Lekcja czujności na Dialogu

5. Międzynarodowy Festiwal Teatralny DIALOG-WROCŁAW

Wyczekany piąty festiwal Dialog Wrocław pt. "Wobec zła" pokazał jedno: czujność to podstawa. Trzeba czytać między wierszami, dostrzegać prawdziwe znaczenie produkcji pozornie nieatrakcyjnych.

Wielkie formy, efektowne sztuczki i obrazy kryją zwykle komunikaty banalne. Przedstawiają rzeczywistość czarno-białą, unikają poszukiwania przyczyn i wniosków. Tymczasem na tegorocznym festiwalu spektakli zauważających odcienie, niuanse, znalazło się zaledwie kilka. Dominował cyrk, formalizm, zabawy wyobraźnią. 

Klowni, marionety, maski świetnie nadają się do przenoszenia znanych historii na uniwersalny poziom metafory, archetypu, misterium. W zaproszonych do Wrocławia produkcjach ich użycie prowadziło najczęściej do banalizacji komunikatu na rzecz wizualnej atrakcyjności. Holenderski "Baal" Alize Zandwijk był rewelacyjnym widowiskiem, za ciągiem zabawnych obrazów nie stał jednak pomysł interpretacyjny. Nic też nie wynikało z faktu, że Baala - dziwkarza, pijaka, artystę z przerostem ego - gra kobieta. Zmarnował się także wyjściowy pomysł "Hamleta" Oskarasa Koršunovasa (OKT, Litwa), by opowiedzieć o sytuacji aktora wpuszczającego w swoje ciało postaci nieszczęśliwe, tragiczne, wątpliwe moralnie. 

Krystyna Meissner zaprosiła kilka spektakli pięknych, zgrabnych, pozwalających widzom czerpać dziecięcą radość z zastosowanych w nim sztuczek. "Woyzeck na wyżynie Highveld" (RPA) świetnie łączył lalkową animację z projekcją dziwnych obrazów filmowych, ale decyzja, by uczynić Woyzecka czarnym, a jego wyzyskiwaczy białymi, zabijała całą tajemnicę, nadawała sztuce oczywisty, ograny kontekst. Imponujące od strony plastyczno-muzycznej "Opus nr 7" (Laboratorium Dmitrija Krymowa, Rosja) również pokazywało zło (zagładę Żydów, życie Szostakowicza) karykaturalnie, sentymentalnie i płasko.

Oprócz decyzji dyskusyjnych zdarzyły się też rażące pomyłki. Skąd pomysł zaproszenia na festiwal genitalno-gastrycznej "Burzy" (Magnitogorsk, Rosja, reż. Lew Erenburg) według Ostrowskiego? Dlaczego wśród tak niewielu reprezentujących Polskę spektakli znalazł się "Król Lear" Cezarisa Graužinisa (wrocławski Teatr Współczesny), pretensjonalna klaunada w świecie przypominającym teledyski w stylu "Total Eclipse of the Heart" Bonnie Tyler?

Czy zatem tegoroczny Dialog przyniósł jakiekolwiek wydarzenia? Jak zawsze interesujące pozostały spektakle "starszych zdolniejszych"... Ich propozycje były jednak raczej eleganckie i pełne klasy niż pobudzające. "Idiota" Eimuntasa Nekrošiusa, wielokrotnie goszczącego w Polsce "dzikiego mistrza" teatru litewskiego, był niestety wizyjną, rytmiczną, ale nieznośnie rodzajową komedią. "Troilus i Kresyda" Luca Percevala (Münchner Kammerspiele) subtelnie zbudował obraz wojny wyczerpującej, bezsensownej. W pustym, dusznym, zastawionym wiadrami na kapiącą wodę krajobrazie pokazał tragedie rodzące się z nudy i drobnych świństewek. Christoph Marthaler i Anna Viebrock w "Riesenbutzbach. Stała kolonia" (produkcja Wiener Festwochen) wśród dźwięków Mahlera, Bacha i Erica Satie szydzili z konsumpcjonizmu i neoliberalnej propagandy "bądź patriotą - kupuj". 

Jedynie w dwóch spektaklach głos autorów brzmiał głośno, niebanalnie, na temat i punktował to, co może najbardziej istotne w dzisiejszej dyskusji o źródłach zła. Libański projekt "W poszukiwaniu zaginionego pracownika" oparty był na pomyśle rozbrajająco prostym. Reżyser-dziennikarz Rahib Mroué prześledził prasowe relacje na temat jednej tylko afery i zreferował je publiczności. Nic więcej. Efekt okazał się piorunujący. Spiętrzenie niekonsekwencji w prasowych relacjach na temat jednej tylko sprawy budziło przerażenie - ile jeszcze przekłamań i skandali pozwalamy sobie przeoczyć przez zwykłe lenistwo? 

Lekcją czujności stały się jednak przede wszystkim monumentalne "Tragedie rzymskie" Iva van Hove (Toneelgroep, Amsterdam). Trzy sztuki Szekspira ("Koriolan", "Juliusz Cezar", "Antoniusz i Kleopatra") przeniesiono w przestrzeń studia telewizyjnego czy sejmowych kuluarów, po których widzowie mogli się przez większość spektaklu swobodnie poruszać wśród aktorów. Wszędzie kamery, zbliżenia, ekrany. Zbrodnie i najważniejsze decyzje tak blisko nas, w kolorze. Czy jednak podchodząc bliżej, rozumiemy lepiej, co się właściwie dzieje, gdzie jest władza, gdzie rodzi się okrucieństwo? Van Hove świetnie obnażył iluzoryczność postulatu "pełnej transparentności", patrzenia władzy na ręce. Nawet gdy widzimy wszystko, możemy nie zobaczyć nic. Zło jest brakiem uwagi i świadomości, lenistwem poznawczym, wygodnickim przyzwoleniem, by "się działo\'.

Joanna Derkaczew
Gazeta Wyborcza
19 października 2009

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia