Lear – człowiek, który został papieżem

"Król Lear" - reż. Jan Klata - Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

„Król Lear" promowany jest jako dopełnienie tzw. dyptyku królewskiego Jana Klaty. Z „Królem Ubu" łączy go właściwie jedynie postać monarchy, spektakle bowiem nie układają się w żadną pogłębioną całość. Co więcej, inscenizacja dramatu Szekspira wydaje się rewersem stylistycznym, odwróceniem się od formuły, która wywołała (kolejną już) falę krytyki.

„Król Lear" promowany jest jako dopełnienie tzw. dyptyku królewskiego Jana Klaty. Z „Królem Ubu" łączy go właściwie jedynie postać monarchy, spektakle bowiem nie układają się w żadną pogłębioną całość. Co więcej, inscenizacja dramatu Szekspira wydaje się rewersem stylistycznym, odwróceniem się od formuły, która wywołała (kolejną już) falę krytyki.

„Król Lear" – mimo reinterpretującego uczynienia głównego bohatera papieżem – rezygnuje z prowokacyjnego (czy pieniackiego) tonu poprzednika. Jest wyciszony, a mimo barokowej stylizacji wręcz wyważony. Podobnie jednak do „Króla Ubu", anatomię władzy zastępuje zwykła anatomia – fekalny humor w pierwszym, upodlona cielesność starca w najnowszym. Fizyczność i fizjologiczność tak intensywne, że urastają na główny temat dyptyku. Lub wyrastałyby, gdyby spektakle zachowywałyby spójność.

Szekpirowski spektakl przenosi akcję z zamku do Watykanu, do papieskich gabinetów i biskupich rezydencji. Przedstawienie rozpoczyna oddanie hołdu kościelnemu włodarzowi. Misterna choreografia wokół wniesionego w lektyce mężczyzny punktowana zostaje „Shanzhai" Fatimy Al Qadiri, chińskim coverem „Nothing Compares 2U", który wprowadza z jednej strony nastrój misterium, z drugiej – sztuczności. Pokłony i zapętlanie się wokół Leara, ceremoniały przypominają polityczną szopkę, z której wszyscy poza królem/papieżem zdają sobie sprawę. Pierwsza scena już pokazuje, że spektakl operuje raczej poetyką wizualną, nawet audiowizualną, odwracając uwagę od tekstu. Czasami zdaje się on właściwie pretekstualny wobec idée fixe reżysera, czyli wyjścia z założenia, że źle się dzieje w państwie kościelnym. Siatka zdrad i intryg z „Króla Leara" przepisana zostaje na Watykan, choć po pierwsze, wybór wydaje się dość przypadkowy, równie dobrze akcja mogła zostać osadzona chociażby w PZPN-ie; po drugie – nazbyt prosty, oczywisty, rażący wręcz banalnym zwrotem publicystycznym.

Inny kierunek zapowiadał plakat, nawiązujący do tzw. krzyczących papieży Francisa Bacona, studium „Portretu papieża Innocentego X" Velazqueza. Psychiczna i fizyczna dezintegracja starca – w przejmujący sposób oddana przez Jerzego Grałka (choć wrażenie jego bezradności, dezorientacji oraz wyobcowania z pewnością potęgował chaos inscenizacyjny) – sprawiają, że nieskazitelne oblicze zostaje rozedrgane, uchwycone niejako na granicy rozpadu. Podkreślają to dodatkowo zbliżenia aktorów wyświetlane na ścianach, zlewające obraz wirtualny z fizycznym i wprowadzające wrażenie magmowatości tej rzeczywistości. Jednak Klata humanizm „Króla Leara" wyplenił przez jeden artystyczny gest – uczynił go papieżem, zwracając się w stronę tendencyjności krytyki.

Inny interesującym zamysłem, choć ponownie niewykorzystanym, jest feministyczny wymiar przedstawienia. W spektaklu występuje tylko jedna aktorka, Jaśmina Polak, wcielając się w postać Kordelii, niesprawiedliwie odrzuconej córki Leara. Tym samym „Król Lear" ze Starego Teatru mógłby być wypowiedzią o podwójnym wykluczeniu, o społecznej niesprawiedliwości, nadając dziełu Szekspira bardziej społeczny wydźwięk.

Jednak Polak gra też Błazna – i choć w tej roli wypada o wiele lepiej, to jednak nie do końca jasne jest, dlaczego podkreślono więź między tymi postaciami. Odzwierciedla to ogólne wrażenie niespójności spektaklu, gubionych wątków, zdominowanej przez choreografię i scenografię gry aktorskiej (scena tańca Edmunda/Bartosza Bieleni), która wydaje się jedynie elementem ornamentu. Częściowo pokazuje to skostnienie struktur instytucji, ustalającej odgórnie scenariusze postępowania. Przed takim odczytaniem wzbrania jednak fakt, że reżyser nie potrafił zdecydować się na rolę apologety lub reinterpretatora, chcąc podważać tradycyjne znaczenia klasycznego tekstu, ale z drugiej strony bojąc się jednak urazić swoją publiczność kolejną prowokacją.

Powstał spektakl, który nie porusza intelektualnie, skoncentrowany na pojedynczych scenach-obrazach. Czasami choreografia oddaje nieludzki wymiar instytucji Kościoła/państwa (jak w scenie inicjalnej), czasami – wyzwolenie (jak w finale). Gdyby reżyser zdecydował się na jedną z tych opcji, może powstałby spektakl spójny i nie rażący przerostem formy nad treścią. Wrażenia po spektaklu niestety oddaje fragment „Króla Leara" przywołany w materiałach promocyjnych: „(...) płaczemy,/Żeśmy na wielką błaznów przyszli scenę".

Marta Stańczyk
Dziennik Teatralny Kraków
10 marca 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia