Laokoon zaduszony popkulturą

"Grupa Laokoona" - 2. Teatr Konesera

"Grupa Laokoona" Tadeusza Różewicza w reżyserii Jarosława Tumidajskiego to błyskotliwa krytyka kultury. Dostaje się współczesnej sztuce, antycznym wartością, rodzinnym relacją. Wszystko to w popkulturowym sosie z kiczu. Prześmiewczo i inteligentnie. Różewicz wkomponowany w dziwaczną współczesność prezentuje się wyjątkowo dobrze

Na scenie podglądamy rodzinę, która kulturą i dla kultury żyje. Karmią się sztuką, posilają literaturą, wydalają intelektualne analizy dzieł. Funkcje życiowe pozwala im zachować wiara w ponadczasowe istnienie piękna. Ojciec (Mirosław Baka), niczym antyczny bohater z „Grupy Laokoona” heroicznie walczy jeszcze z wężami „kultury wysokiej”. Jego twarz wykrzywia grymas wątpliwości, a jad płynnego kiczu zaczął zatruwać już organizm. Reszta rodziny też znajduje się w sidłach kultury. Córka (Dorota Androsz) nie została jeszcze spętana, a jej droga życiowa dopiero się kształtuje. Dziadek (Krzysztof Gordon) natomiast.. Dziadek nie żyje. Jego ideały ulatują pod koniec spektaklu, uwalniając duszę spod uścisku prawdy, dobra i piękna. Gdzieś jeszcze jest tam Matka (Dorota Kolak), która chłonie z namaszczeniem wszystko co będzie jej dane - na trasie z kuchni do salonu - z kultury złapać.

Ojciec udaje się na „pielgrzymkę”, by tytułową „Grupę Laokoona” – najbardziej klasyczną rzeźbę, ucieleśnienie antycznego ideału harmonii i piękna – zobaczyć na własne oczy. Oryginał jest jednak w trakcie renowacji, a zobaczyć można jedynie gipsowy odlew. Figura, która jest manifestacją wzniosłych antycznych wartości, to obecnie pusty, kruchy falsyfikat. Ojciec zderza się z tym szokującym faktem coraz silniej. Zmienił się kanon i światopogląd. Koledzy – krytycy, to dziwacy, którzy doskonale odnajdują się w jaskrawej popkulturze, a ich zadanie polega na przypisywaniu sensu temu, co owego sensu jest pozbawione.

Czy jest jednak alternatywa? Jednym z elementów scenografii jest olbrzymi napis „POP-IS-DEAD”. Pop być może jest ze swej natury martwy – nie umarł jednak. Ma się dobrze i jest wszechobecny. Atakuje elementami scenografii, muzyką. Jednak ani sieczka medialna prezentowana na ekranach telewizorów, ani wielki penis na turkusowym tle, będący najbardziej wyeksponowaną częścią scenografii, nie wydają się być zachęcające.

Sama scenografia to nagromadzenie kiczu. Wspomniany penis, „plastikowy” i nienaturalistyczny, obraz „Bitwy pod Grunwaldem”, barokowe aniołki, jaskrawo-czerwona ściana wytapetowana wizerunkami „Grupy Laokoona”, olbrzymi słonecznik, groteskowy wazon pełen sztucznych kwiatów – to wszystko ocieka wręcz kiczem. Kicz nie może być jednak rozumiany całkowicie pejoratywnie, na pewno nie może być bagatelizowany.

Dramat Różewicza ze swej natury błądzi pomiędzy światem snu, groteski i rzeczywistości. Abstrakcyjny i oniryczny. Spektakl operuje zabiegami, które owo odrealnienie z gracją przenoszą na scenę. Elementy niczym wyrwane z koszmarnego snu, wyolbrzymienie i ironia. Wszystko to, nie dość, że jest spójne, w realiach popkultury zdaje się być wręcz całkowicie na miejscu. W świecie postmodernizmu i wirtualności, zaciera się coraz mocniej granica między tym co realne, a tym co pochodzi z krainy snu. Dramat Różewicza doskonale pasuje do nieco „unowocześnionych” realiów. Nagromadzenie kiczu wrzuca nas w świat surrealizmu i groteski. W tym kontekście wzniosłe dyskusje bohaterów o dobru, prawdzie i pięknie zdają się być dobrze pomyślana ironią. Nie zapominajmy, że Dziadek – będący najbardziej gorliwym i niezłomnym wyznawcą wzniosłych ideałów antycznych, znawcą kultury i sztuki – ubrany jest w dres i (klasyczne już) klapki „kubota”. Nie zapominajmy również, że Dzidek, swoją wiarę w piękno traci. Nie przeszkadza mu to jednak w cieszeniu się życiem, bowiem gdy górnolotne ideały upadły, bez skrępowania może on odnajdywać radość w rzeczach błahych.

„Grupa Laokoona” to pozycja obowiązkowa dla wszystkich, którzy chcą wysłuchać cennej wypowiedzi w dyskusji o estetyce. Spektakl jest przepełniony odniesieniami do kultury, ubranymi w zabawne dialogi. Gra aktorska jest doskonała, a świat prezentowany na scenie niezwykle interesujący. Warto zatopić się na trochę w tą oniryczną krainę. Nie za długo jednak – półtorej godziny wydaje się być w sam raz.

Paweł Bojko
Dziennik Teatralny Katowice
8 lutego 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia