Łabędzi śpiew słowiczka
"Między nami dobrze jest" - Grzegorz Jarzyna - 2. BOSKA KOMEDIAMiędzy nami coś jest. Nie jestem pewna, czy można to nazwać dobrym, czy złym. Na szczęście nie wionie tam pustką, bo po akcji następuje reakcja, choć nie zawsze adekwatna, jednak zawsze jakaś. W feerii projektowanych rzutnikiem barw, które przebiegają nam oczy przy odpowiednich scenach, na białych przestrzeniach pudełka scenografii, słowa nabierają kolorów. Ponieważ to zadecydowanie one są jednym z głównych bohaterów dramatu Doroty Masłowskiej.
Wyczulonym uchem rejestruję ten swoisty językowy papier-mâché, zlepek gazetowych bredni, słów-wytrychów i współczesnej nowomowy, który wypełnia usta wszystkich postaci z jednym wyjątkiem: Osowiałej staruszki na wózku inwalidzkim. Tylko ona pamięta czasy, w których Wisły nie nazywano brudnym ściekiem, a w sercu mógł trzepotać słowiczek. Wcielenie Danuty Szaflarskiej, wzruszające i cudownie ujmujące, z warkoczami splecionych białych włosów – tylko ono nie straciło na prawdziwości. Jej słowa płyną, zabierają nas w jakieś bezpowrotnie utracone kiedyś, za którym nikt nie zdaje się tęsknić. Tak, jak gdyby mantrycznie powtarzane wyrazy przeszłego życia staruszki ginęły w natłoku nikomu niepotrzebnych, ale w danej chwili najważniejszych „pustosłów”, których dominantą staje się jawna negacja, denuncjacja wręcz zastanej, niepokojącej właściwie tylko widza rzeczywistości. Co to za rzeczywistość? Zdecydowanie naznaczona polskością, a raczej jej wykrzywionym zwierciadłem: swojską ksenofobią, filmami w rodzaju „Konia, który jeździł konno” czy stereotypową mentalnością pani z Tesco czy z Biedronki.
Sądzę, że warto także zwrócić uwagę na teatralną autotematyczność tego, co rozgrywa się „między nami”. Przestrzeń pomiędzy, swego rodzaju szara strefa między jednym człowiekiem a drugim stwarza niezliczone możliwości, tak jak ta biała oprawa sceny w przedstawieniu Jarzyny. Tego rodzaju potencja staje się miejscem do na pozór nieświadomej gry, udającej życie i międzyludzkie relacje. Ale pojawia się przecież reżyser, najpierw jako cień-narrator, a potem jako pełnoprawna osoba dramatu. Co ciekawe, kiedy to on występuje, jego aktorzy stają się widzami, bo nie schodzą ze sceny, ale na nią reagują. Potęgując fikcję przedstawieniową, mającą ambicje uchwycenia prawdziwej migotliwości rzeczywistości, możemy bardzo łatwo wpaść we własne sidła. Ale ratunkiem dla prawdy okazuje się starsza dama, której cichy głos wybrzmiewa głośniej niż niejeden krzyk.