Lear, czyli moralitet anarchisty

"Król Lear" - reż: Cezarijus Graužinis - Wrocławski Teatr Współczesny

Premiera sztuki Szekspira w reżyserii Cezarisa Grauzinisa we Wrocławskim Teatrze Współczesnym.

Przyzwyczaiłem się już, jak i wielu teatromanów, że "Król Lear" jest dla aktora swego rodzaju zwieńczeniem artystycznej drogi. W każdym razie pewną jej kulminacją. Gdy się dowiedziałem, że Leara na scenie Wrocławskiego Teatru Współczesnego zagra Bogusław Kierc, poddałem się dreszczom emocji i czekałem z niecierpliwością na premierę. 

Nie skalkulowałem, że za owo wybitne dzieło Williama Shakespeare\'a zabrał się - jak sam o sobie mówi - teatralny anarchista, litewski reżyser Cezaris Grauzinis. Zarządził wielką improwizację i aktorzy, posługując się fragmentami sztuki, próbowali skonstruować swoje postaci.

Z mrocznego dramatu o ludzkiej egzystencji wyszedł maksymalnie uproszczony moralitet o marności życia z Błaznem-Śmiercią w roli głównej. Lear stał się jedną z szalonych figur, która swój wielki dramat przeżywała w środku. Kierc bardziej gra mimiką, gestem i sposobem poruszania się niż sensami wynikającymi z lektury tragedii. Robi to doskonale, ale jest wyłącznie jednym z klocków tego moralitetu. Najpełniejszym w aktorskiej palecie barw, jednak tylko pod tym względem wyróżniającym się na tle koleżanek i kolegów. 

Postacią pierwszoplanową Grauzinis uczynił Błazna-Śmierć, wspaniale zagranego przez Marię Czykwin, która nie stosując nadmiernej ekspresji, wyłamywała się trochę z konwencji narzuconej przez reżysera. I to jest jej spektakl, a nie Leara. Trzecią postacią, która ucieka od jednego tonu, czyli permanentnego krzyku, jest Gloucester Szymona Czackiego.

Z moich półwiecznych obserwacji wynika, że gdy aktor nie może sobie poradzić z konwencją czy postacią, zaczyna krzyczeć. Ten dość podejrzany środek wyrazu dominuje w "Królu Learze" Litwina. Mam nadzieję, że gdy reżyser wróci do domu, to aktorzy dodadzą coś jeszcze do tego wrzasku.

Dla kogoś, kto nie czytał, nie oglądał na scenie albo na ekranie opowieści o zaślepionym królu, który dokonywał w życiu złych wyborów, jest to spektakl trudny. Posługując się schematem moralitetu, przekazuje nam prostą prawdę, że wobec śmierci wszyscy jesteśmy równi. Bo akcja tej sztuki, jak założył sobie reżyser, dzieje się właśnie po śmierci wszystkich bohaterów.

Ów moralitet na kanwie dramatu Shakespeare\'a ma mocno akcentowany groteskowy wymiar. Są oczywiście sceny pyszne, które bawią nieodparcie, jak pojedynek na niewidoczne miecze między synami Gloucestera - Edmundem (Krzysztof Boczkowski) i Edgarem (Tomasz Cymerman) - czy jedna z wielu błyskotliwie wymyślonych scen zbiorowych, a mianowicie bitwa między Francuzami a Brytanami. Jej odgłosy symulują uderzenia wiadrami o scenę. Spektakl dobrze się ogląda, choć ma dwa czy trzy momenty dłużyzn, kiedy zaczynamy się kręcić na fotelach, bo nic ciekawego się nie dzieje.

Krzysztof Kucharski
POLSKA Gazeta Wrocławska
8 czerwca 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia