Lekcja wyobraźni

"Przygody Sindbada Żeglarza" - reż.: M. Pitman i S. Myatt - Teatr Andersena

Teatr Andersena rozpoczął nowy sezon artystyczny od mocnego uderzenia - w dwa kolejne weekendy zagrał dwie premiery. Obydwie oparte na powszechnie znanej klasyce, ale traktujące ją w sposób z gruntu odmienny.

W pierwszej z owych realizacji popularna bajka o trzech świnkach była jedynie punktem wyjścia do opowiedzenia historii na wskroś współczesnej. Transformacja była posunięta tak daleko, że spotkałem się z twierdzeniem, iż trudno było rozpoznać źródło inspiracji. Druga, najnowsza – „Przygody Sindbada Żeglarza” – pozostała wierna oryginałowi, a mówiąc dokładniej: wybranym zeń wątkom.

Wybranym – dodajmy – rozsądnie i ułożonym w logiczną całość. I co ciekawe – owej logice opowieści wcale nie szkodzi przyjęty tok narracji. Brytyjscy twórcy spektaklu – Mark Pitman i Sean Myatt – zbudowali go z epizodów przypominających odcinki telewizyjnego serialu. Było to, jak sądzę, podyktowane chęcią dostosowania przedstawienia do przyzwyczajeń dzisiejszych młodych odbiorców. Wielu z nich bowiem (może nawet większość), zanim trafi do teatru, jest już przecież „konsumentami” rozmaitych telewizyjnych kanałów dziecięcych, w których dominują właśnie seriale. Nie jest to jednak pójście po najmniejszej linii oporu i schlebianie najbardziej masowym gustom. Owa – nazwijmy to tak – „serialowa” struktura jest tylko swego rodzaju ramą, w którą zostało wpisane dużo porządnego teatru. I to w rozmaitych konwencjach. Spektakl rozgrywa się zasadniczo w żywym planie, ale są w nim także lalki, teatr cieni, wreszcie – animacja przedmiotów. I to ostatnie wydaje mi się najciekawsze i najcenniejsze. Dawno nie widziałem takiej inwencji i sprawności w wykorzystywaniu niewielu przecież rekwizytów, które na oczach widzów przechodzą rozliczne i zaskakujące metamorfozy. Z prawdziwą przyjemnością patrzyłem, jak z kilku metalowych dzbanuszków powstaje sylweta Bagdadu, a za chwilę dwa z nich tworzą po-stacie bohaterów „jak żywe”. Jak jedwabna chusta staje się rwącym strumieniem, taca – wschodzącym słońcem, a rozpięte na masztach żagle – skrzydłami wielkiego ptaka. To spotkanie z magią sceny, a zarazem świetna lekcja wyobraźni, do odbycia której zachęcam młodych widzów.

Przy całym uznaniu dla „Przygód Sindbada Żeglarza” mam jednak pewną uwagę. Spektakl w zbyt małym stopniu wykorzystuje urodę języka, jaką znamy zarówno z oryginalnych „Baśni z 1001 nocy”, jak i z wersji Bolesława Leśmiana, choć na szczęście nie zniża się do poziomu języka SMS-ów. 

Gdyby znakomitą stronę wizualną wzbogaciła zabawa słowem, byłoby to przedstawienie jeszcze pełniejsze i ciekawsze.

Andrzej Z. Kowalczyk
Kurier Lubelski
29 września 2009

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia

Dziadek do orzechów (P...
Rudolf Nuriejew
Zobacz arcydzieło baletu z Paryskiej ...