Lata katowickie - i śląskie powroty Gustawa Holoubka

Nikogo na katowickiej scenie nie witano goręcej

W połowie stycznia 2007 roku Gustaw Holoubek przybył do Katowic, by jako gość honorowy uczestniczyć w jubileuszowym spotkaniu z okazji obchodów 100 lecia teatru, z którym jako aktor tej sceny, a w ostatnich 2. sezonach dyrektor artystyczny związany był w latach 1949-1956. Ten wtorkowy wieczór 16 stycznia okazał się ostatnią wizytą wielkiego aktora w Teatrze Śląskim, którego 7 katowickich sezonów przeszło wnet do legendy, choć sprowokowane rozstanie w okolicznościach bulwersujących miało dramatyczny finał.

Każdy przyjazd Gustawa Holoubka na Śląsk był odtąd szczególnie oczekiwanym wydarzeniem, zaś nikogo na katowickiej scenie nie witano goręcej i nie oklaskiwano bardziej aż do ostatniego jubileuszowego powrotu. Ten „rodzinny wieczór” stał się w istocie spotkaniem pożegnalnym z blisko 84. letnim artystą o wyjątkowym od lat autorytecie i wręcz historycznej pozycji w polskiej kulturze a także w życiu publicznym naszego kraju. To, że widzimy go na katowickiej scenie po raz ostatni, pewnie wielu wówczas już przeczuwało, lecz sędziwy artysta był tego dnia w świetnej intelektualnej formie: rozmowny, skory do zwierzeń i ciętych dowcipnych replik, ale i surowy w osądzie stanu polskiego teatru, szczególnie tych zjawisk, które świadczą o obsesyjnej fascynacji wulgaryzmami i zwyrodniałymi formami obscenicznymi. Choć nie było tajemnicą, że traci siły a od ostatniego pobytu na Śląsku wyraźnie zmarniał, jednak sam przyjazd w styczniu do Katowic i to wyczerpujące spotkanie przy wypełnionej szczelnie sali można było uznać za opanowanie kryzysu po ciężkiej chorobie. No i ten papieros niemal odpalany od papierosa!... Rok później cała Polska uczestniczyła w telewizyjnym spotkaniu z Holoubkiem gdy 30 stycznia 2008 roku odbywały się w Teatrze Narodowym uroczystości upamiętniające ostatni historyczny spektakl „Dziadów” przed 40 laty, które w reżyserii Kazimierza Dejmka weszły na stołeczną scenę 25 listopada 1967 r. Arbitralną decyzją KC PZPR przedstawienie zostało zdjęte za „religianctwo, antyrosyjskość i antyradzieckość”. Na wieść o tym, że spektakl ten będzie już przedstawieniem ostatnim „Dziadów” – a było o nim głośno nie tylko w Warszawie, napierający tłum wtargnął na widownię i wypełnił także przejścia i foyer Teatru Narodowego. Temperatura przedstawienia, które w ten wieczór osiągnęło apogeum napięcia, narastała scena po scenie, a już każde pojawienie się Holoubka kreującego Konrada przeradzało się w owację. Wielka Improwizacja w jego przykuwającej interpretacji wywołała taką eksplozję patriotycznych emocji, jakiej polski teatr nie pamięta. Po przedstawieniu rozgorączkowany tłum ruszył pod pomnik Adama Mickiewicza, gdzie odbyła się pamiętna spontaniczna manifestacja studentów – ta która doprowadziła wkrótce do burzliwych wypadków marcowych 1968 roku. W ten rocznicowy wieczór 30 stycznia tamte emocje i towarzyszące im historyczne wydarzenia przybliżyły się i ożyły z udziałem ich głównego kreatora, choć sam schorowany Gustaw Holoubek obecny na widowni, pomimo potężnej owacji nie pojawił się na scenie. Sił starczyło już ledwie na to, by się podnieść, ukłonić i wypowiedzieć z uśmiechem parę słów. Ale i tak stał się centralną postacią tego rocznicowego wieczoru – jako świadek koronny własnej kreacji sprzed 40 lat, gdy Wielką Improwizację odtworzoną z taśmy mogła wysłuchać cała Polska. W jego sławnej interpretacji tego potężnego monologu nie było nic z patetycznej deklamacji. To była istotnie – jak chciał Mickiewicz – przenikliwa rozmowa zbuntowanego intelektualisty z Bogiem, starcie na rozumy jak równego z równym aż do ostatecznego zwarcia. Wszyscy, którzy zasiedli w ten wieczór przed telewizorami mogli zetknąć się z magnetyczną osobowością genialnego aktora, który odkrywa utajone sensy Mickiewiczowskiego tekstu, pozostając przez ponad 20 minut sam na sam z poetyckim słowem, obecny i nieobecny w absolutnym skupieniu. A przecież dociera do istoty tragedii zniewolenia narodu, by wyrazić sens i cenę wolności. 40. rocznicy wydarzeń marcowych Holoubek już nie doczekał. Zmarł w czwartek 6 marca, w przededniu ich oficjalnych obchodów. Nie dożył też 85 urodzin, które (21 kwietnia) mogły stać się dniem wspaniałego jubileuszu. W następnych dniach gazety wypełniły się nekrologami z wyrazami najwyższego szacunku i hołdu. Zbiorowe odczucia najpełniej wyrażały słowa: k o n i e c e p o k i. To, że Gustaw Holoubek był, stał się „epoką polskiej kultury i polskiego życia publicznego” było od dawna oczywiste. Choć najdalszy od celebry i patetycznych gestów, z racji wyjątkowych dokonań i zasług uznawany był za „króla teatru”. W tej roli nikt go nie zastąpi. I tak jak napisano – tron pozostanie pusty. Z KRAKOWA DO KATOWIC Tej zmiany adresu ważącej, kto wie, na całym życiu i biegu kariery artystycznej Gustawa Holoubka mogło nie być, gdyby nie doszło do objęcia dyrekcji Teatru Śląskiego przez Władysława Woźnika, wybitnego krakowskiego aktora i pedagoga, mistrza nie tylko jego teatralnej młodości, pod którego artystyczną opieką pozostawał w okresie studiów, by po uzyskaniu dyplomu w Państwowym Studium Dramatycznym w 1947 roku rozpocząć pracę na scenach krakowskich. Władysław Woźnik, człowiek wyjątkowej prawości i niezłomnych zasad, aktor obdarzony artystyczną charyzmą, był i pozostał jego mistrzem i autorytetem na całe życie, co Holoubek często zaznaczał. Tylko to wyjaśnia samodzielną decyzję młodego aktora, rodowitego krakowianina, by podążyć za mistrzem opuszczając – jak się okazało na zawsze – stateczny i dostojny, konserwatywny Kraków, gdzie zadebiutował i wnet zyskał artystyczne uznanie (wielu przypomina, że „chłopcem z Krakowa pozostał i czuł się przez całe życie”). Biografia Gustawa Holoubka (rocznik 1923) przylega do rodowodu duchowego jego pokolenia uformowanego przez patriotyczną atmosferę domu i polskich wzorców lat międzywojennych. Ważne miejsce zajmuje w jego życiorysie podziwiany od najwcześniejszych lat ojciec: oficer II Brygady Legionów Polskich i uczestnik kampanii karpackiej, żołnierz z powołania i temperamentu, człowiek oddany do końca niedługiego życia sprawom publicznym, który osieroci syna jeszcze w dzieciństwie. Magia munduru oficerskiego ojca okaże się tak mocna, że jego wzorem ledwo 16. letni Gustaw w 1939 wstępuje ochotniczo do wojska a po klęsce wrześniowej trafi do obozu jenieckiego. Młodociany wiek ochroni go na szczęście przed długotrwałą niewolą a już zapada na postępującą gruźlicę. Holoubek wraca do Krakowa, gdzie podejmuje pracę inkasenta w gazowni miejskiej. Jednocześnie wiąże się z kołem recytatorskim. W tym kręgu znajduje życiowy azyl w tych ciężkich, głodnych latach. I tak wybór drogi życiowej został przesądzony: scena i sztuka słowa. Teatr Śląski tych lat prezentuje wysoki poziom i ogromny potencjał artystyczny. Katowice, miasto mało co dotknięte wojną, stały się atrakcyjną przystanią życiową dla powojennych rozbitków, w tym ludzi sztuki i kultury. Już 2 kwietnia 1945 r. teatr pod dyrekcją Karola Adwentowicza i Wilama Horzycy wystąpił z pierwszą premierą – „Zemsty” Aleksandra Fredry. Gdy do Katowic z końcem sierpnia pod kierownictwem dyrektora Bronisława Dąbrowskiego dociera repatriowany ze Lwowa Polski Teatr Dramatyczny (z biblioteką i kompletem 10 przedstawień) scalone zespoły aktorskie Teatru Śląskiego liczą ponad 100 osób. Były to niestety lata częstych zmian dyrekcji z czym wiązała się znaczna rotacja w zespole aktorskim. Jest faktem, że 2 najwybitniejszych aktorów polskich tej doby – wcześniej Tadeusz Łomnicki (też wychowanek krakowskiej szkoły, który stworzył tu pamiętne kreacje jako Franio w „Szczęściu Frania” Perzyńskiego i Chłopiec z deszczu w „Dwóch teatrach” Szaniawskiego) a następnie Gustaw Holoubek związani byli z katowicką sceną. Na krótko przed objęciem przez Władysława Woźnika dyrekcji Teatru Śląskiego im. St. Wyspiańskiego, w sezonie 1948/49 Teatr Śląski, Teatr w Sosnowcu i Teatr w Opolu połączono w teatralny kombinat pod nazwą Państwowe Teatry Śląsko-Dąbrowskie, któremu w 1950 r. (podobnie jak innym instytucjom tego rodzaju w Polsce) nadano status przedsiębiorstwa, z narzuconym planem finansowym obowiązującym przychodów i wydatków, liczbą premier, przedstawień i widzów. Utworzony Centralny Zarząd Teatrów zatwierdzał budżet, repertuar a nawet skład zespołu. Nadchodziły lata totalnej centralizacji polskiej kultury, ograniczającej nie tylko swobodę twórczą – a przecież dochodziła jeszcze coraz bardziej dotkliwa cenzura. Władysław Woźnik obejmując teatr sprowadził z Krakowa spore grono swoich wychowanków – Lilianę Czarską, Krystynę Iłłakowicz, Zofię Truszkowską, Józefa Parę, Bolesława Smelę. Pozyskał także Gustawa Holoubka, który zgłosił się u niego w Katowicach jednak sam. Woźnik nie krył zdziwienia, że obiecujący aktor, krakus rodowity, już z dorobkiem scenicznym porzuca Kraków i wybiera Katowice. Nowe, nieznane miasto, mroczny, zapracowany robotniczy Śląsk, gdzie kolonie mieszkaniowe poprzerastały huty, kopalnie i hałdy a plątowisko szyn podchodziło pod teatr. Po pierwszym szoku Holoubek nie tylko oswoił się z tym pejzażem, ale zaakceptował warunki a nawet poczuł sympatię i szacunek dla Ślązaków za ich rzetelność i kulturę życia. Dla pasjonata sportu było to również miejsce pociągające: wierny do końca życia Cracovii – tu wybiera chorzowski Ruch; także dlatego, że był to rdzennie śląski klub z przedwojennymi tradycjami sięgającymi czasów powstań. I tak Katowice stały się jego życiową przystanią. Tu zakłada dom i rodzinę, wiąże się małżeństwem z katowiczanką Danutą Kwiatkowską, koleżanką z teatralnych studiów, wkrótce czołową aktorką Teatru Śląskiego (córką znakomitego puzonisty, Feliksa Kwiatkowskiego, profesora Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Katowicach, którego klasa uchodziła za przednią w Polsce). Wkrótce zostaje także ojcem ukochanej córki Ewy (obecnie Ewy Laskowskiej – zatrudnionej w warszawskim teatrze dziecięcym Guliwer). Jak widać – zakorzenił się na Śląsku mocno i wielostronnie. Lecz najważniejszy był teatr – a tu gra się dużo i często, bo także w szerokim objeździe, jako że teatr-kombinat daje i 4 przedstawienia dziennie. Holoubek przetarł się wówczas przez Śląsk wzdłuż i wszerz, wnet pomimo młodego wieku uznany za objawienie nie tylko katowickiej sceny. Już pierwsza rola 26. letniego aktora – Pierczychina w „Mieszczanach” Gorkiego okazała się porywającą kreacją. Rolę starego ptasznika, którego grał sam Ludwik Solski, miał przedstawić aktor będący trzeci rok na scenie. Po sukcesie premiery „Mieszczan” i jej ogólnopolskim rezonansie Holoubek dzielił się w „Trybunie Robotniczej” uwagami na temat tej roli: Jeszcze latem wyjechałem na odludzie i tam w lesie, w samotności, próbowałem sobie gadać z ptaszkami jak to robił Pierczychin Gorkiego. Teraz co sezon pojawiają się wielkie role i kreacje Gustawa Holoubka – a co premiera za każdym razem recenzenci przyznają mu prymat za mistrzowskie kreacje: Filon w „Balladynie” (1950), Oront w „Mizantropie” Moliera (1951), Adolf – w „Odezwie na murze” Świrszczyńskiej (1951), fenomenalny Łatka w „Dożywociu” Fredry (1951 – Zapewne sam Solski, który święcił przez swoje długie życie tyle triumfów w roli Łatki, przyznałby, iż kreacja Gustawa Holoubka jest „ponad śnieg”, napisał Bolesław Surówka). I tak potoczą się katowickie sezony Holoubka – aktora, który wystąpi w 17 premierach, a będą w kolekcji jego ról takie kreacje jak rola Króla w „Mazepie” Słowackiego, dr Renk w „Domu lalki” („Nora”) Ibsena czy tytułowa w „Fantazym” Słowackiego. Pierwsze moje spotkanie ze sztuką sceniczną Holoubka wiąże się z „Mazepą” Słowackiego, z którą Teatr Śląski gościł w Rybniku. Przedstawienia teatralne z braku odpowiedniego obiektu odbywały się wówczas w sali hotelu Świerklaniec; rozgrywano tam także zawody bokserskie miejscowej „Spójni”, występowała orkiestra rybnickiej szkoły muzycznej braci Szafranków, prezentowały się różne zespoły miejscowe i przyjezdne (w tym miejscu noszący moje imię i nazwisko 12. letni stremowany wątły chłopczyna odniósł podczas tzw. popisów publiczny sukces pianistyczny). Innym miejscem teatralnych występów była wielofunkcyjna sala Szkoły Podstawowej nr 1, na co dzień gimnastyczna, z niezłą sceną, gdzie gościł Teatr Śląski (m.in. oglądałem tu „Grzech” Żeromskiego, „Śluby panieńskie” Fredry i „Dom otwarty” Bałuckiego). To właśnie tam przygotowano spektakl szkolny „Mazepy”, dokąd pomaszerowaliśmy z Technikum Maszyn Górniczych, by – mało co rozumiejąc, za to w absolutnym skupieniu – obejrzeć na stojąco przedstawienie wczesnym popołudniem przy zasłoniętych oknach. W takich warunkach – w Rybniku wcale nienajgorszych – występował wówczas Gustaw Holoubek, który, że przypomnę, za rolę Króla w „Mazepie” otrzymał w 1953 r. Nagrodę Państwową. Teatr Śląski – mający planowe zadania objazdowe – w ramach obowiązkowego upowszechniania kultury docierał wysłużonym autobusem do ponad 40 miejscowości, często bardzo odległych. W ten sposób tłukąc się po miastach i miasteczkach województwa Gustaw Holoubek z całym zespołem zaliczył w tych latach około 100 tys. kilometrów. Czy ta publiczność w peryferyjnych często miejscowościach miała w ogóle świadomość z jakiej miary aktorem ma kontakt? Ja sam gdy znajdę się bodaj rok później w Katowicach-Stalinogrodzie z nakazem pracy, gdzie chciwego doznań artystycznych 17. latka pochłonie rychło życie kulturalne – zidentyfikuję Gustawa Holoubka z rolą Króla w „Mazepie”. I nie pominę żadnej jego kreacji scenicznej na katowickiej scenie. Krążę już w tym czasie w miejscowym środowisku literackim a wziętym dramaturgiem jest tutaj Andrzej Wydrzyński, autor obecnej w repertuarze sztuki „Salon pani Klementyny” oraz dramatu „Ludzie i cienie”, który wejdzie na katowicką scenę w 1955 roku w reżyserii samego Holoubka, z jego kreacją w roli kapitana gestapo Oskara von Schwerina. To Andrzej Wydrzyński w okresie przygotowań do premiery i po niej (w znakomitej oprawie scenograficznej Wiesława Langego) pełen fascynacji dla talentu Holoubka, uświadamia mi w czym się wyraża fenomen tego aktora – obdarzonego nadświadomością, intelektualnym dystansem do roli, jakże dalekiego od panującej formuły Stanisławskiego eksponującej realizm psychologiczny oparty na naocznym przeżywaniu i utożsamianiu się z przedstawianą postacią. NOMINACJA I DYMISJA Czas, który przypadł na dyrekcję Władysława Woźnika to okres coraz większej dominacji centralizmu w administrowaniu sztuką, ideologicznego podporządkowania zgodnie z dyktatem socrealizmu. Pracownicy teatrów są odtąd normalnymi urzędnikami państwowymi – oświadczył minister kultury Sokorski, co miało swe konsekwencje w biurokratycznym nadzorze nad teatrami i zespołami teatralnymi. Nawet Leon Kruczkowski wzywał teatry do walki o wyzwolenie polskiej dramaturgii (...) z wpływów drobnomieszczańskiego dramatu, twierdząc że Można konkretne zagadnienia budownictwa socjalistycznego, walki o produkcję, o nowy stosunek do pracy, ukazywać na scenie w sposób doskonale teatralny, poprzez żywych ludzi i konflikty socjalistyczne. Atmosfery wzrastającej presji politycznej, artystycznego dyktatu i administracyjnego podporządkowania Władysław Woźnik nie wytrzymał i przeniósł się do Poznania. Także jego następca, Roman Zawistowski, obecny już na afiszu katowickiej „Zemsty” w 1945 roku, po trzyletniej kadencji zrezygnował z prowadzenia Teatru Śląskiego i objął dyrekcję Teatru Starego osiadając w Krakowie. I w tej sytuacji kierownictwo artystyczne zaproponowano niewątpliwemu liderowi artystycznemu zespołu, Gustawowi Holoubkowi, który miał już w dorobku kilka pozycji jako reżyser, po debiucie w tej roli w 1952 r. gdy zrealizował na katowickiej scenie „Trzydzieści srebrników” H. Fasta. W tym czasie po fatalnych skutkach wcześniejszych biurokratycznych dyrektyw w sezonie 1954/55 przyznano dyrektorom teatrów większe uprawnienia, przede wszystkim w wyborze repertuaru. Zapowiadał się czas przemian i liberalizacji w atmosferze „politycznej odwilży”. Jedynym człowiekiem, który w tej sytuacji mógł sprostać zadaniu jako kierownik artystyczny jest w katowickim teatrze 31-letni Gustaw Holoubek, który przyjmuje propozycję. Obejmuje teatr z ogromnym 100-osobowym zespołem, niedofinansowanym a przeciążonym zadaniami, za to w środowisku, które długo jeszcze nie otrząśnie się z biurokratycznych i politycznych zależności epoki Stalinogrodu. Nie przeczuwa, że już wkrótce napotka na twardy opór miejscowych władz przy próbie przeformowania swego programu i zmian obecnego wizerunku Teatru im. St. Wyspiańskiego. Zostaną także zablokowane jego działania zmierzające do zredukowania nadmiernie rozbudowanego zespołu, w składzie którego jest wielu aktorów zbędnych, za to politycznie ustosunkowanych, którzy już snują sieć powiązań i intryg. Holoubek zgodnie z odczuciami i atmosferą tego czasu, zamierza odwołać się do wielkiego repertuaru z klasyki światowej i polskiej literatury romantycznej. Formułuje program „teatru wielkiej metafory”, w nawiązaniu do koncepcji teoretycznych swego mistrza. Jednocześnie wykreśla z planów teatru premiery produkcyjniaków, wprowadzając na ich miejsce pozycje z klasyki światowej w tym „Dom lalki” Ibsena w własnej reżyserii (z kreacją Danuty Kwiatkowskiej w roli Nory) i „Fantazego”. Spektakl dramatu Słowackiego przyniesie mu jako reżyserowi wiele uznania, zaś jego kreacja będzie porównywana z wielką, ostatnią rolą Osterwy, którego wizja teatru była mu bliska. Wiele inicjatyw Holoubka zyska uznanie; na długo zapamiętana zostanie „Czarująca szewcowa” F. Garcii Lorci w inscenizacji twórcy Cricot II Tadeusza Kantora i Kazimierza Mikulskiego. Tylko co z „Weselem”, które zapowiedziane (12 maja 1956 r. odbyła się pierwsza próba) wypadnie w końcu z planów. Co z „Dziadami” i „Kordianem”, co z szekspirowskimi tragediami o naturze władzy?... Niestety, zagęszcza się atmosfera intryg i napaści, a wieloodcinkowa dyskusja w prasie o „teatrze poetyckim” Holoubka, zmierza do jego obezwładnienia. Holoubek broni się i z pasją replikuje. Jest styczeń 1956 roku. Jego artykuł zamieszczony w „Perspektywach”, sobotniego dodatku „Dziennika Zachodniego” o teatrze poetyckim, gdzie wykłada swoje artystyczne credo i rozumienia koncepcji takiego teatru, nie zmieni biegu zdarzeń. Okaże się, że zaoczny wyrok zapadł. W formie i okolicznościach nikczemny. Oto 12 czerwca 1956 roku o godz. 18.15 w dzienniku radiowym podano, że kierownik artystyczny teatru im. St. Wyspiańskiego w Stalinogrodzie, Gustaw Holoubek, podał się do dymisji z powodu złego stanu zdrowia. Okazało się, że ta spreparowana informacja została upowszechniona w czasie, gdy Holoubek toczył jeszcze w Warszawie w tej kwestii rozmowę z dyrektorem Centralnego Zarządu Teatrów Witoldem Balickim, Na Śląsku usiłowano nadać sprawie rozgłos, odezwały się głosy protestu, w tym Zdzisława Hierowskiego, który w „Trybunie Robotniczej” napisał, że stan zdrowia jest tu tylko pretekstem (...). Co więcej, nie można wywnioskować, czy przypadkiem odejście Gustawa Holoubka nie jest zwycięstwem tej grupy w zespole teatralnym, która go tam zwalczała i osaczała różnego rodzaju intrygami. Jeżeliby tak było rzeczywiście, rzecz przedstawiałaby się gorzej niż przypuszczamy. Nadzieje, że pod kierownictwem Gustawa Holoubka zawiąże się na Śląsku zespół jak pod kierownictwem Dejmka, Warmińskiego, Axera czy Skuszanki (jego rówiesników), zostały zniweczone, i to kiedy dopiero zarysowały się realne warunki urzeczywistnienia tego rodzaju zamierzeń, z jakimi się nosił – napisał Hierowski. Odejście Holoubka było także ostrzeżeniem – w Stalinogrodzie wszystko pozostanie po staremu. Powrót do nazwy Katowic też długo później niczego nie zmienił. ZDOBYWCA WARSZAWY Pomiędzy dramatycznym rozstaniem z Teatrem Śląskim w czerwcu 1956 roku – z poczuciem krzywdy i upokorzenia – a niebywałym triumfem, z jakim spotkał się jego teatralny debiut na stołecznej scenie upłynęły blisko dwa lata. Wyczerpany morderczą pracą, osaczony intrygami i zmaganiami w obronie artystycznych racji kierowanego przez siebie teatru, Gustaw Holoubek wręcz spalał się i tracił w oczach. Zaawansowana gruźlica oraz nieustające napięcia spowodowały takie spustoszenie w organizmie, że gdy rozstawał się z teatrem ważył niespełna 50 kilogramów. Przez długie miesiące trapiły go stany gorączkowe, realne stawało się zagrożenie życia. 33-letni artysta czuł, że się wypala i traci siły. Tragizm jego osobistej sytuacji był teraz o tyle jeszcze głębszy, że zbliżał się czas politycznego przesilenia a przecież już wkrótce z nastaniem Października ’56 nastąpi ostateczne wyparcie obowiązującego socrealizmu z jego ideologicznymi dogmatami. W nowej sytuacji dochodzi do tak znacznego poszerzenia swobód twórczych, że w ciągu jednego sezonu dokonuje się prawdziwy przełom repertuarowy i artystyczny w polskim teatrze. W Katowicach sytuacja jest o tyle jeszcze inna, że w atmosferze potężnych manifestacji miasto odzyskuje swoją historyczną nazwę po zrzuceniu z siebie narzuconego w 1953 roku znienawidzonego Stalinogrodu. I oto właśnie w takim czasie już zadomowiony w Katowicach Gustaw Holoubek, który tak wyraziście tak zaznaczył swoją obecność na scenie Teatru Śląskiego a miał wypracowaną własną wizję teatru – znalazł się teraz na jego uboczu. Akurat w takim czasie, gdy dokonywał się przewrót w polskiej kulturze, zaś głośne premiery stawały się normą. Nie dane mu było wprowadzić – i to na scenę imienia Stanisława Wyspiańskiego! – zapowiadanego „Wesela” we własnej reżyserii, nie mógł podjąć Bohdan Korzeniowski realizacji „Dziadów” i „Makbeta” Szekspira ani „Kordiana”. W przededniu tych zmian pozbawiony z dnia na dzień kierownictwa artystycznego teatru Gustaw Holoubek wycofuje się ze sceny także jako aktor by poddać się intensywnej kuracji. Przez blisko dwa lata wyłączony z uprawiania zawodu przebywa w szpitalach i sanatoriach. Lecz w końcu wychodzi z gruźlicy jako ozdrowieniec, co w ówczesnych warunkach leczniczych nie było częste. Przeżył, wyzdrowiał i mógł wrócić do teatru. W tym miejscu nie można pominąć refleksji, że kto wie – czy tamto skandaliczne odwołanie Holoubka z funkcji dyrektora artystycznego katowickiego teatru nie okazało się aktem opatrzności. Bo co mogło się stać gdyby w nowych warunkach, na miarę artystycznych ambicji i wybitnego talentu, oddał się w tym stanie zdrowia bez reszty scenie? Dwa lata wyrwy w biografii artystycznej młodego jeszcze aktora!...Owszem, otrzymywał oferty angażu z wielu teatrów, bo był już aktorem nadzwyczaj cenionym a wiele jego ról zyskało ogólnopolskie uznanie. Już pierwsza katowicka rola Gustawa Holoubka – Pierczychina w „Mieszczanach” Gorkiego uznana została za kreację wybitną i przyniosła mu nagrodę w zorganizowanym w Warszawie w 1949 roku w I Festiwalu Sztuk Rosyjskich i Radzieckich. Jako aktor i reżyser miał w swojej artystycznej kolekcji kilka nagród państwowych, był też od początku najbardziej wybijającą się indywidualnością w jakże licznym zespole aktorskim katowickiego teatru. Pomimo szamotania się z ograniczeniami repertuarowymi i narastającego politycznego osaczenia w atmosferze Stalinogrodu, Holoubek czuł się w Katowicach i na Śląsku w sumie dobrze, podziwiany i adorowany przede wszystkim przez publiczność, dla której wkrótce stanie się żywą legendą. Ostatecznie zadecydowała opinia lekarzy, którzy zalecali zmianę klimatu i wyjazd z zadymionego Śląska. Choć koledzy i przyjaciele z teatru ostrzegali przed wyjazdem do stolicy, wybrał Teatr Polski. I nie potwierdziły się przestrogi: Tam cię zmielą następnego dnia jak w młynku do kawy... wszak nikomu wcześniej ani później z ludzi teatru nie była pisana w stolicy tak wspaniała kariera od pierwszego wejścia na scenę. Jest rok 1958. Trzydziestopięcioletni Holoubek znalazł się w teatrze o sztywnych, hierarchicznych podziałach, najbardziej konserwatywnym a przy tym w trudnym do przełamania narzuconych dystansów zespole, w którym dominowali artyści z przedwojennym rodowodem. Pomimo scenicznych sukcesów jest tutaj aktorem z prowincji. Musi przejść przez etap towarzyskiej izolacji skoro garderobę dano mu w piwnicy. Na wstępie miał zagrać rolę sędziego Custa w sztuce Bettiego „Trąd w Pałacu Sprawiedliwości”, wystawionej w reżyserii Zofii Wiercińskiej na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego. Przypomniał ostatnio Andrzej Łapicki: Warszawa oniemiała. Zobaczyła aktora, który ma w sobie niezwykłą siłę magnetyczną. To był magnetyzm. Władał widownią. Było w nim coś przyciągającego, a równocześnie niesłychanie prostego. Wchodził na scenę i wszyscy patrzyli tylko na niego. (...) W „Trądzie” czytał gazetę tak, że nie można było odrywać oczu od tego czytania (...). Rola w „Trądzie” od razu wypchnęła go przed szereg – był pierwszy wśród najlepszych. Także Zbigniew Zapasiewicz jest nadal pod wrażeniem tej roli Holoubka sprzed 50 lat, który Wypromował sposób grania nazywany aktorstwem osobowościowym. Rolę traktował jako materiał, żeby powiedzieć coś od siebie. W latach 60. to była rewelacja. (...) Lataliśmy, żeby zobaczyć to zjawisko, chcieliśmy zrozumieć na czym ta siła polega. (...) Ale na to trzeba było mieć jego siłę intelektualną i talent, a pod tym względem Gustaw był unikalny. W miarę jak rosła, co kreacja, aktorska sława Holoubka, wzrastała w Katowicach świadomość, że to nam jako pierwszym było dane doświadczyć jego scenicznego geniuszu, zetknąć się po prostu z aktorem genialnym. Sam Holoubek natomiast uważał, że posługiwał się wówczas nazbyt wzmocnioną dawką emocji ze względu na nadpobudliwość i podekscytowanie spowodowane zaawansowaną gruźlicą. Z czasem nastąpiła zewnętrzna redukcja emocji w myśl przekonania, że Trzeba posługiwać się świadomością pobytu na scenie. Szczególne znaczenie ma wymiana energii między publicznością a aktorem powodująca, że aktor tą publicznością włada, że potrafi nad nią zapanować. (...) Granie to nic innego, jak dzielenie się z ludźmi własnym poglądem na świat. Jedno pozostanie niezmienne a nawet zyska na sugestywnej wyrazistości: to, kim był za każdym razem na scenie a co jako pierwsi mogliśmy podziwiać przez 7 katowickich sezonów. Zdaniem Andrzeja Wajdy – Holoubek wśród naszych artystów stanowił absolutny wyjątek. Nie był podobny do nikogo innego. Był aktorem diabelnie inteligentnym, przenikliwym, zdającym sobie doskonale sprawę nie tylko w czym gra, ale w jakiej sprawie występuje. Ta niezwykła cecha musiała sprawiać trudności reżyserom – to on, aktor, występował na scenie w imieniu autora. Nader obrazowo ujęła to Maria Czanerle, która stwierdziła, że charakterystyczna, lekko pochylona postać Holoubka jest jak znak zapytania. Plecy tworzą łuk z pochyłością głowy. Ręce zwisają jak u debiutanta. Oczy stanowią punkty magiczne (Holoubek czasem żartował, że to efekt ...wrodzonej wady wzroku). W gruncie rzeczy nie miał w znaczeniu potocznym „scenicznych warunków”: przygarbiony, chudy, z odstającymi uszami (z czego sam pokpiwał). Był jednak, zdaniem Marka Kondrata indywidualnością absolutną... Kiedy wychodził na scenę, robiło się jasno, przyciągał całą uwagę widzów niczym pole magnetyczne. W roku 1958 rozpoczynają się lata niebywałych sukcesów scenicznych Holoubka, na które złoży się blisko 100 teatralnych ról, zaś w każdej będzie fascynował indywidualnością i duchową ekspresją: jego Edyp w tragedii Sofoklesa, Ryszard III, Król Lear, Hamlet i Prosper w sztukach Szekspira, Riccardo Fontana w „Namiestniku” Hohchutha, role w sztukach Sartre’a i Mrożka; Tolo w „Skizie” Zapolskiej, także komediowe jak tytułowa w „Romulusie Wielkim” Dűrrenmatta, czy Fior w „Operetce” Gombrowicza... Jako dyrektor teatrów i reżyser Holoubek wprowadza na stołeczne sceny kilkadziesiąt tytułów. Rozległy jest również zestaw jego ról w teatrze telewizji i radia oraz dorobek filmowy obejmujący blisko 70 tytułów, w tym 8 ról w filmach Hasa (m.in. „Pętla”, „Sanatorium pod klepsydrą” i „Rękopis znaleziony w Saragossie”). Kierował Teatrem Dramatycznym (1972-1982), który stał się w tych latach jedną z czołowych scen polskich, od roku 1997 do dnia śmierci prowadził Teatr Ateneum. Przez 11 lat (1970-1981) był prezesem SPATiF-u, wysoko wynosząc autorytet i społeczne znaczenie aktorskiego środowiska, dla którego uczynił bardzo wiele (walka o podwyżki i pozycję zawodową), a z którym utożsamił się publicznie w stanie wojennym, składając (jako jedyny poseł) mandat, gdy władze polityczne rozwiązały stowarzyszenie, którego czuł się mandatariuszem. Do historii przeszło także jego oskarżycielskie przemówienie wygłoszone w Sejmie 10 kwietnia 1981 r., nawiązujące do wydarzeń marca 1968 roku, w obronie polskich przemian posierpniowych i „Solidarności”. Był senatorem RP, profesorem Wyższej Szkoły Teatralnej, W jubileuszowym roku 100-lecia Teatru w Katowicach – we wtorek, 16 stycznia 2007 roku – Gustaw Holoubek zasiadł przy stoliku pod swoim portretem na Dużej Scenie, by snuć (raczej żartobliwą) opowieść o swoich 7 katowickich latach. Czy przeczuwaliśmy, że jest to już wieczór pożegnalny Gustawa Holoubka z Katowicami i Śląskiem?

Tadeusz Kijonka
Śląsk 6/08
25 lipca 2008
Portrety
Gustaw Holoubek

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia