Listek figowy teatru

"Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o teatrze, a boicie się zapytać" - reż. zespół - Teatr Montownia

Dostało się wszystkim. Bez cenzury, bez zahamowań i z przymrużeniem oka. Publiczność Chorzowskiego Teatru Ogrodowego mogła obejrzeć bezkompromisowy, awangardowy, alternatywny i głęboko offowy projekt Michała Parówki pt. Człowiek cerata. Dodatkowo Leszek Żdżomer umilił wieczór swoimi wysublimowanymi utworami.

Nie fizycznie, lecz duchowo i z głęboką nutą nostalgii aktorzy wspomnieli o wybitnym Janie Penglercie, a ckliwa historia ascetycznego chłopca z Azji (Cia-Cho!) i wróżki, która obdarzyła go penisem wielkości jego nogi, by później nim się zaspokoić, poruszyła wszystkich do łez [śmiechu]. A tak na poważnie, jeżeli tego słowa można użyć w kontekście tych artystów, to Teatr Montownia wystąpił tuż obok chorzowskiego szybu „Prezydent". Kwartet Krawczuk, Perchuć, Rutkowski i Wierzbicki z impetem i autodystansem zdjęli listek figowy polskiego teatru przedstawieniem Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o teatrze, a boicie się zapytać.

Letnim festiwalom towarzyszy luźna atmosfera. Rafał Rutkowski całkowicie rozładowuje wszelkie napięcie: „Jako że nie jesteśmy w prawdziwym teatrze, to ja chciałbym ogłosić pierwszy dzwonek. Teraz możemy dalej udawać, że jest to prawdziwy teatr". Na sali śmiech, ale panowie działają konsekwentnie: dwa kolejne sygnały zostały ogłoszone o czasie.

Aktorzy od samego początku wykazują dystans do siebie i całej patetycznej otoczki klasycznego teatru. Swoboda żartu, wypowiedzi i bezpośredniego kontaktu z widzem powoduje, że czujemy się jak gdyby grupa kolegów przyszła opowiedzieć nam niezobowiązującą historię. Lektor ogłasza, że można filmować, robić zdjęcia z fleszem. Można robić wszystko. Nawet pocałować artystów w dupę. Normalka.

Scenografia, a raczej „scenografia", czyli niewielka ścianka, będąca prototypem teatru elżbietańskiego, to, jak podkreśla Rafał Rutkowski, wszystko, czego dorobił się Teatr Chłodnica w swojej blisko 20-letniej działalności. Aktorzy pełnią nie tylko rolę wynikającą z ich zawodu. Są także oświetleniowcami, dźwiękowcami czy zwyczajną obsługą techniczną. Jednym słowem: są samowystarczalni. Przejdźmy jednak do treści przedstawienia.

Aby poszerzyć horyzonty przeciętnego widza, zostaliśmy obdarzeni podstawowymi informacjami o źródle teatru i słowa. W tym momencie na ratunek przybywa niezastąpiona Wikipedia. Już sześć tysięcy lat przed naszą erą, na terenach dzisiejszej Kenii padło pierwsze słowo. W celu jak najdokładniejszego odwzorowania sytuacji, aktorzy zrekonstruowali spektakl z XIII. wieku, ukazując wspomnianą wcześniej historię Cia-Cho.

Przenieśmy się w bardziej aktualne czasy. Na scenie pojawia się ważny polityk. Próbuje pokazać swoje wsparcie wobec bezkompromisowej sztuki i wykazać się ogładą, wiedzą dotycząca środowiska teatralnego. Próbuje. Jego pseudointelektualna mowa, w której zaprzecza sam sobie, tylko pogrąża go. Ale starał się! Oj, starał się uratować wizerunek. No cóż, wypadki chodzą po ludziach. Każdemu może podwinąć się noga. Podobnie jak młodym, ambitnym twórcom filmowym, którzy notorycznie sięgają po zbyt trudne i górnolotne teksty czy problemy (Bogurodzica, śmierć). Usiłują uchwycić je w nowatorski i śmiały sposób, jednak efekt końcowy ich prac szybko weryfikuje brak doświadczenia twórców. Chcą być niezależni, chcą twardo przeciwstawiać się komercji, masowości, telewizji. Podążają za uznanymi artystami, mającymi być ostoją ich ideałów. Jednak te wszystkie Penglerty i Żdżomery wcale takie nie są. Grają w reklamach, grają w telewizji. Właśnie w tym momencie pęka cała niezależność i w oczach rozpada się kultura offu młodych adeptów. Penglert reklamuje piwo Żywiec? To chyba nie musi być to takie złe...

Skoro już jesteśmy przy reklamach, to warto wspomnieć o sponsorach, a skoro jesteśmy przy sponsorach, to trzeba także zwrócić uwagę na celebrytów i pieniądze. Teatr Montownia bezwzględnie wyśmiewa całą otoczkę związaną z nieustannym dziękowaniem darczyńcom, gwiazdom za uświetnianie wszelakich imprez swoja obecnością, choć ich umiejętności aktorskie są podobne do możliwości polskich piłkarzy w świecie futbolu. Przecież najważniejsze, żeby o spektaklu było głośno, żeby „Fakt" i Pudelek coś napisał. A wartość merytoryczna? Kto by się tam takimi błahostkami przejmował. Sława i pieniądze najważniejsze! A kiedy już ani celebryci, ani sponsorzy nie chcą pomóc, to zawsze można liczyć na panią Gronkiewicz-Waltz, która podaruje alternatywnemu teatrowi zepsuty żyrandol, albo panią Jandę, która wpuści aktorów, żeby wystawili swoją sztukę na korytarzu „Polonii". Nie ma co, polski teatr ma się dobrze.

Szymon Michlewicz-Sowa
Sztajgerowy Cajtung
14 sierpnia 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia