Litwin nakręca Leara

"Król Lear" - reż: Cezarijus Graužinis - 5. Festiwal DIALOG-WROCŁAW

"Król Lear" Cezarisa Graužinisa to najciekawsza premiera teatralna ubiegłego sezonu. Zupełnie odmienna od rodzimej szkoła teatru ożywia odbiór, zwłaszcza w zderzeniu z bardzo klasycznym tekstem Szekspira, który podlega gruntownemu przemeblowaniu.

Graužinis konsekwentnie ucieka od linearnej konstrukcji opowieści. Jego Lear od początku jest człowiekiem marginalnym, nierozumiejącym jak u krańca dramatu; swoich losów uczy się z zewnątrz, sam niemal przeźroczysty pośród intryg, ubezwłasnowolniony w obliczu Błazna: wielkiego kreatora, żwawego i konsekwentnego dyrygenta Życia, któremu Litwin umiejętnie oddaje większość szekspirowskich kwestii Leara Ten – to niedoszły filozof, obijający się nieśmiało o teatrzyk Goneril, Glosterów i Edmundów. Teatrzyk, bo przecież świat to „scena błazeństw”; wszyscy tu więc błaznują, ile mogą. 

Proces pracy z aktorem jest wręcz środkiem wyrazu autorskiego teatru Graužinisa. Zjawisko tworzenia się gry aktorskiej wprost wyziera z postaci, które oddają tragizm i euforię całym ciałem, nie znosząc półśrodków. Widać tu na każdym kroku zabiegi, które mogły powstać jedynie w wyniku twórczej interakcji i aktorskiej zabawy – krotochwilne witanie się Edmunda z Edgarem i złośliwe żarciki pod adresem bękarta jakby żywcem wyjęte z każdego chłopięcego dzieciństwa; zjadanie oczu Glostera i ich groteskowe przeżuwanie; ultraszybkie i bosonogie dreptanie Edgara – biednego Tomka – z parasolką (Tomasz Cymerman: „inspirowali mnie Flinstonowie!”). Graužinis nie stawia swojej sztuki na niedostępnym piedestale, nie sili się na sztuczną powagę. Elementy owe bawią tym bardziej, że są tragikomiczne – jakby bohaterowie robili sobie przerwę od wpływów Losu, zmuszającego ich do bezwzględnych knowań; jakby przez tylko przez owe momenty dziecięcej radości (choćby towarzyszyła wydłubywaniu oczu) mogli przez chwilę oszukać własną marionetkowość. Wszelkie działania bohaterów bowiem wcale nie różnią się tak bardzo od chaotycznej bieganiny podczas sceny burzy, tworzonej przez kakofonię migających świateł i kursujących w górę i w dół żyrandoli; są narzucone, wyuczone i szablonowe.

Aktorzy Wrocławskiego Teatru Współczesnego zostali wyciosani od nowa i permanentnie przekształceni na wzór litewski, na swe barki biorąc całą bogatą swoistość tej teatralnej szkoły oraz indywidualne inspiracje Graužinisa. Jak ciężką była owa metamorfoza widać choćby po Katarzynie Michalskiej i Bartoszu Woźnym, którzy mimo wysiłków cały czas zdają się być gdzieś na peryferiach istoty spektaklu. Brawa należą się więc nie za spoistość, ale za spektakularne do niej dążenie – za cudowną Marię Czykwin w roli Błazna, przerysowanego i natrętnego, ale i delikatnego; Bogusława Kierca jako neurotycznego Leara; prawdziwie szarżującego twarzą Krzysztofa Boczkowskiego i Krzysztofa Zycha, który folgując uwielbieniu Graužinisa dla Kurosawy zakrzykuje z japońską manierą i przemierza scenę niczym gotujący się do walki Toshirō Mifune.

W końcu, jak nakręcane zegary, szekspirowscy bohaterowie stają i poczynają zalegać, zgładzeni przez siebie nawzajem; skończeni, zastopowani. I gdy wydaje się, że ostatecznie pozostaną sflaczali, Błazen odzywa się, niemowlęco gaworząc. I biedaczyska dumnie wstają. Dobrze, że Błazen nigdy się nie nudzi – można znów zasiąść wygodnie i zacząć oglądać „Leara” jeszcze raz.

Anna Garczyńska
Gazeta Festiwalowa
14 października 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia