Kwartet dla trzech aktorów i?

rozmowa z Dariuszem Niebudkiem

-Grywam na deskach wielu teatrów. Ale gdy ktoś pyta, z jakim teatrem jestem najbliżej związany, zawsze odpowiadam, że z Korezem. Może to wpływ tutejszej widowni? Daje mi olbrzymią satysfakcję odbiór widzów. Korez ma swoją widownię, która daje aktorom niesamowitą energię - mówi Dariusz Niebudkiem, aktor

Sztajgerowy Cajtung: Korez świętuje w tym roku swoje dwudziestolecie. Pamiętasz jeszcze, kiedy pierwszy raz zetknąłeś się z tym teatrem?

Dariusz Niebudek: To było dwadzieścia lat temu. Ówczesnych Korezowców poznałem poprzez Mirka Neinerta. On był wtedy wolnym strzelcem, ja pracowałem na etacie w chorzowskim Teatrze Rozrywki. Przyszedł do mnie kiedyś, opowiadając o nowym spektaklu, "Kwartecie" właśnie. Miałem być w premierowej obsadzie, ale dyrektor Miłkowski w ogóle nie chciał na ten temat rozmawiać. Korez był wtedy teatrem amatorskim i może dyrektorowi wydawało się, że szkoda mojego czasu na coś, co i tak nie odniesie sukcesu. Jakiekolwiek miał powody, nie zgodził się na mój udział w spektaklu i tak skończyła się wtedy moja przygoda z "Kwartetem". Dopiero kilkanaście lat później dane mi było do niego powrócić.

Sz. C.: Właśnie, a debiut? Jak się czułeś na jednej scenie z trójką weteranów?

D. N.: Szczerze mówiąc, byłem przerażony. W teatrze nie było nawet tekstu, z którego mógłbym się nauczyć roli! Zdobyła go moja asystentka Agnieszka, choć nie była to grana, aktualna wersja. Część tekstu trzeba było skreślić, mnóstwo rzeczy dopisać, ale miałem chociaż jakiś punkt odniesienia. Podobno ten pierwszy spektakl nie był najgorszy. Nawet chłopcy mówili, że dawno nie było na scenie takiej temperatury. Niestety, kolejne spektakle były coraz słabsze, aż w końcu dotarliśmy do piątego, po którym Mirek był bliski łez. Problem polegał na tym, że nie miałem w ogóle prób, dlatego nie mogłem czuć się pewnie. Do teraz zdarzają się spektakle, kiedy czuję, że mnie niesie, ale są i takie, w których zachowuję pełną czujność. Jeszcze się nie zdarzyło, żebym odczuwał pełną satysfakcję, mimo że zagrałem już około 50 spektakli.

Sz. C.: Czujność jest konieczna, gdyż spektakl w każdej chwili może się zmienić w wielką improwizację


D. N.: Był taki spektakl, na którym oni bawili w najlepsze, a ja siedziałem, czekając cierpliwie na jakiś znajomy tekst, by móc wrócić do grania. To są skutki wchodzenia w gotowy spektakl, którego sam musisz się uczyć. Improwizacja ciągle przychodzi mi z trudem, a resztę ta moja niepewność niezmiernie bawi. Na moim egzemplarzu Mirek przekreślił tytuł i teraz zamiast "Kwartet dla 4 aktorów" widnieje tam napis "Kwartet dla trzech aktorów i jednego posranego". Spektakl jest na szczęście tak skonstruowany, że widz, który jest na przedstawieniu po raz pierwszy, nie ma prawa się zorientować, czy ciągle jesteśmy w narzuconym temacie głównym, czy już improwizujemy. Za to też uwielbiam Schaeffera. Nikt na świecie tak nie pisze, no, może poza Woody Allenem. Jestem też bardziej niż pewien, że koledzy nie przepuszczą nadarzającej się okazji do żartów i dzisiejszy spektakl pełen będzie złośliwych wstawek na temat mojego złamanego środkowego palca (śmiech).

Sz. C.: Teatr kameralny, gdzie widz, czasem dosłownie, wchodzi z butami na scenę, czy tradycyjny - gdzie Ci się lepiej gra?


D. N.: To jak strzelanie z pistoletu i karabinu - podobne, ale zupełnie inne odczucie, inna technika. W Korezie gra się inaczej niż gdziekolwiek indziej. Wchodząc tam, nie ma się poczucia instytucji. Zresztą, w teatrze instytucjonalnym nie masz dużego wyboru co do tego w czym i z kim grasz. Tu paczka przyjaciół, przy świetnym pomyśle i dobrym prowadzeniu przeszła długą drogę od teatrzyku amatorskiego do najlepszej, de facto, sceny w regionie. Cieszyłem się ich sukcesem, czułem się zawsze silnie z tym miejscem związany, granie z nimi daje mi ciągle wiele radości.

Sz. C.: Czyli możemy się spodziewać więcej Niebudka w Korezie w przyszłości?

D. N.: Dobrze jest pracować z przyjaciółmi. W przeszłości miałem kilka podejść do grania w kilku ich spektaklach. Nic z tego nie wychodziło aż do teraz. Więc tak, mam nadzieję grywać tu częściej, choć wiem, że decyzja nie należy do mnie.

Sz. C.: Po latach udzielania się na estradzie czy w telewizji ciągle wracasz do teatru - dlaczego, bo przecież nie dla pieniędzy?

D. N.: Gdybym zaczął traktować teatr wyłącznie jako miejsce pracy, którą należy jak najszybciej odbębnić, przestałbym to kochać. Dlatego gdy przyszedł kryzys, wypalenie, odszedłem z teatru instytucjonalnego. Zniknąłem na kilka lat, zająłem się estradą, ale przez to do dzisiaj czuję radość, stając na deskach teatru. W ten zawód wpisana jest kreatywność. A nie ma nic gorszego dla kreatywności niż ciepłe, wygodne kapcie. Konieczna jest pasja i szczypta szaleństwa, bez których nie wytrzymasz długo w tym zawodzie. Kocham aktorstwo, nie potrafię sobie go odpuścić. Nie żałuję też, że nie jestem nigdzie zatrudniony na etacie, ponieważ dzięki temu przyjście do teatru jest dla mnie ciągle świętem a nie rutyną.

Sz. C.: Można pokusić się o stwierdzenie, że Korez jest Ci najbliższy, choć grywasz przecież, i to z sukcesami, w innych teatrach

D. N.: Rzeczywiście grywam na deskach wielu teatrów. Ostatnio współpracuję m.in. z Teatrem Polskim w Bielsku-Białej, gdzie niedawno miałem premierę, czy z Teatrem Rozrywki, gdzie za rolę w "Producentach" zdobyłem Złotą Maskę. Ale gdy ktoś pyta, z jakim teatrem jestem najbliżej związany, zawsze odpowiadam, że z Korezem. Może to wpływ tutejszej widowni? Daje mi olbrzymią satysfakcję odbiór widzów. Korez ma swoją widownię, która daje aktorom niesamowitą energię. Doświadczyłem tego, siadając przez lata po drugiej stronie. Teraz, sam będąc na scenie, czuję ten uskrzydlający przepływ energii, który od lat nie słabnie. Dwadzieścia lat Korezu minęło niezwykle szybko. Wtedy byliśmy wszyscy młodzi i piękni, teraz stoi na scenie czterech grubasków, niektórzy już porządnie wyłysieli, niektórym już niewiele brakuje. Fikając koziołki, udajemy młodych. Może to i śmieszne, ale dopóki i nas to cieszy, nie zamierzamy przestać.

Magdalena Widuch
Gazetka Festiwalowa Sztajgerowy Cajtung
10 sierpnia 2010
Portrety
Dariusz Niebudek

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia