Lalka Też Człowiek czyli festiwal lalkowy dla dorosłych

7. Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek i Animacji Filmowej dla Dorosłych Lalka też Człowiek

Festiwal Lalka Też Człowiek, organizowany przez Unię Teatr Niemożliwy, to jedyny w Polsce i jeden z nielicznych na świecie festiwali, którego głównym celem jest propagowanie teatru lalek dla widzów dorosłych.

 Jest to niezwykle ważny punkt na mapie festiwali lalkowych, nie tylko z uwagi na rozmach z jakim jest organizowany (poza nurtem teatralnym festiwalowi towarzyszą projekcje filmów animowanych dla dorosłych oraz pokazy spektakli lalkowych dla widzów najmłodszych), ale także na jego umiejscowienie w Warszawie, mieście, które w powojennej historii Polski nie wychowało sobie odbiorcy tego rodzaju spektakli (jak to miało miejsce we Wrocławiu, Białymstoku czy Poznaniu, o kulturze teatru lalek dla dorosłych za naszą południową granicą nie wspominając). Te niedopatrzenia minionych dziesięcioleci są dostrzegalne, a włożona w organizację Festiwalu praca skuteczna, bo chętnych na obcowanie z tą formą sztuki nie brakowało.

Główny nurt festiwalu to spektakle konkursowe, a tych w tym roku było 14 (z całego świata): Iran, Kanada, Białoruś, Norwegia, Włochy, Hiszpania, Holandia, Czechy, Kostaryka, Białoruś i oczywiście Polska. Niestety ogólny poziom tegorocznych prezentacji nie zaskoczył, czego wynikiem było nie przyznanie przez Jury Profesjonalne nagrody Grand Prix. Obok spektakli bardzo dobrych ("Głośniej!", "Don Juan, czyli") znalazły się pokazy całkiem przeciętne ("Sąsiedzi", "Polowanie na żubra"). Na Festiwalu mile zaskoczyła obecność ulicznej performerki z pokazem "Biała Kobieta", natomiast dużo dyskusji wywołały pokazy spektakli nie lalkowych lub ocierających się tylko nieznacznie o tę formę, jak "Panienka w Kostaryce" oraz "W polu wierzbą rosłam". I od tych zacznę.

Niepowodzenia pierwszego z wyżej wymienionych spektakli dopatrywałbym się po prostu w nietrafionej decyzji organizatorów Festiwalu. Spektakl "Divano Occidentale Orientale" z Kostaryki nie był zły, był wręcz niezwykle przejmujący. Zaskakiwał swoją nieprzewidywalnością, otwartością aktorów i pomysłów reżyserskich. Jednak w żadnym wypadku nie da się go powiązać z teatrem lalek. Drobne, ledwo namacalne elementy teatru formy (całość grana była przy jednym źródle światła - lampce wiszącej na długim kablu na środku sceny, w której kolejno zmieniane były żarówki, dając kilka ciekawych efektów iluminacyjnych i trochę cieni) zdecydowanie ustępowały zwykłej grze dramatycznej dwójki aktorów. Cienie, które pojawiały się na ogromnym białym horyzoncie były przypadkowe, a ich obecność nie była przyczynkiem do interakcji. Część widowni po prostu z tego spektaklu wyszła - być może nie spełnił ich oczekiwań, a może zbytnio wstrząsnął mocnymi i wulgarnymi scenami. Dziwi także nagroda Jury Studenckiego ("Stówa za pointę"), bo choć faktycznie pointa w tym spektaklu była wyraźna i zaskakująca (w jednej ze scen do terrarium z wężem wrzucana jest biała mysz, co symbolizuje sytuację bohaterki, w scenie finałowej zaś ukazane zostaje to samo terrarium, w którym znajduje się już tylko mysz, co sugeruje, że bohaterka - poniżana, wykorzystywana i gwałcona przez swego potężnego oprawcę - odnosi moralne zwycięstwo), to jednak tłumaczenie werdyktu wskazywało, że młodzi studenci Wiedzy o Teatrze, odczytali spektakl zdecydowanie przez pryzmat teatru lalkowego, co było błędem. Szkoda, bo ten pokaz był ostatnim na Festiwalu, zatem można było się czegoś w międzyczasie o formie w tej dziedzinie sztuki dowiedzieć.

