Lekarstwo na pryszcze

"Jazda na zamek. Musical krzyżacki" - reż. Tomasz Valldal-Czarnecki - Teatr im. Stefana Jaracza w Olsztynie

To był zwykły pryszcz, jeszcze całkiem niewielki. Jednak w miarę upływu kolejnych scen filmu o żołnierzach wyklętych pt. "Historia Roja" niebezpiecznie się powiększał. Jakiś czas później jak Filip z konopi wyskoczył następny. Mogłam się go już trochę spodziewać, gdy włączałam telewizor, w którym miano pokazać misyjny spektakl "Lekcja polskiego", tym razem o Tadeuszu Kościuszce.

Z biegiem czasu powodów do wysypki, które można by tu wymieniać bez końca, robi się coraz więcej, a ja nie nadążam z kupowaniem tuszujących ją podkładów i pudrów. Diagnoza dermatologa, którego w końcu odwiedziłam, była porażająca - chroniczne uczulenie na narodowe zadęcie.

Całkiem niedawno remedium na ową dolegliwość znalazłam oglądając "Jazdę na zamek. Musical krzyżacki" z Teatru im. Jaracza w Olsztynie, autorstwa Szymona Jachimka, w reżyserii Tomasza Valldal-Czarneckiego. Ktoś wreszcie zajął się historią naszego kraju, choć nieco alternatywną jej wersją, w sposób, który nie tylko nie szkodzi zdrowiu, a wręcz przeciwnie: poprawia samopoczucie. Siadając na widowni znajdujemy się w jednej ze wsi zamieszkiwanej przez plemię Warmów. W wyniku najazdu okrutnych Krzyżaków, zostały w niej jedynie kobiety, którym przewodzi pełna wigoru Sława Agnieszki Pawlak-Castellanos. No może nie same, bo jest jeszcze jeden kaleka i Kopernik Aleksandry Kolan, który - jak widomo skąd inąd - też był kobietą. To jego zamiłowanie do trunków rozkręca fabułę i sprawia, że babska drużyna staje twarzą w twarz z krzyżackim najeźdźcą.

Jednak krwawej konfrontacji nie ma się co tu spodziewać. Bowiem orężem przeciwników stają się piosenki, i to zarówno te pozornie groźne, z lubianego przez Krzyżaków gatunku havy metalu, jak i te łagodniejsze, rockand-rollowe brzmienia towarzyszące Warmom. Aktorzy znakomicie je śpiewają i do nich tańczą, w czym bez wątpienia pomaga im zespół grający na żywo muzykę.

Ale nie myślcie sobie, że mamy tu do czynienia ze śpie-wogrą, która ma nas tylko rozbawić, choć nie ukrywam, że kilka razy popłakałam się ze śmiechu. Twórcy spektaklu potrafią też przełamać nastrój, wprowadzając czułość i wzruszenie, gdy groźny acz mikry ciałem Mistrz Urliszek Dariusza Poleszaka odnajduje swoją rodzinę i drugą połowę, jakby się wydawało, utraconego na zawsze... pluszowego jeżyka. Finał przedstawienia został perfekcyjnie wymyślony i jak na dobry musical przystało okraszony piosenką, którą wychodzący z teatru widzowie nucą jeszcze w szatni.

Odbierając płaszcz pomyślałam sobie, że Francuzi mają swojego nieznośnego Asterixa i Obelixa, Anglicy swojego Robin Hooda, który czasami bywa facetem w rajtuzach, a my mamy nasze plemię Warmów, nie dające sobie w kaszę dmuchać złym Krzyżakom. Po obejrzeniu "Jazdy na zamek" choć na chwilę, jak za dotknięciem najdroższej maści, zniknęły mi z twarzy wszystkie narodowe pryszcze, które są alergiczną reakcją na misyjne wysiłki pozbawionych poczucia humoru ludzi.

Magda Huzarska-Szumiec
Polska Gazea Krakowska
4 grudnia 2017

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia