Lepiej, ale dokąd zmierza Festiwal Szekspirowski?

22. Międzynarodowy Festiwal Szekspirowski

Było lepiej niż w zeszłym roku. Tym razem główna flota festiwalowa składała się z 12 okrętów. 5 pancerników to spektakle Klaty, Marciniak, Dudy-Gracz, Brala i Serry, ale w trakcie rejsu okazało się, że jeden okręt zatonął. 2 krążowniki okazały się egzotycznymi zapychaczami a 1 rodzimym bibobusem. Flotyllę uzupełniły 3 eksperymenty i 1 przewidywalny monodram. 12 spektakli w Nurcie Głównym, którego nazwa jest już najzwyczajniej nieadekwatna, dostarczyło przeróżnych emocji. Był skandal (z napisami), skandaliczek (z werdyktem), dookolna nuda i tradycyjne, charakterystyczne dla tego festiwalu, opóźnienia.

Mimo wielu zastrzeżeń, o których pod koniec, Festiwal Szekspirowski pozostaje najważniejszą imprezą teatralną w regionie, choć czas najwyższy na zmiany, jeśli Pomorze chce zacząć odrabiać straty do najlepszych.

Polscy reżyserzy na uchodźstwie

Jan Klata i Ewelina Marciniak przedstawili prace realizowane w Pradze i Freiburgu. Czy za niedługo jedynie poza granicami kraju będą mogły powstawać odważne, polskie spektakle?

Najwięcej pretensji po premierze freiburskiego "Snu nocy letniej" było w Niemczech o Szekspira. Spektakl Eweliny Marciniak powinien nosić inny tytuł, np. "Seks nocy letniej (niekomedia)", trochę za Allenowską "A Midsummer Night's Sex Comedy", bo Szekspira u Marciniak i Magdy Kyprjanowicz (dramaturżka) było niewiele.

Podobnie jak u Jana Klaty w "Miarce za miarkę" Szekspir służy jako pretekst do mówienia o czymś zupełnie innym niż zamierzał autor tytularny. Polscy reżyserzy "teatru artystycznego" najczęściej są rokendrolowi, w przeciwieństwie choćby do Korszunowasa, Ostermeiera czy tegorocznego Serry. Najkrócej: w rokendrolu najważniejsza jest energia, błędy są wpisane w strukturę, czasami wręcz uwiarygadniają koncept, bo przecież najważniejsze to przeżycie chwili. Projektowi Marciniak można wiele zarzucić pod względem "roboty teatralnej", kompozycji, płynności, ale był to jeden z najbardziej oddziaływujących spektakli festiwalu dla tych, którzy są otwarci na teatralny r'n'r. Problemy z odbiorem mieli na pewno adresaci numeru "Too Old to Rock 'n' Roll: Too Young to Die!". Był to także najbardziej selektywny spektakl i to nie z powodu sauny, która panowała w Teatrze Wybrzeże, który nie ma klimatyzacji a mieć by bardzo chciał, ale nie ma na to środków.

Konkurs o Złotego Yoricka

Tegoroczny konkurs tak bardzo jak okazał się najbardziej pożądanym wydarzeniem wśród rodzimych inscenizacji Szekspira (zgłoszono aż 16 spektakli), tak też objawił się jako niedoszacowany produkt wtórny. Przygotowania do XXII edycji festiwalu rozpoczęły się już wiele miesięcy temu, kiedy zaczęto przyjmować zgłoszenia i oceniać poszczególne pozycje. Był czas na założenie kilku opcji, również możliwych scenariuszy rozstrzygnięć i ich konsekwencji, czyli jak nie stracić na prestiżu w sytuacjach dwuznacznej oceny, braku oceny, braku uzasadnienia czy poddaniu w wątpliwość etapów selekcji.

Tegoroczne wyśrubowanie na etapie pierwszej selekcji, słuszne skądinąd samo w sobie, doprowadziło do sytuacji, w której poluzowały się wszystkie złącza. Koncept wyboru tylko dwóch spektakli (obu z miasta, które konkurowało z Gdańskiem o prymat Europejskiej Stolicy Kultury), szczere, jak sądzę, odwołanie się do wizji i ulokowania Szekspira w Szekspirze przez realizatorów tychże, spotkały się w finale z trójzębem członków jury, zrównujących pokazane na festiwalu inscenizacje z tymi niepokazanymi a zgłoszonymi (i w kilku przypadkach wyróżnionymi przez prof. Jerzego Limona), które najprawdopodobniej oglądało bardzo niewielu. To natomiast, co zobaczyliśmy w Gdańsku - spektakle Teatru Pieśń Kozła i Teatru Capitol - szczególnie w kontekście zagranicznych adaptacji czy wariacji, spotkało się co najmniej z dużym zainteresowaniem i uznaniem. I nie o gusta członków Jury chodzi (czy ewentualne "rozgryweczki środowiskowe"), a sens zapraszania wieloobsadowych spektakli, które w ocenie Jacka Kopcińskiego (a może nawet całego ciała jurorskiego) w ogóle nie powinny się znaleźć w konkursie, ale skoro się znalazły totrzeba coś było zrobić. Krótka nazwa takiej sytuacji to: kastracja - w publicznych okolicznościach festiwalowych z użyciem tępych narzędzi.

Dlaczego Bral denerwuje, skoro nie denerwuje?

Grzegorz Bral zapewne obliguje niejednego teoretyka, a nawet praktyka teatru, do refleksji nad kompatybilnością poetyki scenicznej, gdzie słowo wsparte ruchem, obrazem i dźwiękiem przeradza się często w manifest figur i znaków. Bral komponuje spektakle w oparciu o przepracowane intuicyjnie działania wokalno-ruchowe, kładąc nacisk na estetykę i spektakularność wizualną. Wyczuwalne jest skupienie całego zespołu, kroczącego ścieżką perfekcyjnej kontroli intelektualnej i najczęściej cielesnej. W spektaklu "Hamlet - komentarz" reżyser pokusił się o wejście na tory operowe i musicalowe, chcąc wydobyć strukturę postaci osnuwających "sprawę Hamleta". Chodzi zarówno o starego Hamleta, którego widzimy w pierwszej scenie w trumnie, jak i jego następcy. Ojciec Hamleta staje się pretekstem do konfrontacji wizji, emocji, lęków osobistych i społecznych, jakie towarzyszyły sprawie śmierci króla. Konflikt rodzinny "wsparty" został przez wątki poboczne, jak "namaszczenie" Ofelii, publiczna deklaracja zbrodni dokonana przez Klaudiusza czy przeszłość Gertrudy. Ma to wprowadzić widza w gęsty świat mniej lub bardziej tragicznych wyborów postaci, które zawsze podlegają wielu uwarunkowaniom.

Udźwiękowienie tekstu Szekspira i okołoszekspirowskiego staje się walorem zasadniczym, wciągającym widza w widowisko, oddającym złożoność kwestii dramatycznych. I to właśnie muzyka ocala osoby dramatu przed totalnym unicestwieniem, otrzymują bowiem dodatkowy wymiar dialogu scenicznego. Na szczególne wyróżnienie wokalne (choć cały zespół wypadł bardzo dobrze) zasłużyli niewątpliwie Kevin Chan w roli niechlubnego następcy tronu i Łukasz Wójcik jako Hamlet syn. Skupiali uwagę, demonstrowali równe możliwości głosowe. Osobno można mieć zdanie na temat komunikatywności całości, ponieważ postaci tasowały się często, niekiedy można było mieć wrażenie, że była to sztuka dla sztuki. Prequel "Hamleta" stał się więc w miarę swobodnym, artystowskim komentarzem dla Szekspira, walczącym o prymat akademickiej dyskusji. Dyrygentka Lilianna Krych ustawiona z boku sceny nadawała całości rytualny charakter sprawczości, chociaż w moim odczuciu nie była konieczna. Wpisała się jednak w wysublimowany świat dzieła scenicznego, jaki stworzyli artyści.

Agaty Dudy-Gracz spektakl totalny

Wizjonerska inscenizacja "Makbeta" przygotowana w Teatrze Capitol przez Agatę Dudę-Gracz, okazała się spektakularną plastycznie i nasyconą rozmową o wojnie totalnej, obarczonej winą i krwią niewinnych, ale także pozbawiającej życia w imię demonicznej potrzeby niezaspokojonych ambicji i chuci. Izolowanego Makbeta, wpisanego jako punkt w przestrzeń, skojarzonego z postaciami zaszeregowanymi w liniach (inspiracja Kandinskym) widzimy w trakcie wewnętrznego procesu, podczas którego doświadcza bolesnych przebłysków. Historia rozgrywa się poza nim, choć on sam jest wpisany w każdą opowieść. Widowiskiem zawiaduje Hekate, która syci się widokiem pogrobowym i krwią, towarzysząc każdemu, kto poślubiony został śmierci. Mnogość osób scenicznego dramatu potęguje klaustrofobię spustoszenia, któremu wszyscy zostają poddani i od którego nie da się uciec. Karykaturalna, zakrzywiona przestrzeń sceny zwielokrotnia doznania widza, że oto znalazł się w abstrakcyjnej formule, z której nie ma wyjścia, choć jest możliwość innego nachylenia. Postaci ustawicznie poddawane walce z przyciąganiem ziemskim, walczą o utrzymanie się na "dryfującej" scenie, ale także o utrzymanie się w historii, jaka się toczy. Ta walka jest jednak skazana na klęskę. Na koniec przesunie się tylko punkt w przestrzeni (nowy król). Ktokolwiek by nie był wpisany w niego - pozostaje wyłącznie trybem przeznaczenia.

Reżyserka potraktowała tym razem Szekspira z należną uważnością, choć doszukała się w tekście wielokontekstowych odwołań i możliwości interpretacyjnych, wciąż dialogując z autorem. Wprowadziła nowe postaci, jak np. niepełnosprawnego syna Lady Makbet z pierwszego małżeństwa, (łącznie 22 nowe osoby dramatu), które otrzymały prawo głosu, choć nie były przez Szekspira powołane do tego. W przypadku Lady Makbet wyposażyła ją w powody do zemsty (Dunkan ją gwałci), co jednak spłaszcza tę postać i tworzy nowy porządek. Agata Duda-Gracz, odwołując się do sytuacyjności w procesie, dokonała pewnego rodzaju ustawienia, prowadzącego do wydobycia zależności i związków między postaciami. Spersonalizowała zatem kontekstowo swoje przemyślenia nad tekstem. Całość przyodziała w krwiste emblematy cierpienia i przemiany, "zalewając" scenę krwią.

Wrażenie potęgi procesu udało się reżyserce dokonać dzięki scenom zbiorowym, szczególnie poprzez pulsującą materię ciał na polu bitwy, procesjom, konwulsyjnym układom ruchowym, czy przemieszczaniu się spadających ciał. Nad wszystkimi unosiły się pieśni Hekate, w znakomitym wykonaniu Emose Uhunmwangho. Duch spoza chrześcijańskiego porządku unosił się nad tym mauzoleum, zawodząc i nie schodząc ze sceny, choć widzowie w spokoju opuszczali to pobojowisko.

Turystyczna egzotyka, artystyczna co najwyżej przeciętność

Zakończenie irańskiego "Snu nocy letniej" przypominało zeszłorocznego "Makbeta Lustro" z Indii (więcej tutaj) a nawet lepiej. Podobnie jak w przypadku spektaklu hinduskiego poznaliśmy całą, liczną ekipę, ale największym bohaterem był gość, który przed zakończeniem spektaklu wszedł na scenę, by nagrać fragment przedstawienia i publiczność. Wiocha tysiąc - zabrakło tylko prezentów dla Jerry'ego. Irański spektakl to jarmarczna zabawa oparta na wyjątkach ze "Snu", realizatorzy ograniczyli się do wątku leśnego a publiczności szczególnie spodobał się zwinny Puk. Całość na poziomie sprawnego teatru amatorskiego, w żaden sposób nienawiązująca do fenomenu przebogatej kultury Persów ani skomplikowanej współczesności.

Rozczarował argentyński spektakl "La fiesta del viejo", czyli przysposobiony "Król Lear". Przedstawienie miało stanowić komentarz do losów głównego bohatera, odchodzącego w cień właściciela klubu towarzyskiego, który doświadczył w swoim życiu różnych traum, w tym prześladowań podczas II wojny światowej czy późniejszej dyktatury w Argentynie. Zawiodła przede wszystkim koncepcja całości, podana jako krzykliwe, chaotyczne porozumiewanie się i tworzenie sztucznie demonstrowanych relacji. Spektakl można by nazwać "awanturą sceniczną", z udziałem różnych narzędzi. Brak pomysłu na zróżnicowanie środków wyrazu, dużo uproszczeń , bagatelizowanie czytelności energii scenicznej czy tempa spowodowały, że przedstawienie odbiło się od widza. Podobnie, jak w przypadku Irańczyków, miało się wrażenie, że oglądało się amatorów.

Spektakle zagraniczne sprowadzane są po uprzednim obejrzeniu ich w kraju powstania przez selekcjonerów Festiwalu Szekspirowskiego. Jak się dowiedzieliśmy, wiąże się to z długimi, męczącymi podróżami do zamorskich krajów. Po raz kolejny potwierdza się, że nakłady finansowe i wysiłek włożony w operacje turystyczne bardziej niż artystyczne są w większości przypadków nieadekwatne do ostatecznego, teatralnego efektu.

Nurt Główny uzupełniły w tym roku 3 pokazy młodych realizatorek (dramaturżki i reżyserek) w cyklu "Wkurzone na Szekspira" oraz monodram Bei von Malchus (zobacz pełny program tutaj). Festiwal zaskakująco, ale przy dobrym przyjęciu większości publiczności, otworzył rozrywkowy musical "Romeo i Julia" w 3D.

Perły na ziemi, czyli "Makbet" radosny i antropologiczny zarazem*

Festiwal zamknął zdecydowanie najlepiej przyjęty przez festiwalową publiczność "Makbet" Sardegna Teatro i toskańskiego, gdzie niedaleko Pontedera, zespołu Compagnia Teatropersona, którego liderem, dyrektorem i multitwórcą (reżyseria, scenografia, światła i kostiumy) jest Alessandro Serra. Na obu pokazach owacje na stojąco, szczególnie po pierwszym przedstawieniu widzowie wyskoczyli do wiwatów tłumnie i ochoczo.

Playlista: XXII Festiwal Szekspirowski

Sardyński "Makbet" to chyba najradośniejsza tragedia w historii, mroczna historia króla Szkocji była kontrowana budzącymi prosty, żywy śmiech scenami z udziałem głównie wiedźm. Na scenie tylko mężczyźni, co w naturalny sposób kojarzy nam się z teatrem elżbietańskim, ale źródło ważniejsze to karnawał w Barbagii, najbardziej podobno pierwotnej części mistycznej w całości Sardynii.

Stamtąd wszystko: język sardo (nawet we Włoszech spektakl idzie z napisami), wiedźmy, dzwonki, dębowe maski i niezwykła muzyka kamieni Pinuccio Scioli, rzeźbiarza dźwięku. Będąc na Sardynii, warto wpaść do jego Giardino Sonoro w San Sperate i pograć sobie na kamieniach:

Serra, zafascynowany karnawałem i Barbagią, stworzył spektakl bliski idei swego teatru, wyrażonej w motto z Grotowskiego, który rezydował i rezonował w niedalekiej Pontederze. 90 minut teatralnej opowieści to duży, ale czytelny skrót oryginału. Są zachowane węzłowe sceny, dzięki którym opowieść jest płynna, choć akcenty są rozłożone inaczej (m.in. mniej jest Lady Makbet w postać której wciela się niezapomnianie Fulvio Accogli). Największą siłą spektaklu jest jego teatralność, na którą składa się mnóstwo prostych a efektownych pomysłów, które łaskoczą naszą wyobraźnię w sposób wydawałoby się zapomniany. Precyzja dźwięku, ustawień; gra wszystko: pył, chrzęst, kamień, gest. Serra nawiązuje do rytuałów apotropaicznych, ale nie naśladuje ich a przetwarza na prezentację artystyczną. Tym odróżnia się od wielu neoKolbergów, na klęczkach odwzorowujących dawne ryty.

Na Festiwalu mieliśmy możliwość obejrzenia przedstawień dwóch twórców odwołujących się do Grotowskiego. Szkoda, że Grzegorz Bral i Alessandro Serra nie spotkali się z nami wspólnie, nie dialogowali z naszym udziałem. Mogłoby powstać synergiczne wydarzenie, które wspominalibyśmy przez wiele lat. Takie koincydencje tworzą legendy.

Dużo sympatycznych dodatków

Największy to oczywiście SzekspirOFF. Obejrzeliśmy tylko zeszłorocznego dominatora, czyli performance Piotra Mateusza Wacha pt. "Rytuał 23 albo obrazy ze śmierci wodza". 40-minutowy, niezwykle uniwersalny projekt (pasuje wszędzie i do każdych czasów), wzbudził szczery szacunek dla autora i wykonawcy w jednej osobie, ale spodziewaliśmy się dużo więcej, mając w pamięci entuzjastyczne uzasadnienie werdyktu Jury zeszłorocznego SzekspirOFFa. Najbardziej zaskakujący dodatek to chyba "Szekspir bez cenzury", książka prof. Jerzego Limona, smakowita facecja dla miłośników Szekspira z górnej półki (o tym niebawem i osobno). Festiwal tradycyjnie już wzbogacała Letnia Akademia Szekspirowska (wykłady, warsztaty, spotkania z artystami, mural "Jak wam się podoba").

Rezydenci

Festiwal staje się imprezą rezydentów. Co najmniej po raz trzeci w ostatnich dziesięciu latach swoje spektakle pokazali: Jan Klata, Agata Duda-Gracz, Grzegorz Bral i Bea von Malchus.

Narzekalnia w telegraficznym skrócie

Ogromne problemy, w tym skandaliczne u Klaty i prawie takie u Marciniak, z napisami. Bezprzyczynowe poślizgi (wszystkie spektakle rozpoczynały się z mniejszym lub większym opóźnieniem). Brak odświętności, fantazji, pompy, temperatury festiwalowej. No tak, ale może to niepotrzebny przytyk, bo to przecież Trójmiasto a tutaj wszyscy wsobni, choć/bo bardzo zasobni. O niesmaku związanym z werdyktem obszernie pisaliśmy tutaj.

Co dalej?

Co tak naprawdę zmieniło w Festiwalu wybudowanie Teatru Szekspirowskiego? Kto ostatecznie jest odpowiedzialny za nieszczęście funkcjonalne, jakim jest budynek GTS? To pytanie wróciło przypadkowo podczas finałowej Gali a jasna odpowiedź jest ważna dla opinii społecznej, bo prof. Limon zasugerował, że nikt z Teatru nie jest odpowiedzialny. Dlaczego, w odróżnieniu od najważniejszych festiwali w Polsce (Boska Komedia, Malta), Szekspirowski nie jest synergicznym, kulturotwórczym, wzmacniającym nas lokalnym showkejsem? Co mówi nam Festiwal Szekspirowski o Szekspirze na świecie? Jakie są trendy, jak się komunikują z Szekspirem najwięksi twórcy nie tylko "głównego nurtu"? Po co tyle zapychaczy - nie lepiej mniej spektakli, ale lepszych? Itd., itd. Pytania bez odpowiedzi można mnożyć, ale niewątpliwie zamieszanie z konkursem o Złotego Yoricka stanowi zwieńczenie pewnego kryzysu, w którym tkwi od kilku lat Festiwal. Trudno jednoznacznie orzec, czy w tej chwili to bardziej impreza promocyjno-turystyczno-statystyczna czy artystyczna. Po kilku latach funkcjonowania budynku GTS czas na poważną i odważną debatę społeczną nt. formatu Teatru i Festiwalu. Można lajtowo zacząć od stworzenia regulaminu konkursu o Złotego Yoricka, bo wszystko wskazuje na to, że to jedyny, tak ważny konkurs w Polsce, który nie ma jasnych zasad zawartych w dokumencie.

Dlaczego się "czepiamy"?

Bo Szekspirowski jest dla nas jedną z niewielu dostaw kisłorodu w naszym regionie. Chwilą, w której pojawiają się czasami ciary i przez moment wydaje nam się, że jesteśmy blisko tego, co najważniejsze. Dlatego tak bardzo nam zależy, by chwila trwała jak najdłużej i by jak najkrócej mąciły ją bylejakość, bezpodstawne samouwielbienie i tandeta.

___

*Podziękowania dla Marii Olszewskiej za pomoc i konsultacje włoskie.

Katarzyna Wysocka, Piotr Wyszomirski
Gazeta Świętojańska
17 sierpnia 2018

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...