"Lalka" na trzeciej drodze

"Lalka" - reż. Wojciech Kościelniak - Teatr Muzyczny w Gdyni

Wojciech Kościelniak pokazał w Teatrze Muzycznym w Gdyni nieprzeciętne dzieło Bolesława Prusa w nadzwyczajnej odsłonie - muzycznej, choreograficznej, scenicznej oraz interpretacyjnej. Zachwycił i wzruszył, zamanifestował

Wyjątkowość Kościelniaka zasadza się na tym, że walczy z nawykami oraz stereotypami masowej publiczności i wygrywa ; każdy ruch, gest, kostium, postać, czy scena mają być w kontrze do banału oczekiwania i przyzwyczajenia. Myli tropy, zwodzi, zastawia pułapki. Czyni to z wdziękiem i nie jest bluźniercą, więc uwalnia wyobraźnię, zapraszając do uczestnictwa i współtworzenia. W swej koncepcji „trzeciej drogi” nie zapomina o oczekiwaniach widowni.

Tak więc jego spektakle są zaśpiewane, wytańczone i atrakcyjne w szerokim znaczeniu tego słowa. Kościelniak przepuszcza wszystko przez filtr współczesnej sztuki i popkultury. Przepięknie kradnie i przetwarza wrażenia z obejrzanych i wysłuchanych filmów, spektakli, koncertów i płyt. Jest ciągle nienasycony i poszukujący. Jest odważny, ale nie szalony. Nie brnie już za daleko, by nie stracić kontaktu z, w prawdzie rozumianym bardzo oryginalnie, ale jednak, gatunkiem. Przybliża go jednak do teatru dramatycznego jak nikt w Polsce, zmierzając nieuchronnie do hybrydy gatunkowej - dramatycznego teatru muzycznego.

Tworzy utwór interpretacyjnie wielowarstwowy, zadowalając mniej wybrednych atrakcyjnością figur i kolorami oraz łechcąc niecodziennymi kontekstami poszukiwaczy sensów. To spacer po linie, jeden fałszywy krok grozi upadkiem.

Gdyński spektakl stawia wiele pytań przed widzem zaopatrzonym w szkolną wiedzę o powieści Bolesława Prusa, choć jak pokazało przedpremierowe spotkanie z twórcami, niewielu z nich czytało „Lalkę” w szkole, czego sami artyści nie poczytywali jako zubożenie czy błąd młodości – wręcz przeciwnie, manifestowali otwarcie swój lekturowy deficyt jako cnotę (młodzież szkolna nie czyta ani książek, ani recenzji teatralnych, więc śmiało można o tym pisać bez obawy o powielanie złych wzorów). Panorama społeczna, wielowątkowość i otwarty charakter dzieła najczęściej wyznaczają linię interpretacyjną podejmowaną przez polonistów. Kreacje dwojga głównych bohaterów nasycają i kierunkują akcję powieści.

Stanisław Wokulski i Izabela Łęcka w literaturze polskiej stali się ikonami miłości niespełnionej i tragicznej, naiwnej i wyrachowanej, budującej i niszczącej.

Ugruntowanymi w szkolnej statystyce pytaniami są: Ile jest w Wokulskim pozytywisty, a ile romantyka; Ile w Izabeli skłonności narcystycznych, a ile uwarunkowań klasowych? W zależności od potrzeb stosuje się psychologię i głębię postaci, przygotowując uczniów do kolejnych epok literackich, w których Freudowskie czy Jungowskie portretowanie staje się nieodłącznym zabiegiem interpretacyjnym. Wielkość pisarstwa Prusa wydobywana jest najczęściej połowicznie, ponieważ uczniowie muszą zostać zaopatrzeni w schemat, porządkujący życie i zdawanie egzaminów.

Dodatkowo układankę pt. „Lalka” tworzą serial telewizyjny Ryszarda Bera i film Wojciecha Hasa. Dzięki nim Polacy zostali podzieleni na zwolenników i przeciwników Beaty Tyszkiewicz i Mariusza Dmochowskiego lub Jerzego Kamasa i Małgorzaty Braunek . Zmierzenie się w teatrze muzycznym z Aleksandrem Głowackim herbu Prus, twórcą rodzimego realizmu i ikonami stylu w polskim kinie to zadanie dla odważnych.

Wojciech Kościelniak wysoko ustawił poprzeczkę. Zachęcił do poszukiwań i stworzył przestrzeń na nowe odczytanie pozytywistycznej historii pojedynczych bohaterów i grup społecznych. Nie wchodząc w konflikt z epoką, wszedł w dyskurs z szablonami i chyba jeszcze z samym sobą. Przecież otwartą i zupełnie podstawową kwestią jest postać grana przez Krzysztofa Żabkę. Postać w programie teatralnym nazwana Magazynierem, w materiałach prasowych okrzyknięta Biesem, a w okolicznościach scenicznych wyróżniająca się melonikiem z wyraźnymi cyframi 888, stanowiącymi numeryczną wartość imienia Jezus. Owa postać wiąże poszczególne sceny, stale towarzyszy Wokulskiemu, pomagając mu w prostych czynnościach lub tylko przewijając się obok niego; poznajemy go m.in. jako magazyniera, fryzjera, księdza czy też wcielającego się w rolę śpiewaka Rossiego. Gdyby przyjąć rozważania Józefa Bachórza o prawdopodobnych, duchowych dylematach Wokulskiego i możliwym utajnionym życiu religijnym bohatera, to można by potraktować rolę Krzysztofa Żabki jako personifikację owych. A może reżyser chciał mocno zaznaczyć kontrast między biedotą a arystokracją i szlachtą, który w pozytywizmie odczytywany był również przez pryzmat 8. błogosławieństw? Być może dokonane cięcia w spektaklu pozbawiły nieco wyrazistości tej scalającej spektakl postaci, a może wkradł się gdzieś bies…Skojarzenia ze Śpiewakiem Podwórzowym z „Opery za trzy grosze” również występują. Dobra, inspirująca rola, pokazana z energią.

Elementem łączącym postaci spektaklu, z wyjątkiem Wokulskiego i Rzeckiego, jest charakteryzacja rodem z komedii dell’arte czy pantomimy – białe, papierowe twarze, z przerysowanymi konturami. Ustawia to główną postać i subiekta w opozycji do reszty postaci. Dwaj przyjaciele żyjący w swoich idealistycznych światach, skazani na wieczne rozterki i antyczną porażkę wartości wyznawanych z koniunkturalnymi. Wokulski, notorycznie wchodzący po schodach lub wydobywający się z podscenium, pokazany jest jako człowiek silny, wrażliwy, przedsiębiorczy, nie poddający się presji społecznej, w kontakcie z Izabelą, tracący rezon, także poprzez widoczne tiki ramion. W finale jednak, oszukany i spotwarzony przez pannę Łęcką, uznaje szowinizm jako postawę możliwą do przyjęcia. Rafał Ostrowski pokazał Wokulskiego łagodnie i miękko, na swój sposób sympatyzując z postacią. W ostatniej scenie przejmująco śpiewem wydobył swój gniew i niezgodę na zmanierowanie i kołtuństwo Izabeli. Wokulski ocalał u Kościelniaka. Mało przekonywujący był Rzecki ( Zbigniew Sikora), ze zbyt rozbudowanymi monologami i pokazany w scenach niewiele wnoszących do spektaklu muzycznego. Dodatkowo szwankowała dykcja w nietrudnych momentach.

Majstersztykiem aktorskim popisał się Andrzej Śledź jako Tomasz Łęcki. Twórczo i uroczo rozwinął pomysły zapoczątkowane w Ministerstwie Głupich Kroków „Monty Pythona”. Doskonale bawił się na scenie i bawił publiczność do łez, drwiąc z wielkopańskich uzależnień, wyobrażeń i mitów. Prześmiewcze zagranie odsłoniło pustkę nieporadnej arystokracji. Precyzja i konsekwencja gry odsłoniła po raz kolejny niezwykłe umiejętności Andrzeja Śledzia. W podobnej stylistyce zagrali Tomasz Gregor jako Baron Krzeszowski i Tomasz Więcek jako subiekt Mraczewski. Obaj wydobyli komediowe elementy postaci, ciekawie tym samym kontrastując je z powieściowymi pierwowzorami. Na uwagę zasługuje także incydentalna rola Katarzyny Kurdej, wcielającej się w postać Marii (powieściowej Marianny). Skupiła uwagę śpiewem, ilustrującym jej zmagania ze światem i osamotnienie (najlepsza wokalnie wśród pań). Z wdziękiem i energią zaprezentowali się Sasza Reznikow (Suzin) oraz Jacek Wester ( Książę).Zabawnym zabiegiem było „rozdwojenie” pani Meliton. Aleksandra Meller i Magdalena Smuk wcieliły się w role bliźniaczek Meliton, tym samym wesoło podkreślając zrzędliwość i powtarzalność zachowań powieściowej nauczycielki i swatki, jak również uprzejmej donosicielki o „ruchach” w „obozie” Łęckich.

Wojciech Kościelniak pokazał głównie demoniczność Izabeli Łęckiej, szczególnie poprzez charakteryzację. Pozbawił postać delikatności i klasycznej elegancji, a uwypuklił potrzebę dominacji poprzez awangardowy „szkielet” stroju i fryzury. Dało to efekt niezwykłej oziębłości Łęckiej. Renia Gosławska swoim głosem dopełniła sceniczny obraz femme fatale w „Lalce”. Jej gra nie była jednak swobodna, jakby postać Izabeli zaproponowana przez reżysera nie do końca współgrała z wyobrażeniami aktorki.

Na szczególne wyróżnienie zasługuje kompozytor Piotr Dziubek. Jego wizja „Lalki” to przede wszystkim dynamiczne tango, z wiodącymi: akordeonem i trąbkami. Muzyka porządkowała i kreowała ruch sceniczny. Choreografowie: Beata Owczarek i Janusz Skubaczkowski pokazali dzięki niej energetyczny, nowoczesny zespół taneczny. Stale obecny motyw pozytywki, sprzężony z obrazem wyświetlanym na przezroczystych ścianach, dzielących scenę, harmonizował ze sztucznością świata arystokracji.

Wojciech Kościelniak pokazał, że poszukuje nowych wymiarów dla teatru muzycznego, który nie musi powierzchownie traktować tematów i postaci. Korzystając z wachlarza gatunkowego, jest w stanie stworzyć uniwersalne dzieło muzyczne, oparte na epizodach, prostych zabiegach scenicznych, pomyśle interpretacyjnym, wykraczającym poza schematyczne oczekiwania i wyobrażenia.

Mamy nadzieję, że z czasem Teatr Muzyczny zarejestruje „Lalkę” na dvd, a osobno wyda muzykę, tak jak poprzednio przy okazji „Francesco” , także zresztą z muzyką Piotra Dziubka. Aż się prosi, by obudować spektakl towarzyszącymi drobiazgami – na premierze widzieliśmy już koszulki, czas na inne pamiątki – chętnie kupię melonik 888. I choć żal mi jest wielu brakujących scen i nie jest to moja „Lalka”, a nawet zaryzykowałabym stwierdzenie, że mało jest w gdyńskiej inscenizacji „Lalki”, to gorąco polecam dzieło Kościelniaka i Dziubka każdemu.

Katarzyna Wysocka
Gazeta Świetojanska1
1 marca 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia