Kupuję kupca

Anna Wakulik pisze o przedstawieniu "Kupiec wenecki" Grupy Propeller

Pamiętam dokładnie ubiegłoroczne rozpoczęcie Festiwalu Szekspirowskiego. Spektakl japońskiego teatru Ryutopia był śliczny. Wszystko było, jakby poszło się na jogę albo do jakiegoś obcego kościoła.

Piękne białe posągi dziewcząt z małymi elipsami zamiast oczu nuciły coś od czasu do czasu i nosiły lampiony. Aktorzy poruszali się paranoicznym tempem dworcowej poczekalni. Wszystko było jasne i czyste. Zza cienkiego tiulu zawieszonego na scenie leciały gwiazdki. Paliły się świeczki. Małe Japonki kojarzyły mi się niestety wyłącznie z kreskówkami a la manga i filmami porno i mimo szalonych wysiłków nie mogłam odróżnić jednej od drugiej. Niestety, opuściłam spektakl po przerwie, tak jak nigdy nie dokończyłam żadnego filmu Kurosawy, i bardzo bolała mnie świadomość, że jednak kody kulturowe istnieją i nie rozumiem, o co tu chodzi. Ale było to piękne i do dziś doznaje estetycznego wstrząsu na wspomnienie „Zimowej opowieści”.

W roku pańskim 2009, roku, jak wiadomo, kryzysowym - na scenie pojawiło się więzienie. Jest brudno, trochę agorafobicznie, a gdy pojawiają się klatki-cele, w których uwięzieni są bohaterowie - klaustrofobicznie. Nieprzyjemnie w każdym razie. Estetycznie spektakl zdaje się nawiązywać do scenografii amerykańskich musicali - od razu w głowie pojawiają się przebitki z „Chicago”, „All That Jazz”, czy nawet z nowoczesnej reinterpretacji musicalowej formy: „Tańcząc w ciemnościach” von Triera. Uwięzieni aktorzy odgrywają na prętach swoich cel pierwotne, samcze melodie, zapowiadając tym samym, że problem Antonia i Shylocka nie będzie ani wysubtelniony, ani łagodny. Warstwa dźwiękowa, choć nie do końca wykorzystana, dodaje smaku dość statycznemu i przewidywalnemu spektaklowi: do porządku kilkakrotnie przywołuje nas więzienny dzwonek, zdarzają się wokalne wstawki, które są piękną biżuterią na ciele minimalistycznej inscenizacji.

Ale może nie powinno być jej zbyt wiele? Nie bez kozery zaczęłam od formalnego zachwytu nad japońską „Zimową opowieścią”. „Kupiec Wenecki”, zdaje się, czemu innemu ma służyć. To kompletnie nie mój teatr, ale niewątpliwie teatr potrzebny w kraju, gdzie już za kilka lat w tramwaju będzie można prawdopodobnie usłyszeć język ukraiński, angielski, turecki i kilka innych brzmiących unisono z polskim. Gdzie kultura i moralność Antonia niejednokrotnie zetrą się z kulturą i moralnością Shylocka. To teatr prewencyjny. Żeby ostatnie padające ze sceny pytanie „który z was to żyd, który chrześcijanin?” postawić sobie w odpowiednim momencie.

Na scenie Wenecja szesnasto- i siedemnastowieczna, bogata, niepodległa, spokojna, podziwiana, stawiana za wzór. Czy to nie paralela do dzisiejszej wymarzonej przestrzeni Norwegii, gdzie można bezpiecznie przechodzić na czerwonym świetle, lasy są podświetlane, a kościoły podgrzewane? Wenecja to Oslo, gdzie przy Sentralstasjon urodziwi potomkowie Wikingów wypisują mandaty pięknym czarnoskórym kobietom. Wenecja to Berlin, gdzie turecki kebab dawno otrzymał palmę pierwszeństwa, zabrawszy ją narodowej Currywurst. Czarni aktorzy w spektaklu Brytyjczyków współgrają bez zgrzytu z białym zespołem. To signum temporis, które trzeba pielęgnować. Sztuka przez lata uznawana za antysemicką nadal jest drzazgą w oku kraju, który po hebrajsku nazywa się Po-lin, „tu zamieszkamy”, i który nadal nie może wywalczyć tego, aby w zakamarkach nikt nie szeptał: „powiem ci, że co prawda jestem tolerancyjny, ale Żyd Żydem, uważać trzeba”.

Mimo zastrzeżeń w rodzaju nie do końca uzasadnionego doczepienia wątków queer, braku iskrzenia na zasadniczej linii frontu Shylock-Antonio, mimo niejasnego kombinowania genderowego, które doprowadza do karykaturalności postaci kobiecych (tak, to ponoć komediodramat, ale panowie są poważni) - można by tę sztukę mianować na zmaterializowany kaganek oświaty. Aktorzy mówią wyraźnie, stoją twarzą do publiczności, na środku sceny, żeby wszyscy widzieli. Szekspir przemawia. Prosto z mostu, ale może nam tak trzeba? Może w teatrze nō lub butōh nie wybrzmiałaby tak wyraźnie przysięga Shylocka, a jego pytanie o to, dlaczego ma być miłosierny, nie byłoby tak porażające?

Szekspir jest jak gąbka, ale trzeba wiedzieć, czym akurat należy go nasączyć. Bez stuprocentowego przekonania, będę jednak utrzymywać, że Watermill Theatre wyczuło płynność pojęć, granic, znaczeń - najbardziej palące problemy współczesności. I „Kupiec Wenecki” to wchłonął.

Anna Wakulik
Gazeta Festiwalowa 2/09
4 sierpnia 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...