Lalkowy (?) Marat

"Męczeństwo i śmierć Marata" - aut. Peter Weiss - reż. Konrad Dworakowski - Teatr Groteska w Krakowie

Kiedy sięgamy do wielkiej literatury, a choćby i regularnych dramatów wymagających adaptacji scenicznej (w wypadku Męczeństwa i śmierci Marata Petera Weissa krakowskiej Groteski dramaturgia Martyny Lechman) pojawia się niespodziewany problem. Jak zorganizować z reguły potężny tekst literacki w formę scenariusza widowiska teatralnego?

To jednak dwa różne światy, o których twórcy niejednokrotnie zapominają. Wielotygodniowe przygotowania realizatorów, cały okres prób na scenie, ujawnia przed twórcami tajniki tekstu, okoliczności, intencje i interpretacje, które mu towarzyszą. A potem przychodzi widz, który spotyka się już tylko z dziełem teatralnym. Nie ma przygotowania, lektur, które towarzyszyły reżyserowi, niejednokrotnie wątki penetrowane w przedstawieniu odkrywa po raz pierwszy podczas spotkania ze spektaklem. I, bywa, przegrywa w tej nierównej potyczce.

Ani rewolucja francuska, ani dzieje Marata, nie są bliskie przeciętnemu widzowi. Także mnie osobiście. Bywa więc, że z trudem podążamy za akcją, gubimy się w postaciach, po prostu nie nadążamy za intencjami realizatorów. To oczywiście źle, bo przecież świadomie wybieramy sztukę teatru, zamiast wizyty w bibliotece. A teatr, ten skoncentrowany na słowie, nie potrafi zaspokoić naszych oczekiwań. Widowisko przekształca się poniekąd w inscenizację słów, wśród których wcześniej czy później się gubimy.

Przypominają mi się spektakle Ondreja Spišaka sprzed dwóch dekad, który sięgając po Defoe, Swifta, Tolkiena czy innych wielkich pisarzy, budował ze swoimi partnerami-scenografami przedstawienia z ograniczoną ilością słów, zastępując je obrazem i wyraźną inscenizacją idei.
Bez wątpienia Konrad Dworakowski wraz z Mariką Wojciechowską są w stanie sprostać podobnym wyzwaniom, czego dowiedli w wielu wcześniejszych realizacjach. W Męczeństwie i śmierci Marata krakowskiej Groteski mam wrażenie nazbyt skoncentrowali się na własnych intencjach, zafascynowali tekstem Weissa, tracąc kontakt z widzem, który po prostu nie nadąża, gubi się w płynących tyradach.

Powstał z całą pewnością atrakcyjny spektakl osadzony w zakładzie psychiatrycznym, którego pensjonariusze pod wodzą Wywoływacza (bardzo ciekawy Paweł Kuźma) odgrywają przedstawienie o Maracie, roztrząsając zwłaszcza negatywne cechy rewolucji, każdej rewolucji i związanych z nią atrybutów władzy, brutalności, przemocy oraz psychopatycznych reakcji. Odnaleźć w nim można, np. w kompozycji dramaturgicznej, echa słynnych spektakli z przeszłości, choćby Piotra Tomaszuka, przetworzenia muzycznych dzieł klasyków, inspiracje malarstwem (Jacques-Louis David, Eugène Dalacroix). Oczywiście realizatorzy dodają sporo od siebie.

Tu nie mam miejsca (raczej czasu) na dłuższe rozważania. O jednej wszak sprawie chciałbym wspomnieć. Przedstawienie powstało w teatrze lalek. Oczywiście nie jest to spektakl lalkowy i powinien być raczej zgłaszany na festiwale teatralne, nie akcentujące plastyki i formy lalkarskiej. Tak jak nie jest zgłaszany Orfeusz Anny Smolar z TR, choć tam główna rola lalkowego animanta wydawałaby się wystarczającym argumentem.

W Męczeństwie i śmierci Marata też pojawia się bardzo wyrazisty i znaczący animant. Oglądamy człekokształtną lalkę Marata, nieźle animowaną i w rozmaitych scenach grającą ważną rolę. Niestety tu lalka jest dublem aktora. Marata gra Lech Walicki i tylko niekiedy występuje z przypominającą go lalką, będącą wówczas niczym więcej niż znakiem postaci. To konwencja teatru końca XX wieku, z którą twórcy ambitnych współczesnych przedstawień eksploatujących partnerstwo aktora i lalki rozstali się definitywnie. Wyobrażam sobie to partnerstwo w spektaklu Dworakowskiego/Wojciechowskiej. Tyle, że niepotrzebna byłaby wówczas aktorska rola Walickiego, gdyż animatorem Marata mógłby być każdy z pensjonariuszy zakładu, wszak Marat nie jest pensjonariuszem, o nim odgrywana jest tylko sztuka. To oczywiście propozycja teoretyczna, do zupełnie innego spektaklu.

Tak czy owak Marat Groteski jest ambitnym, ciekawym, a chwilami bardzo efektownym przedstawieniem. Na lalkarskich imprezach chyba się nie sprawdzi, a może pora wyjść z promocją poza środowisko lalkarskie?

Marek Waszkiel
Blog Marka Waszkiela
9 kwietnia 2025

Książka tygodnia

Małe cnoty
Wydawnictwo Filtry w Warszawie
Natalia Ginzburg

Trailer tygodnia