Kwestia (nie)smaku

„Don Juan albo kamienna uczta" Moliera, reżyseria Mikołaj Grabowski, Teatr Ateneum w Warszawie, premiera 11 czerwca 2021 roku

Po niedawnym fatalnym meczu Polaków ze Słowakami na Euro w internecie krążyły żarty, że zamieniono nam piłkarzy – grali nie ten Lewandowski, nie ten Zieliński. Tak samo czułem się po spektaklu w Ateneum, nie wierząc, że reżyserował jednak TEN Mikołaj Grabowski, zagrali CI aktorzy, całość powstała na TEJ scenie. Powstała, choć znacznie lepiej byłoby, gdyby jej nie było.

Niedorzecznościami, niezamierzonymi absurdami i pozbawionymi gustu i smaku rozwiązaniami z tego widowiska można byłoby obdzielić armię spektakli. Część z nich wymienić trzeba, część lepiej litościwie przemilczeć, aby nie kopać leżącego. Tymczasem przecież mogło, a nawet miało być inaczej. Reżyserował Mikołaj Grabowski, który pracuje ostatnio bardzo dużo, notuje przedstawienia bardziej i mniej udane, ale przecież nikomu nie przyjdzie do głowy odbierać mu miejsca w ekstraklasie inscenizatorów. Molier z teatrem Grabowskiego raczej się nie kojarzy, ale to nie musiało wcale brzmieć jak przestroga. Może – myślałem przed wyprawą do teatru na warszawskim Powiślu – artysta poczuł, że nadszedł czas na „Don Juana", w dodatku w znakomitym przekładzie Jerzego Radziwiłowicza, może poczuł, że ów arcydramat rymuje się jakoś z naszymi czasami, gdzie szermuje się wielkimi hasłami, gada o wartościach, w istocie wycierając sobie nimi gęby. Poza tym, choć wolno coraz mniej, wydaje się, że wolno wszystko. A Bóg? Przynajmniej jego naziemny personel sprawił, że myślenie o religii i kościele jest w odwrocie.

Do tego jeszcze aktorzy Ateneum. Ostatnimi laty nieczęsto mieli okazję pokazywać, ile są warci, a sztuka Moliera nareszcie daje na to szansę. W roli tytułowej Tomasz Schuchardt, może i obsadzony trochę wbrew warunkom, ale to świetny aktor, w dodatku obdarzony nieoczywistą dwuznacznością, co w partii Don Juana, który pogrywa ze światem, rzucając wyzwanie Bogu, może okazać się jak znalazł. Będzie więc lepiej albo gorzej, ale można czuć się bezpiecznie – przewidywałem. A potem tylko zagryzałem wargi, szczypałem się w ramię, nie wierząc, że widzę to, co widzę.

O czym to jest? O nieciekawym facecie, który lubił bałamucić dziewczyny, oszukiwać swych najbliższych, miał w sobie rys sadyzmu, bo potrafił przywalić w twarz, nie patyczkując się zbytnio, i gruboskórność, by nie powiedzieć chamstwo, w kontaktach z otoczeniem. Nie zmieniał się ani o jotę, nie przeżywał niczego, jego śmierć była tylko zejściem ze sceny w zapadnię, a nie żadną zemstą niebios. Wspomniałem już, że Tomasz Schuchardt nie wydaje się do roli Don Juana oczywistym wyborem, ale to mogło okazać się atutem. Tyle że na aktora patrzy się ze współczuciem. Gra na jednej nucie i właściwie do końca nie wiadomo co gra – z pewnością nic ciekawego. Trudno zrozumieć, na czym polega czar albo siła bohatera, bo w Schuchardcie nie ma ani jednego, ani drugiego. Nie sposób zatem domyślić się, co przyciąga do niego zastępy kobiet i pozwala mu owijać je sobie wokół palców. Ani jest bowiem szczególnie interesujący, może majętny, choć sługa Sganarel nie wiedzieć czemu nosi się z większą klasą i gustem. Nie jest też Don Juan z Ateneum buntownikiem rzucającym wyzwanie Bogu, chcącym zakwestionować narzucane przez Boga reguły, zaprzeczyć istnieniu nawet zrębów moralności. Wielki temat dramatu Moliera w ogóle wyparował z przedstawienia Grabowskiego. Nie ma opowieści o człowieku, który chciał udowodnić, że Boga nie ma albo przynajmniej da się żyć kwestionując Jego obecność i moc. Nie ma dylematu racjonalisty, za najwyższą cenę chcącego udowodnić, że znaczenie ma tylko to, że dwa i dwa jest cztery. Nie ma też ważnej u Moliera desperackiej melancholii człowieka widzącego, że zakłamując samego siebie rozpada się od środka, jego życie staje się kroniką zapowiedzianej śmierci. Pozostała jedynie historyjka o mężczyźnie, co lubił sobie...

Z resztą obsady nie jest lepiej. Sganarela gra Dorota Nowakowska i byłoby to nawet intrygujące, gdyby z interpretacji utworu można byłoby wywnioskować, skąd wzięła się ta decyzja. Tymczasem Nowakowska mówi o sobie w rodzaju męskim i w ogóle niezbyt skomplikowanymi środkami udaje mężczyznę. Skoro tak, to po co to było, zabrakło w zespole Ateneum panów, chodziło tylko o czcze zaskoczenie? Na domiar złego reżyser ostatecznie sabotuje rolę Nowakowskiej, do ostatniej skargi Sganarela („Ach, moja zapłata! moja zapłata!) dopisując niby współczesne krzyki o kasie i tym podobnych.

Paulina Gałązka w roli Elwiry chodzi po scenie, ciągnąc za sobą zastawkę, i gra otępiały spokój na przemian z histerią, jakby jej bohaterka właśnie w złym stanie opuściła zakład dla obłąkanych. Poza tym tańczy jako Widmo z pomalowaną w czaszkę twarzą. Karolina Ucherska i Julia Konarską też wyginają się jako Widma, ale – co gorsza – wcześniej w najgorszym guście ośmieszają Karolkę i Małgośkę. Do tego pierwsza ma na sobie kuse szorty, a druga siada tak, by wyeksponować nogi. Po co tak? Na to pytanie odpowiedź zna chyba tylko reżyser. Gdy otrzepałem się z wulgarności ich wspólnej sceny, przez chwilę pomyślałem, że może w tym jest jednak metoda. Może Grabowski chce zabawić się w Smarzowskiego, celowo obniżyć rangę sztuki Moliera i przenieść „Don Juana" w świat filmowego „Wesela". Nawet to okazało się jednak ślepą uliczką, za chwilę bowiem mieliśmy powrót do archaicznej konwencji.

O Dariuszu Wnuku i Bartłomieju Nowosielskim mogę napisać tylko, że są w tym przedstawieniu. Artur Barciś ratuje się sprawdzonymi sposobami, ale tym razem i on jest bez szans. Posąg Komandora Przemysława Bluszcza wygląda i mówi, jakby przyplątał się do spektaklu z tekturowej wersji „Star Wars", gdzie obsadzono go jako Dartha Vadera. Z litości nie będę rozwijał tego wątku.

Nie ma się czego chwycić, złapać „poszczególności", jak pisał przed laty Tadeusz Nyczek. Bo i scenografia Zuzanny Markiewicz - ni to dosłowna, ni umowna - razi tandetą, i opracowanie muzyczne samego Mikołaja Grabowskiego jest czystą tautologią, o podpisanym przez niego „ruchu scenicznym" znów można tylko milczeć. A to jest przecież Grabowski, to jest „Don Juan" Moliera, to jest Ateneum...

Długo zwlekałem z pisaniem o tym przedstawieniu. Bo pandemia, teatry liżą rany, zbierają się do życia, a to życie parszywe, najważniejsze, że w ogóle znowu się kręci, publiczność przychodzi, bije brawo, więc może lepiej odpuścić. Jednak nie, bo chcę wierzyć, że teatr to jest wciąż poważna sprawa. Liczy się w nim smak, gust i klasa. Co zrobił z nimi „Don Juan" z Ateneum, sprawdźcie sami. Albo nie, lepiej nie sprawdzajcie.

Jacek Wakar
Dziennik Teatralny
19 czerwca 2021

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia