Labirynt Salvadora Dali

"Dali - dziennik geniusza," - reż. Jacek Krawczyk - Sopocki Teatr Tańca

Sztuka surrealistyczna zakładała bunt przeciwko dotychczasowym konwencjom w sztuce. Przeciwstawiała się klasycyzmowi czy też racjonalizmowi. Jednym z takich buntowników był Salvador Dali. Malował z dala od kulturowych motywów i symboli - był indywidualistą. Jego muzą, natchnieniem i chyba największą słabością była jego żona, Gala (Helena Diakonova). To właśnie jej postać i "Dziennik geniusza" napisany przez malarza były inspiracją dla artystów z Sopockiego Teatru Tańca

Twórcy podjęli się niebezpiecznego zadania, wystawiając sztukę inspirowaną hiszpańskim malarzem surrealistą.. Dlaczego? Łączenie malarstwa, zwłaszcza tak nierzeczywistego i jego interpretacja sceniczna, nie zawsze daje pożądany efekt. Surrealizm to labirynt, w którym można się pogubić. Nie daje on prostych, jednoznacznych znaków - każe się domyślać, stawia na umiejętność abstrakcyjnego myślenia. Takim labiryntem wieloznaczności jest spektakl „Dali”.

W specyficzny świat artysty i klimat, który towarzyszy jego dziełom, przenosi nas już na początku spektaklu wizualizacja Łukasza Borosa. Jest ona abstrakcyjna i w połączeniu ze scenografią Alicji Domańskiej, na którą składają się białe „taborety” o nieregularnych kształtach, biała podłoga oraz również biały postawiony pionowo pas z wypustkami, wyglądającymi na poprzylepiane kule, tworzą zadziwiający obraz. Kule zmieniają się w oczy czy też szuflady, co moim zdaniem zaskakuje widza i pomaga w lepszej percepcji dzieła. Niejednokrotnie scenę zalewa paleta barw, która płynnie przechodzi w bardziej realny obraz.

Warto też zwrócić uwagę na muzykę, która wywołuje skrajne emocje. Dzieję się tak za sprawą naprzemiennego puszczania kawałków muzycznych, cechujących się dźwiękami spokojnymi i łagodnymi, rodem z thrillerów, a na groźnych i ciężkich dla uszu brzmieniach, kończąc.

W tej surrealistycznej bajce poruszają się tancerze. Ich ruchy są ostre, kanciaste, przerysowane. Pojawiają się też momenty zbudowane lekko, delikatnie, zwiewnie. Takie przeciwstawienie sobie gestów słabych z mocnymi, kanciastych z płynnymi jeszcze bardziej sygnalizuje, że znaleźliśmy się w abstrakcyjnym świecie. Artyści tańcząc zachowują powagę i są maksymalnie skupieni, co pozwala im w pełni objąć kontrolę nad ciałem W spektaklu mogłam oglądać dwa świetnie zatańczone duety: Jacka Krawczyka z Izabelą Sokołowską ( wracającą w wielkim stylu na scenę taneczną po chorobie) i Katarzyną Antosiak. Obydwa bardzo zmysłowe. Gdzieś w tle, bardziej na marginesie, nie wchodząc w interreakcje z tancerzami, pojawia się Alicja Domańska. Można dopatrywać się w niej Gali, która jest z boku, ale zarazem organizuje całość. Prawdziwie surrealistyczną i pełną absurdu bombą było pojawienie się szczudlarek, które swoim wyglądem przypominały piekielne stwory.

Spektakl dopracowany pod każdym względem. Można by się pokusić o stwierdzenie, że Sopockiemu Teatrowi Tańca udało się stworzyć istne arcydzieło. Zostałam doskonale przeprowadzona przez taneczny labirynt. Jedynym mankamentem jest czas trwania przedstawienia ( ok. 60 min) – jest ono drobinę za długie. Tworząc tak nasycony spektakl należałoby pamiętać, że zbyt duża ilość abstrakcjonizmu i surrealistycznej mieszanki, nawet w najlepszym wydaniu, w pewnym momencie może doprowadzić do znudzenia.

Ewa Wójcicka
Gazeta Świetojanska1
9 czerwca 2011

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia