Łódź nie ma znaczenia
Rozmowa z Janem KlatąJan Klata reżyseruje "Ziemię obiecaną" Władysława Reymonta. Inscenizację najważniejszej dla łodzian powieści zamówił u niego Festiwal Dialogu Czterech Kultur. Artysta zapowiada, że spektakl... nie będzie o Łodzi. Premiera w czwartek o godz. 21 w halach fabrycznych przy Tymienieckiego 5/7
Monika Wasilewska: To wszystko jest scenografia - perkusja, stoły bilardowe, barowe stołki?
Jan Klata: Chce Pani zapytać, jak to się ma do "Ziemi obiecanej"? Trzeba nazwać miejsce, w którym gramy. Jesteśmy w przestrzeni postindustrialnej, którą ożywiły nowe cele. Fabryczne hale w oryginale miały pomieścić pył, kurz, hałas, brud i wytwarzać coś namacalnego. Zostały zmienione w luksusowe lofty i restauracje. Nie mamy już do czynienia z rzeczywistością prawdziwie "przemysłową", z produkcją rozumianą jako tworzenie czegoś materialnego. To, co dziś dominuje w gospodarce, to usługi. Żyjemy w zupełnie innym kapitalizmie niż bohaterowie Reymonta. I trzeba to pokazać. Dlatego zamiast fabryki mamy restaurację - ekskluzywne miejsce do załatwiania interesów.
Deklaruje Pan także, że bez znaczenia jest narodowość bohaterów.
- Tak, bo w "Ziemi obiecanej" jest wiele rzeczy nieskończenie ciekawszych od stereotypów narodowych. U nas Lucy Zuker nie jest lubieżna, bo jest Żydówką, a Trawiński jest szlachetny, ponieważ jest Polakiem. Choć nie rozrywamy brutalnie tkanki powieści.
Czy ziemię obiecaną, którą Pan wyczytał, można zobaczyć jeszcze we współczesnej Łodzi?
- Nawet jej nie szukałem. Nie ma dla mnie absolutnie żadnego znaczenia, że to się dzieje w Łodzi.
Dla łódzkich widzów to może mieć akurat fundamentalne znaczenie
- Tylko że my nie przyjechaliśmy opowiadać łodzianom o ich mieście. To by było fałszywe. Łódź ma już historyczną pocztówkę w postaci arcydzieła, które zrobił Andrzej Wajda. Jego film precyzyjnie opisuje narodziny przemysłowego miasta. Nigdy nie zamierzaliśmy stawać z nim do konkurencji, bo to by nas skazało na porażkę. Zresztą spektakl nie może być wybitnie "łódzki", skoro współpracują przy nim wrocławski Teatr Polski i berliński Teatr Hebbel am Ufer. A ja pochodzę z Warszawy.
Skoro więc Łódź nie jest ważna, to co ma znaczenie?
- Od początku było jasne, co nas nie interesuje. Nie interesuje nas opowieść o narodzinach Łodzi i jakiekolwiek innego przemysłowego miasta. Nie interesuje nas interpretacja klasowa: wtargnięcie chłopstwa do miasta, przeobrażenie go w siłę roboczą i tak dalej. Interesuje nas to, co z ludźmi robi kapitalizm. Chcemy zbadać mentalność człowieka, który funkcjonuje w ramach rynkowej gry. Czyli, jednym słowem - interesują nas gracze. Ich psychika.
Gracze?
- To właśnie są postaci tego spektaklu. Pokazujemy ich sposób myślenia, priorytety, cechy - te, które w sobie pielęgnują i te, które im przeszkadzają. Czytałem wspomnienia i wywiady z wybitnymi graczami giełdowymi. Wszyscy podkreślają, że giełda to pokerowa rozgrywka, której sprawiedliwość polega na tym, że jedni wygrywają, a inni przegrywają. Jest to gra o sumie zerowej. Żeby wyjść na plus, trzeba pokonać tego, który siedzi naprzeciwko. Takie dostosowanie się do reguł gry rynkowej jest w fascynujący sposób zapisane w powieści.
Czy to kryzys sprowokował taką interpretację Reymonta?
- Przez kryzys zaczęliśmy się zastanawiać nad tym, co do tej pory wydawało się oczywiste, czyli nad kapitalizmem. Wcześniej ktoś miał kredyt, kupował sobie dom i samochód, potem drugi samochód i nie musiał wiedzieć, jak to wszystko funkcjonuje. Wydawało się, że wolny rynek będzie najbardziej sprawiedliwym systemem społecznym. Teraz wiemy, że niekoniecznie. Kapitalizm, który wyrastał z etyki protestanckiej, oszczędności, ciężkiej pracy przeobraził się w coś zupełnie odwrotnego. W miejsce oszczędności przyszło masowe zapożyczanie się, zamiast racjonalizacji pragnień mamy rozbudzanie nowych potrzeb, które skutkuje kupowaniem coraz bardziej niepotrzebnych przedmiotów.
Hasłem tej edycji festiwalu jest "Terytorium" - dialog z przestrzenią miasta. Czy mam rozumieć, że z niego rezygnujecie?
- Nie, ale prowadzimy go w sposób nieoczywisty. Opowiadamy o przestrzeni mentalnej, która staje się coraz mniej namacalna. Podobnie jak dobra, które wytwarzamy. Pani, jako dziennikarka, doskonale o tym wie. Biorę do ręki gazetę, ale jej wartość nie leży w papierze. Ona jest niematerialna, abstrakcyjna. Wielu ludzi tak pracuje, tak jest opłacana i inwestuje obracając coraz bardziej "niewidzialnymi" masami pieniędzy. To jest właśnie związek z tematem festiwalu. Medytacja nad przestrzenią może nas doprowadzić do myśli, że z żadną przestrzenią nie jesteśmy już związani. Granice mojego świata wyznacza miejsce, w którym mogę rozłożyć laptop. To samo dotyczy ludzi w Singapurze, Nowym Jorku i Warszawie. Wszyscy siedzą przed ekranami i mają pod palcami tylko dwa klawisze: kupuj, sprzedaj. W tym systemie wszystko staje się oparem. I my stawiamy pytanie: co będzie, jeśli nagle to wszystko wyparuje?
Znacie już odpowiedź?
- Przyjdzie Bum-Bum i wyrówna.
Premiera: „Ziemia obiecana” wg powieści Władysława Reymonta, reż. i oprac. muz. Jan Klata, dram. Sebastian Majewski, scenogr. Justyna Łagowska, Fabryka Scheiblera/Uniontex (ul. Tymienieckiego 5/7), 10-12 września, godz. 21; bilety 60 zł