Dyskusyjna była także propozycja "Sceny Szczyty", "W polu wierzbą rosłam", w wykonaniu absolwentki Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku, Joanny Stelmaszuk. Spektakl, którego opieką zajął się Bohdan Głuszczak w pierwszej chwili zachwycił swoim uderzającym obrazem - stara wiejska chata, a w niej stara baba, która gwarą podlaskich Białorusinów zaczyna opowiadać historię, przy okazji wyjmując ze skrzyni świadectwa przeszłości i przemijającego życia. Znając niesamowity szacunek Głuszczaka do tradycji, kultury, świętych obrazów czy pokarmu, ten początkowy obraz dał nadzieję na piękny, mistyczny i symboliczny spektakl o niebywałym ładunku emocjonalnym. Niestety na nadziejach się skończyło. Nie dość, że w spektaklu dominowała dramatyczna gra aktorki, to ożywienie przestrzeni i przedmiotów zaistniało tylko na moment (lalka zbudowana na przepięknej maselnicy). Później aktorka wcielała się już tylko w różne postaci opowiadanej historii, wykorzystując co prawda charakterystyczną dla Głuszczaka grę aktora w masce, ale niestety bez niej, tworząc zwykłe kreacje dramatyczne. To niesamowity zawód, bo kapitalna ilość detali wystroju wiejskiej chaty, zebrana do tego spektaklu, w ogóle nie zagrała - a mogłaby: kufer z przeszłością, Matka Boska Ostrobramska, ręcznie robiony stół i krzesła, tkany kilim i końska uprząż z dzwoneczkami od początku do końca były tylko ładną scenografią. To spektakl świetny na festiwal powiązany z Kresami albo kulturą ludową, jednak zdecydowanie nie na festiwal lalkowy - z tego pokazu część widowni także wyszła.

Nie zachwycił pokaz hiszpańskiego zespołu Winged Cranes zatytułowany "Kulisy Bernardy". Przypominał on raczej studenckie etiudy, w ramach których młodzi adepci sztuki poszukują swoich środków wyrazowych. To co dla Hiszpanów jest zrozumiałe, bo należy do ich najważniejszej literatury dramatycznej (mowa o "Domu Bernardy Alby" Frederico Garcia Lorki), może zostać źle zinterpretowane przez odbiorców nie znających tej sztuki. Tak było w tym wypadku. Nie dość, że sama treść spektaklu miała bardzo luźne powiązania z dramatem hiszpańskiego pisarza, to na dodatek forma, jaką posługiwały się dwie młode artystki, powodowała niemały zawrót głowy. W spektaklu znalazły się chyba wszystkie gatunki animacji: mała scena pudełkowa z lalkami a la planchette, teatr cieni, gra aktora przedmiotem, gra świateł, animowanie lalką zbliżoną budową do bunraku, maska, interakcja z projekcjami wideo; i choć wszystkie te elementy posiadały spójną konwencję plastyczną, to ten animacyjny bigos zdecydowanie przytłoczył aktorki. Tempo spektaklu siadało z minuty na minutę, a rozproszone kolejnymi zadaniami aktorki nie dociągały etiud do końca, gwałtownie wychodząc z roli nim światło gasło, tylko po to by biec na drugi koniec sceny coś przestawić, ustawić albo się przebrać. Szkoda, bo Lorki w teatrze lalkowym jeszcze nie widziałem.

Całkiem przeciętna okazała się propozycja zeszłorocznego zdobywcy nagrody publiczności (jaką jest zaproszenie "W Ciemni", na kolejną edycję Festiwalu), czyli Obwodowego Teatru Lalek w Grodnie - "Polowanie na Żubra, na motywach poematu Mikołaja Gusowskiego, w reżyserii Olega Żiugżdy. Spektakl opowiadał tragiczne historie ziemi białoruskich i ich mieszkańców przez pryzmat dziś żyjących, całkowicie anonimowych ludzi. Żiugżda bardzo wyraźnie przemieszał w tej opowieści elementy współczesności (szczególnie w wymiarze scenograficznym - metalowe, pordzewiałe baryłki po ropie czy kubły na śmieci, wszechobecne worki i płachty foliowe oraz oddzielające wszystko od wszystkiego metalowe siatki) z ludowymi pieśniami i klechdami białoruskimi, sielskością minionych lat i potęgą starych lasów. W przestrzeń wprowadził ważne postaci historyczne (piękna, animowana lalka-ikona Królowej Polski Bony Sforzy czy rysunkowa animacja przedstawiająca Wielkiego Księcia Litewskiego Witolda pędzącego na koniu) i zestawił je z nomenem współczesnego świata. Tytułowy Żubr pojawiał się w spektaklu jako wykopany z góry śmieci souvenir, we wszystkich najbardziej kiczowatych jego rodzajach - gipsowy, gliniany, szklany, odlany z brązu, złożony z papierowych elementów, zamknięty w szklanej kuli z brokatem; tym samym tracąc przywilej króla puszczy. Żiugżda przypominając historię ludów zamieszkujących tereny białoruskie (od renesansu, przez drugą wojnę światową aż po współczesność), zwrócił nam uwagę na rolę, jaką człowiek powinien odegrać we współczesnym świecie.

Pełen przemocy, odwołujący się do historii Europy XX wieku był spektakl czeskiego Continuo Theatre zatytułowany "Sąsiedzi". Ta bardzo brutalna i przygnębiająca opowieść poruszała problemy relacji międzyludzkich, ich ciągłości i zmienności zarazem. Tytułowi sąsiedzi, to typowe grupy ludzkie mieszkające blisko siebie - ich problemy są uniwersalne, niezależnie czy dzieli je rzeka, granica czy zwykła łąka. Ich losy i dzieje warunkują wydarzenia historyczne i polityczne. Radość poznania miesza się z koszmarem wojny, spokojną koegzystencję przerywa nagłe i niezrozumiałe wystąpienie. Choć artyści w zdecydowanej większości grali w żywym planie to tragizm i groteskę absurdalnych i pełnych emocji momentów historii podkreślali zakładając maski (raz cyrkowych clownów, jako błaznów, głupców i igrców bezmyślnie rządzących światem, innym razem pięknych i dostojnych koni, obdarzonych wolą życia, będących symbolem dążenia ludzkiej duszy do szczęścia, radości i zmysłowości). W tym spektaklu bardzo silna i wyrafinowana symbolika budowana była na doskonale współdziałającym (jak jeden organizm) zespole.

Zaskakujący na Festiwalu był teatralny debiut ulicznej performerki Magali Chouinard (na co dzień plastyczki, która sama tworzy scenografię i lalki do swoich street artowych instalacji). "Biała Kobieta", bo taki tytuł nosił jej pokaz, była przeniesieniem na deski teatru jednego z takich pokazów (pełnego poezji i malarskiego piękna). Nie było w tym spektaklu ani historii, ani wybitnej animacji, nawet muzyka zredukowana była do minimum (szum traw i granie świerszczy nocą). Mimo to Chouinard oczarowała publiczność prostotą swego pokazu, pełną niezależnością, pięknymi obrazkami i fantastycznymi lalkami, które pozostawały z nią w intymnej symbiozie. Ten inny wymiar teatru lalek spotkał się z niezwykle ciepłym i serdecznym odbiorem.

Naprawdę mocną stroną Festiwalu były pokazy spektakli polskich grup i teatrów: "Don Juan, czyli" Teatru Pleciuga, "Głośniej!" Teatru Malabar Hotel oraz "maria s." Teatru Sztuk Wrocław. Zwłaszcza szkoda spektaklu wrocławskiego, całkowicie pominiętego w ocenie Jury. Monodram w wykonaniu Eweliny Ciszewskiej opowiadał o chorych relacjach matki i córki, o toksycznym związku rodzicielskim, od którego ucieczka wiedzie w podświadome rejony fantazji. Główna bohaterka pracuje w muzeum, gdzie pilnuje wystawy z suknią Marii Stuart. Próbując zapomnieć o rodzinnym koszmarze ubiera się w strój monarchini (ogromna, ponad dwu metrowa suknia) i wciela się w jej postać. Kolejne etapy kreacji przerywane są przez natrętne telefony despotycznej matki. Nie zabrakło w tym spektaklu i świetnej gry aktorskiej i kapitalnych pomysłów na ogranie sukni, która raz była sceną popisów artystki, innym razem krawieckim manekinem, była łożem rozkoszy czy gilotyną. Aktorka (i reżyserka przedstawienia zarazem) długie rękawy sukni wykorzystała do wspaniałych etiud na ręce, nie zapominając też o animacji kapelusza z nieodłączną peruką królowej.

Nie dziwi nagroda aktorska za "Wyrażenie życia lalką" dla Rafała Hajdukiewicza w spektaklu szczecińskiej Pleciugi. Ten lekko, zabawnie i z dużą dawka humoru poprowadzony i zagrany spektakl lalkowy bez wątpienia przypadł do gustu całej publiczności (jeden z trzech najwyżej ocenionych w głosowaniu), zaś tytułowa rola rozbestwionego seksualnie, kokietującego (nie tylko kolejne ofiary swych erotycznych fantazji, ale i damską część publiczności) Don Juana na długo pozostanie w pamięci. W spektaklu uwagę zawracała nie tylko wybitna kreacja aktorska Hajdukiewicza (zwłaszcza świetnie wyważone gesty i zachowania uchodzące w życiu codziennym za wulgarne i prostackie), ale i całego zespołu (lekkość przekazywanego tekstu, improwizowane gagi sytuacyjne). Na pochwałę zasługują też twórcy lalek i scenografii. Można mieć jedynie lekkie zastrzeżenia do potężnego (choć i tak w stosunku do oryginału Moliera skróconego) tekstu - momentami spektakl był przegadany. Większa kondensacja byłaby z pewnością korzystniejsza.

Śmiechu na sali nie zabrakło w trakcie spektaklu "Głośniej!", koprodukcji Teatru Malabar Hotel oraz Figurentheater Wilde & Vogel. Był to świat opowiedziany z perspektywy dziecka, gdzie najbardziej nieprawdopodobna historia, skupiająca uwagę wszystkich, budująca napięcie, składająca się z wielu wątków, pryska jak bańka mydlana w najważniejszym momencie, bo uwagę dziecka zwróciła nowa a zarazem kolejna fascynująca i równie ważna sprawa. Śmiejemy się z tego świata na opak, świata niewinnego, przed erotycznego. Spektakl budował stylistykę na granicy purnonsensu, opierając się na gatunku powieści detektywistycznej, po to tylko, by doprowadzić historię donikąd, a widzów do śmiechu. W spektaklu dziecięcy świat zabawek, których estetyczne współistnienie w jednej przestrzeni było zupełnie abstrakcyjne, autorzy połączyli z multimediami (kamera internetowa, google maps jako element podróży bohatera). Do absurdalnych dialogów (na podstawie prozy Jonathana Safrana Foera) dodali grę formą, lalką a nawet maską. Ten spektakl absolutnie zasłużył na nagrodę za kreatywność i Wyrażenie życia lalką. Rewelacyjna gra aktorska, z wielkim dystansem do siebie, także nie została pominięta przez Jury (kolejna nagroda Cudnej Chwili dla Marcina Bikowskiego za wjazd windy w spektaklu). Humor, groteska i fantastyczny końcowy suspens (tu powinna być nagroda za pointę).

Bardzo serdecznie przyjęty przez publiczność i nagrodzony dyplomem Polunimy (za innowacyjną technikę animacji powietrzem) był spektakl włoskiego Scarlattine Teatro, inspirowany twórczością Tima Burtona, zatytułowany "24583 małe przerażające cudeńka". Przedstawienie opowiadało o tolerancji, przez krzywe zwierciadło burtonowskiego patrzenia na świat. A świat ten jak zwykle pełen był żywych trupów, wampirów, wilkołaków i wszelkich, pokrewnych im dziwolągów. Trójka aktorów-narratorów w wesoły i roztańczony sposób opowiedziała historię odmienności, z wykorzystaniem napełnionych helem, balonikowych bohaterów. Gra aktorów oraz perypetie głównego bohatera wywoływały gromki śmiech i potężne brawa. Historia opowiedziana w sposób lekki i wesoły , ale i bez nadęcia.

Żałuję, że w trakcie Festiwalu nie mogłem zobaczyć propozycji z Iranu "Ziemia i Wszechświat" (na zdjęciu) (nagrodzonej za reżyserię i scenografię - spektakl wcześniej pokazywany na Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Lalkarskiej w Bielsku-Białej) oraz holenderskiej "Upiornej Opowieści" (nagroda publiczności W Ciemno). Z przyjemnością za to obejrzałem, już pozakonkursowy, pokaz organizatorów, Unia Teatr Niemożliwy. Był to poetycki performans z wykorzystaniem wizualizacji wideo zatytułowany Aleatorium. Trudny do opisania, bo surrealistyczny spektakl, inspirowany był powieścią science-fiction braci Strugackich "S.T.A.L.K.E.R.: Piknik na skraju drogi", ukazujący au rebour, historię wybuchu w Czarnobylu, jako wynik inwazji kosmitów.

Pomimo nie najwyższego poziomu dobranych na tegoroczny Festiwal spektakli, organizatorom należą się gorące brawa, bo przy niezwykle trudnym przedsięwzięciu, jakim jest zorganizowanie festiwalu teatrów lalek dla dorosłych, zdołali zyskać bardzo duże zainteresowanie wśród warszawskiej widowni, zapewniając komplety (to i tak za mało powiedziane, bo naprawdę na wszystkie spektakle trzeba była ludzi wręcz dopychać) na salach. Organizacyjnie też wszystko zapięte było na ostatni guzik, a świetna atmosfera, jaka panowała w kawiarni Instytutu Teatralnego, sprzyjała wymianie uwag i poglądów nad kondycją teatru lalek dla dorosłych.

Karol Suszczyński
Teatr dla Was
24 listopada 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia