatyńska
Polska
22 grudnia 2009
Portrety
Jerzy Stuhr

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...