Letnie muzykowanie w Krakowie

18. Letni Festiwal Opery Krakowskiej

Wrzesień to początek sezonu artystycznego. Dla większości krakowskich instytucji muzycznych - sezonu jubileuszowego. Nim jednak rozpoczniemy jubileuszowe świętowanie, warto na chwilę spojrzeć wstecz, bo tegoroczne muzyczne lato było w Krakowie ciekawe i obfitowało w artystyczne wydarzenia - pisze Anna Woźniakowska w miesięczniku Kraków.

13 października minie 60 lat od przygotowanej przez nowo powstałe Krakowskie Towarzystwo Operowe premiery "Rigoletta" Verdiego. Spektakl wystawiony w ówczesnym Domu Żołnierza przy ul. Lubicz 48 zainaugurował stałą działalność sceny operowej w naszym mieście. 3 lutego 2015 roku minie 70 lat od pierwszego koncertu symfonicznego w wolnym już od okupacji niemieckiej Krakowie. Przed 45 laty, w lutym 1970 roku, zainaugurowała działalność założona przez Stanisława Gałońskiego Capella Cracoviensis. 20 lat temu, w 1994 roku, formalnie ukonstytuowała się Sinfonietta Cracovia jako Orkiestra Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa prowadzona przez Roberta Kabarę. Te jubileusze z pewnością wywrą piętno na repertuarze wymienionych instytucji, dadzą też asumpt do podsumowania ich osiągnięć, do określenia ich miejsca w życiu kulturalnym miasta i kraju oraz ich udziału w promocji Polski na arenie międzynarodowej. Będziemy o tym pisać na bieżąco. Nim jednak rozpoczniemy jubileuszowe świętowanie, warto na chwilę spojrzeć wstecz, bo tegoroczne muzyczne lato było w Krakowie ciekawe i obfitowało w artystyczne wydarzenia.

Na filharmonicznej estradzie i operowej scenie

W czerwcu Filharmonia im. Karola Szymanowskiego zwieńczyła dziesięć miesięcy wytężonej pracy udaną prezentacją estradową "Carmen" Bizeta. Wprawdzie nie brakło głosów twierdzących, że opera to nie domena filharmoników, którzy niepotrzebnie zapuszczają się w obce im tereny, ale ja uważam, że takie artystyczne wycieczki działają odświeżająco i pouczająco. Towarzyszenie solistom mimo estrady traktującym swoje partie scenicznie, nasycającym je teatralną ekspresją, wymagało od filharmoników prowadzonych przez Michała Dworzyńskiego wzmożonej elastyczności, poddania się innemu niż zazwyczaj gatunkowi emocji. Uczynili to świetnie. Byli nie tylko dobrymi partnerami odtwórców głównych ról: Moniki Ledzion, Iwony Sobótki, Pawła Skałuby i Leszka Skrli. Ukazali także piękno orkiestrowej partytury Bizeta, które niejednokrotnie umyka słuchaczom, gdy muzyka rozbrzmiewa w operowym kanale.

Aktywność Filharmonii nie zakończyła się wraz z finałem sezonu. Philharmonic Musie Summer - cykl koncertów kameralnych organizowanych w lipcu i sierpniu w Sali Fontany Muzeum Historycznego m. Krakowa - pozwolił krakowskim muzykom, na co dzień w większości grającym w dużych orkiestrach, przedstawić szerokiemu gremium swe umiejętności solistyczne i kameralne, a rodzimym i zagranicznym melomanom dał sympatyczną rozrywkę. Opera Krakowska od lat wieńczy sezon Letnim Festiwalem. Z kilkunastu imprez tegorocznej jego edycji najbardziej spektakularne było plenerowe wystawienie na terenach dawnej Gazowni Miejskiej na Kazimierzu "Skrzypka na dachu" w inscenizacji Emila Wesołowskiego i Bogusława Nowaka, pod batutą Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego. Musical Bocka, Steina i Harnicka zawsze wzrusza i śmieszy. Tak też było i tym razem, głównie za sprawą Przemysława Reznera wcielającego się w Tewjego. Cały zespół Opery Krakowskiej dzielnie mu sekundował, XIX-wieczne budynki Gazowni urze kały swą urodą (jakże pięknie niegdyś projektowano także budynki fabryczne!), słowem spektakl był udany. Czy będzie równie ładny po przeniesieniu go na scenę Opery? Przekonamy się za rok.

Nie tylko "Skrzypek" zasługiwał na uwagę. Koncert "Arie oper świata" na Dziedzińcu Arkadowym Wawelu, tym razem z udziałem Katarzyny Oleś-Blachy, Iwony Sochy, Arnolda Rutkowskiego i Artura Rucińskiego, był chyba najbardziej udany z dotychczasowych. Śpiewacy i orkiestra pod batutą Tomasza Tokarczyka zaprezentowali poziom godny wielkich europejskich festiwali. To był dobry prognostyk na przyszłość i piękne podsumowanie 60 lat walki o dobrą operę w Krakowie. Symptomatyczny był także finał Letniego Festiwalu Opery Krakowskiej. Oto dzięki współpracy Opery z Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej "Manggha" obejrzeliśmy teatr kabuki. Metamorfozy patosu przedstawione przez artystów Su-jóruri & Kabuki Buyó przeniosły widzów i słuchaczy w inny świat dźwięków, emocji i ekspresji, świat bardzo hermetyczny, skonwencjonalizowany, a przecież dzięki mistrzostwu wykonawców czytelny i wzruszający dla wrażliwych odbiorców.

Piękno polskiej muzyki

Dominantą muzycznego lipca była dziesiąta już edycja Festiwalu Muzyki Polskiej przygotowana przez jego dyrektora Pawła Orskiego. Ideą festiwalu, powołanego niegdyś do życia przez Stowarzyszenie Muzyki Polskiej i Polskie Wydawnictwo Muzyczne, jest popularyzacja twórczości naszych współczesnych kompozytorów oraz wydobywanie z mroków zapomnienia polskiego dorobku muzycznego czasów zaborów, czyli głównie XIX wieku. W tym roku organizatorzy położyli nacisk na twórczość Andrzeja Panufnika w związku z setną rocznicą urodzin kompozytora, który większość swego twórczego życia spędził w Anglii, ale nigdy nie zerwał uczuciowych związków z polską kulturą muzyczną. Słychać to było wyraźnie i w jego Kołysance na instrumenty smyczkowe i dwie harfy, którą Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia pod dyrekcją Alexandra Liebreicha pięknie zainaugurowała festiwal, i w Koncercie skrzypcowym olśniewająco interpretowanym przez Janusza Wawrowskiego z Sinfoniettą Cracovią, i w Koncercie fagotowym, który z tąż orkiestrą grał Adam Mróz, i w Suicie staropolskiej przywiezionej do Krakowa przez Wiener Kammersymphonie. Zestawienie muzyki Panufnika - wysmakowanej w brzmieniach, świetnie zaprojektowanej, przesyconej powściągliwą, ale zarazem głęboką emocją -z równie doskonałymi warsztatowo, ale diametralnie różnymi pod względem ekspresji kompozycjami Henryka Mikołaja Góreckiego, Pawła Mykietyna, Witolda Lutosławskiego, Krzysztofa Pendereckiego i Aleksandra Tansmana dowiodło bogactwa i oryginalności polskiej muzyki drugiej połowy XX wieku. Interesujące było też zderzenie współczesnych utworów rodzimych z powstałymi w tym samym czasie kompozycjami Ernsta Kfeneka, Miloslava Iśtvana i Arnośta Parscha.

Ta szeroko zakrojona panorama muzyki naszych czasów, spełniająca ważną rolę edukacyjną, okazała się barwna i przystępna nawet dla słuchaczy niegustujących we współczesnych brzmieniach. Wielką rolę odegrało tu wyśmienite wykonawstwo. Każdy z ośmiu festiwalowych koncertów przynosił artystyczne kreacje, zasługiwał na rejestrację płytową. Stowarzyszenie Muzyki Polskiej od kilku zresztą lat w miarę posiadanych środków nagrywa co ciekawsze wydarzenia festiwalowe i wydaje je na płytach. W trakcie tegorocznego festiwalu weszła na rynek płyta z nagraniem opery Hagith Karola Szymanowskiego, która w ubiegłym roku na festiwalowej estradzie zagościła po raz pierwszy od czasu powstania. Wprawdzie przed laty Kazimierz Kord wystawił Hagith na scenie Miejskiego Teatru Muzycznego, ale była to wersja mocno okrojona w stosunku do oryginału.

Co jeszcze utkwiło mi w pamięci z tegorocznych festiwalowych przeżyć? Z pewnością 7 Symfonia B-dur Szymanowskiego interpretowana przez Alexandra Liebreicha i NOSPR z olbrzymią i szlachetną ekspresją. Poruszył mnie mistrzowski recital Joanny Woś śpiewającej przy fortepianowym wtórze Roberta Morawskiego arie z oper Józefa Michała Ksawerego Poniatowskiego (syna bratanka króla Stanisława Augusta, jego sylwetkę przypomniał kilka miesięcy temu "Kraków")* niegdyś cenionego w Europie twórcy dzieł scenicznych. Takiego belcanta dawno nie słyszałam na naszych estradach. Nie zapomnę też występu Macieja Frąckiewicza grającego na akordeonie utwory najmłodszego pokolenia polskich kompozytorów. Artysta udowodnił, że obecność na estradach koncertowych pogardzanego jeszcze tak niedawno instrumentu jest w pełni uprawniona. Zapamiętam Kwintet smyczkowy g-moll Karola Kątskiego, działającego w Paryżu w drugiej połowie XIX w. Nieznany u nas zupełnie utwór równie nieznanego kompozytora przywieźli do Krakowa wiedeńczycy, zawstydzając badaczy polskiej muzyki tego okresu, tym bardziej że Kwintet okazał się kompozycją wartą uwagi, zasługującą na stałą obecność na naszych estradach. Not last but not least zamykająca festiwal prezentacja "Polskiego Requiem" Pendereckiego. Dzieło z kwartetem solistów, chórem Filharmonii Krakowskiej i Polską Orkiestrą Sinfonia Iuventus poprowadził Maciej Tworek, jeden z najwrażliwszych polskich dyrygentów, który wspaniale uwypuklił architektonikę potężnej kompozycji, dbając jednocześnie o każdy szczegół skomplikowanej partytury. Ten finałowy wieczór był godnym zwieńczeniem pięknej i potrzebnej imprezy.

Theatrum musicum i Emanacje

Większość organizatorów letnich muzycznych prezentacji połączyła siły w należytym propagowaniu swoich przedsięwzięć. Wielkie afisze Theatrum musicum 2014 informowały o odbywających się każdego dnia imprezach. Dawało to niemal pełny obraz poczynań krakowskiego środowiska muzycznego,

pozwalało zorientować się w intensywności i różnorodności jego działań. Takie połączenie sił zaproponował szef Capelli Cracoviensis Jan Tomasz Adamus, którego zespół także nie próżnował w letnie miesiące, by wspomnieć choćby prezentację utworów Vivaldiego, cykl Musika Sacra z chóralnymi lub wokalno-instrumentalnymi utworami mistrzów renesansu i baroku oraz gościnny występ znakomitego zespołu Akademie fur Alte Musik z Die Kunst der Fugę Bacha.

W ramach Theatrum Musicum odbywał się też w tym roku festiwal Wawel o zmierzchu przygotowany przez Grupę Twórczą Castello. Koncerty organizowane na wawelskich dziedzińcach to promocja głównie młodych krakowskich wykonawców, a od niedawna także kompozytorów. Przedstawiony na lipcowym koncercie inauguracyjnym utwór Piotra Peszata, jeszcze studenta krakowskiej Akademii Muzycznej, zatytułowany "...or this dream poeple cali human lifey" zasygnalizował pojawienie się na krakowskim firmamencie interesującego talentu twórczego.

Promocji artystów stojących u progu kariery służy też organizowany od sześciu lat przez powołaną w tym celu fundację Festiwal Muzyczny Barbakan. I tu melomanom objawił się talent, tym razem wykonawczy - 15-letnia pianistka Rozalia Kierc, wrocławianka ucząca się w Państwowej Szkole Muzycznej II st. im. W. Żeleńskiego w Krakowie w klasie prof. Stefana Wojtasa, laureatka już ponad dwudziestu konkursów krajowych i zagranicznych dla utalentowanych dzieci. Warto zapamiętać to nazwisko i śledzić dalszy rozwój młodej artystki.

Nie sposób nawet w tym obszernym tekście omówić całości letniego krakowskiego muzykowania. Wspomnę więc jeszcze tylko o Festiwalu Emanacje, którego matecznikiem są wprawdzie Lusławice i tamtejsze Europejskie Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego, ale który emanuje na całą Małopolskę, bo koncerty odbywają się od Zakopanego po Szymbark. W jego ramach w Krakowie gościła m.in. Międzynarodowa Orkiestra Symfoniczna Penderecki Musik Akademie Westfalen. Wyłonieni w konkursie młodzi członkowie orkiestry z 24 krajów od Tajwanu i Hongkongu po Brazylię i USA grali Concerto grosso Pendereckiego pod batutą kompozytora i IV Symfonię B-dur Beethovena prowadzoną przez Macieja Tworka. Piękna muzyka, radosne i mądre wykonanie! Tak najkrócej można zrecenzować ten koncert, który udowodnił, że muzyka łączy ponad wszelkimi, także politycznymi podziałami.

Gdy tak podsumowuję lato, przed nami jeszcze najstarszy i najobszerniejszy letni festiwal, czyli Muzyka w Starym Krakowie. Ale o niej już w październikowym numerze Krakowa.

Anna Woźniakowska
Gazeta Kraków
26 września 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia