Kulturalne trzęsienia ziemi z Krakowa
o Tadeuszu KantorzePowojenny Kraków stał się świadkiem wielu przełomowych wydarzeń w polskiej kulturze. Wystawa "Polaków portret własny", legendarne "Dziady" Konrada Swinarskiego, pierwszy musical w kraju komunistycznym, czyli "Szalona lokomotywa" w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze Scena STU, wreszcie spektakle teatru Cricot 2 Tadeusza Kantora. Przypominamy, jaką rewolucją w myśleniu o nas, naszej tożsamości i otaczającej nas rzeczywistości były te wydarzenia - pisze Łukasz Gazur w Dzienniku Polskim.
"WYSTAWY SZTUKI NOWOCZESNEJ"
"Mówi się o zmianie charakteru wystaw, o zdynamizowaniu ich i zaktualizowaniu, o spotęgowaniu plastycznego działania eksponatów przez specjalną organizację wnętrz wystawowych. Projektuje się programowe powiązanie twórczości bezpośredniej z twórczością mechaniczną - fotografią, drukiem, plastyką form użytkowych" - pisał w 1948 roku na łamach "Dziennika Literackiego" krytyk Mieczysław Porębski, dobry duch, kronikarz i przyjaciel artystów skupionych później w tzw. Drugiej Grupie Krakowskiej.
To właśnie wspomniane założenia legły u podstaw pokazu, który stał się potem legendą, jednym z punktów odniesienia dla powojennej sztuki polskiej, ale też był ostatnim powiewem artystycznej wolności przed okresem stalinizmu.
"Wystawę sztuki nowoczesnej" otwarto 19 grudnia 1948 roku w krakowskim Pałacu Sztuki. Pokaz wyszedł jednak daleko poza granice Krakowa. Zaprezentowano bowiem prace niemal 40 artystów, m.in. z Warszawy, Łodzi, Lublina i Poznania. Komisarzem wystawy był Porębski, a jej projektantem - Tadeusz Kantor.
Na wystawie pojawiły się prace takich twórców, jak m.in. Henryk Stażewski, Kazimierz Mikulski, Jadwiga Maziarska, Alfred Lenica, Maria Jarema, Jonasz Stern, Erna Rosenstein. Pokazywano zarówno malarstwo, ale też fotografię eksperymentalną, kolaże, obiekty przestrzenne. Sama aranżacja nawiązywać miała do surrealizmu. A z głośników zaś sączył się jazz...
- Po latach wspomina się tę wystawę jako przewrót w myśleniu o eksponowaniu dzieł sztuki. Ale była to też - nieudana niestety -próba przekonania władz do sztuki nowoczesnej - wspominała później w wywiadzie dla "Dziennika Polskiego" Janina Kraupe-Świderska.
Wystawę szybko zamknięto, już na początku 1949 roku. Wielu artystów, po zadekretowaniu doktryny socrealistycznej, zrezygnowało z udziału w oficjalnym obiegu wystawienniczym.
Ale ekspozycja ta miała też kolosalne znaczenie dla konsolidowania środowiska. I z pewnością nie pozostawała bez wpływu na późniejsze wydarzenia -jak ukonstytuowanie się (w roku 1957) Drugiej Grupy Krakowskiej. W jej skład weszli: Kazimierz Mikulski, Tadeusz Brzozowski, Jonasz Stern, Janina Kraupe-Świderska, Jerzy Tchorzewski, Adam Marczyński, Andrzej Pawłowski, Karol Pustelnik, Marek Piasecki, Marian Warzecha, Teresa Rudowicz, Daniel Mróz, Wojciech Krakowski, a z czasem także m.in. Julian Jończyk, Janusz Tarabuła, Danuta Urbanowicz, Witold Urbanowicz, Jerzy Wroński, Jan Tarasin, Jerzy Bereś, Wanda Czełkowska, Maria Stangret, Maria Pinińska-Bereś.
Siedzibą nowej Grupy Krakowskiej stały się piwnice pałacu Krzysztofory, mieszczące galerię i kawiarnię. Tam właśnie prezentowane były niemal wszystkie wystawy ugrupowania, począwszy od 1958 roku.
Grupa stała się artystycznym fenomenem w pejzażu polskiej sztuki. Siłą sprawczą był w tym przypadku Tadeusz Kantor. Ten, którego później nazywano "demiurgiem z Krakowa". Ten sam, który zasłynął swoimi spektaklami o "kraju lat dziecinnych", ale i tymi, które oswajały wojenne traumy, wyobcowanie człowieka. Dziś takie przedstawienia jego teatru Cricot 2 (założonego w 1955 roku) "Wielopole, Wielopole" czy "Umarła klasa" to już klasyka. Zresztą Tadeusz Kantor pozostaje jednym z najbardziej rozpoznawalnych artystów polskich XX wieku - nie tylko w kraju.
PASJA WEDŁUG SW. ŁUKASZA
To jedno z najważniejszych dzieł polskiej muzyki XX wieku. Jego autorem jest Krzysztof Penderecki. Trudno dziś o bardziej znanego z żyjących polskich kompozytorów.
Kompozycja powstała na zamówienie niemieckiego radia Westdeutscher Rundfunk. Okazją było siedemsetlecie katedry w Munster. Tam też 30 marca 1966 roku odbyło się prawykonanie utworu - pod dyrekcją Henryka Czyża.
Co jednak ciekawe, kompozytor zwracał uwagę, że pisząc ten utwór miał również w głowie przypadającą właśnie rocznicę tysiąclecia chrztu Polski. W Polsce wykonano Pasję po raz pierwszy 22 kwietnia 1966 roku w Filharmonii Krakowskiej.
- Zamierzeniem moim było odejście od relacji statycznej, od opowiadania wydarzeń ewangelicznych. "Pasja" w zamyśle jest dynamicznym, a niekiedy nawet drapieżnym przeżyciem - tłumaczył później w wywiadach Penderecki. - Nie zależy mi na tym, jak, "Pasja" zostanie określona, czy jest tradycjonalna, czy awangardowa. Dla mnie jest po prostu autentyczna. I to wystarczy - dodawał.
Komentarze prasowe po wykonaniu dzieła nie pozostawiały wątpliwości. "Wstrząsające przeżycie", "autor odrodził starą formę muzyczną", "przypomniał dziedzictwo Jana Sebastiana Bacha", "to przeżycie porównywalne ze średniowiecznym misterium". Kompozytor sięgnął po łaciński tekst Ewangelii św. Łukasza, uzupełniając go jeszcze fragmentami zaczerpniętymi z rozmaitych wielkopostnych hymnów i trenów.
Na marginesie warto dodać, że dziś wielu zwraca także uwagę, iż dzieło ma wymiar polityczny: przysłużyło się normalizacji stosunków między Polską i RFN.
Ale zaznaczyć trzeba, że w ostatnich latach zawdzięczamy Krzysztofowi Pendereckiemu także powstanie Europejskiego Centrum Muzyki w Lusławicach, miejsca tętniącego dźwiękiem, przez które przewijają się gwiazdy światowego formatu. To już kolejna z małopolskich inwestycji - obok np. MOCAK-u czy modernizacji Sukiennic albo Muzeum im. Emeryka Hutten Czapskiego, oddziałów Muzeum Narodowego w Krakowie - które są widocznymi korzyściami z przystąpienia Polski do Unii Europejskiej.
"DZIADY" KONRADA SWINARSKIEGO [na zdjęciu]
Także i to przedstawienie przeszło do legendy i to z wielu powodów.
Po pierwsze, Konrad Swinarski, w roku 1973 jeden z najważniejszych polskich reżyserów teatralnych, zadziałał w kontrze do obowiązującego środowiskowego bojkotu. Miano bowiem nie wystawiać, "Dziadów" tak długo, jak długo władza nie otworzy szlabanu na spektakl Kazimierza Dejmka z roku 1967 - z pamiętną rolą Gustawa Holoubka. Ale - po drugie - do legendy przeszło też oburzenie tego ostatniego, który miał powiedzieć, że "jego noga nie postanie w tym teatrze tak długo, jak długo pracuje w nim Konrad Swinarski". A chodziło o zaangażowanie do spektaklu... krakowskich kloszardów. Swinarski bowiem chciał prawdziwych "dziadów". Nawet Czesław Miłosz pisał z rozpaczą: "Przygnębiające to było przeżycie, jeżeli te histeryczne wrzaski mają oznaczać, że tak tylko polscy aktorzy umieją mówić Mickiewiczowski wiersz? Jeżeli publiczność zachwycała się tym przedstawieniem?". A publiczność (i większość krytyki) rzeczywiście zachwycały się spektaklem. Mimo iż ryzykownie sobie reżyser z dramatem Mickiewicza poczynał. Wystarczy wspomnieć, że bunt Konrada w kreacji Jerzego Treli, był w wersji Swinarskiego efektem epilepsji.
- Czasami przesiadywaliśmy do późnych godzin nocnych dyskutując, spierając się. Pamiętam, że miałem wątpliwości - zresztą nie tylko ja - co do sceny tłuczenia jajek przez kogoś z tzw. tłumu w trakcie Wielkiej Improwizacji. Wydawało mi się to nieco obrazoburcze wobec tekstu, a poza tym widziałem w tym jakąś niezręczność: ktoś rozbija jajko, obiera ze skorupki i zaczyna jeść podczas tak ważnych słów Konrada. Poszedłem do Swinarskiego i mówię: " Te jajka rozwalają mi skupienie, wybijają z emocji". Odpowiedział z charakterystycznym uśmiechem: "Po kilku przedstawieniach zobaczysz, że mam rację". I rzeczywiście. Na siódmym spektaklu siedziała na widowni kobieta, która ukradkiem podjadała wyjętą z torebki kiełbasę - wspominał po latach Jerzy Trela na łamach "Dziennika Polskiego".
Czy można się dziwić, iż sam Konrad Swinarski powiedział kiedyś: "Dlaczego robię teatr? W tym zawodzie czuję się wolny".
..SZALONA LOKOMOTYWA" KRZYSZTOFA JASIŃSKIEGO
W historii krakowskiego Teatru Scena STU były ważniejsze spektakle, jak "Spadanie" czy "Exodus". Ale "Szalona lokomotywa" z 1977 roku "według Witkacego w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego to była rewolucja. W Krakowie można było zobaczyć bowiem pierwszy musical za żelazną kurtyną.
W słynnym namiocie, w którym pierwotnie wystawiała swoje produkcje undergroundowa scena, pojawił się... pociąg. Jak prawdziwy. Przynajmniej tak twierdzą ci, którzy oglądali spektakl Był biały, miał skrzydła, i buchał z niego ogień. Pojawiał się w towarzystwie gwizdów i muzyki, z którą do Krzysztofa Jasińskiego przyszli Jan Kanty Pawluśkiewicz i Marek Grechuta, który zresztą piosenką z tego właśnie musicalu -"Hop, szklankę piwa" - wygrał festiwal w Opolu. W czasie gdy śpiewał ją w spektaklu, Maryla Rodowicz "zabawiała się" z Jerzym Stuhrem na wielkim bujanym łożu.
Krytyka nie wiedziała, jak zareagować na sceniczne szaleństwo. Bo lokomotywa - nawet ze skrzydłami - to jedno, ale jeżdżące fortepiany, wędrujące piersi, świszczące drezyny, kobieta zakopana w piasku (miała być odwołaniem do znanego z twórczości Witkacego kobietona) to zupełnie co innego. Wielu spektakl oburzał. Wychodzili z przedstawienia, gwiżdżąc i krzycząc. Jednak większość uczestników tego scenicznego szaleństwa nie miała wątpliwości.
- Wiedziałam, że to będzie niespotykane wydarzenie. Nowatorskie i odważne technicznie. Cały czas przecież coś się tam działo. Tu wyjeżdżało, tam się zapadało. Musiałam cały czas śpiewać, a przy tym biegać po piasku albo się wspinać. Ale warto było - tak po latach pracę nad musicalem wspominała Maryla Rodowicz.
Chętnych do oglądania "Szalonej lokomotywy" też nie brakowało. Aż do roku 1980, gdy odwołano spektakl, który miał być grany na Wybrzeżu. I już nigdy nie powrócił na afisz.
"Polaków portret Własny"
Ekspozycji, która tak trafnie opisywałaby mieszkańców kraju nad Wisłą, ich mentalność, ale i współczesne problemy społeczne i polityczne, nie było w Polsce nigdy wcześniej ani nigdy później.
Pomysłodawcą wystawy "Polaków portret własny" w 1979 roku był Marek Rostworowski, który pracował wtedy jako kierownik Muzeum XX. Czartoryskich, oddziału Muzeum Narodowego w Krakowie, i jednocześnie szef działu malarstwa. Zgromadził zespół i rozpoczął pracę.
- Rostworowski chciał pokazać, jak Polacy przedstawiali się w sztuce. Jak się widzieli na przestrzeni dziejów. To miała być próba zbudowania przez sztukę wizerunku własnego narodu, jego historii, określenia własnej tożsamości narodowej. Kim jest Polak? Nie chodziło o idealizowanie, ale o pokazanie tego jakby w krzywym zwierciadle, postawienie pytań, nie o dawanie gotowych odpowiedzi. Politycznych prowokacji nie planowaliśmy, ale myślący widz mógł wyciągnąć własne wnioski - tłumaczy Janusz Wałek, pracujący wtedy w zespole.
Każdy chciał zobaczyć, jak wyglądali dawni i jak wyglądają współcześni Polacy. To była bodaj pierwsza ekspozycja w PRL-u, która mówiła do miłośników sztuki, ale też i do tych, którzy chcieli usłyszeć o współczesności. I była sukcesem na skalę wcześniej niespotykaną.
Ekspozycję zbudowano w oparciu o obiekty z różnych epok - od Średniowiecza po wiek XX. Od nagrobków, witraży, przez portrety trumienne, po obrazy współczesnych malarzy. Na wystawie zobaczyć można było m.in. obraz "Polak '79 (imaginowany portret papieża)". To obraz-legenda, bodaj do dziś najbardziej rozpoznawalne dzieło tej wystawy. I jedyna praca, która powstała specjalnie z myślą o niej. Rostworowski znał wcześniejsze obrazy Sobeckiego, takie jak współczesne portrety trumienne, głowy malowane na różnych przedmiotach codziennego użytku, choćby znakach drogowych.
W swoim dzienniku Leszek Sobocki zanotował: "Podczas wernisażu Jana Świtki spotkałem Marka Rostworowskiego, który zapytał, czy mógłbym namalować portret papieża. Chciał, żeby to był papież troszkę zakamuflowany, nie tak ostentacyjnie realny. Pamiętam, że główkowałem, szukałem jakiejś formuły. W końcu dałem mu mój tors". A później dodał jeszcze:
"Pierwszy raz mój obraz doznał cudu sakralizacji. Domniemany Jan Paweł II przyjmował kwiaty od wiernych, a nie artysta za mistrzostwo pędzla".
Hitami wystawy, obok wspomnianego wizerunku papieża, okazały się: "Zakuwana Polska" Matejki i "Piłsudski" Konrada Krzyżanowskiego.
A całość kończyła się lustrem. Takim, w którym każdy zobaczył siebie - współczesnego Polaka.