Ludzie z małych miasteczek
Rozmowa z Markiem Pruchniewskim.Zajmuje się Pan w swoich dramatach analizą relacji międzyludzkimi w niedużych wsiach i miasteczkach. Czy mieszkając w jednym z takich miasteczek, w Krosinku pod Poznaniem, uznał Pan, że jest to temat niesłusznie przemilczany przez dramat? Relacje międzyludzkie są dla mnie tematem uniwersalnym. Niezależnie od tego, czy dotyczą małego miasteczka, czy - jak w Pielgrzymach - społeczności skazanej na budowanie więzi w czasie wspólnej podróży. Rzeczywiście, scenerią kilku moich dramatów są małe miasteczka. Takie społeczności dzięki swojemu charakterowi, pewnemu zamknięciu, ustalonej hierarchii i zwyczajom pozwalają na bardzo wyraziste zarysowanie konfliktu, racji, wyborów. Czy kategoria kary może zostać unieważniona w świecie Pańskich dramatów? Zdaje się Pan wierzyć w sprawiedliwość ponadludzką, w siłę, która każe się przyznać do skrzywdzenia kogoś, do grzechu zaniechania. Czy Pańscy bohaterowie nie mogą uciec z miejsca przestępstwa i podjąć próby uciszania sumienia? Bardzo często uciekamy z miejsca przestępstwa, podejmujemy próby uciszenia sumienia. Dlatego też myślę, że teatr jest bardzo dobrym miejscem do zmagania się z naszymi winami i słabościami. Pewnie większość moich bohaterów mogłaby podjąć próby ucieczki, ale czy wtedy byliby moimi bohaterami? Czy chciałbym o nich pisać? Pewnie nie. W Mojej winie można odnaleźć rozwinięcie motywu kary, odpowiedzialności, autodestrukcji, które w podobnym środowisku przedstawił Wyspiański w Klątwie. Jest on dla Pana ważnym autorem, wciąż aktualnym i potrzebnym? Sam fakt, że odwołuje się Pan do Wyspiańskiego, dowodzi, że wciąż jest on dla nas ważnym pisarzem. Istnieje oczywiście problem, jak go dziś czytać i inscenizować. Jaki znaleźć klucz do jego wizji, do jego języka? A to, że po stu latach powstają teksty podejmujące podobne motywy, dowodzi aktualności pytań, które go nurtowały. Dowodzi też niestety tego, że z wieloma sprawami nie udało się nam uporać. Czy jest szansa na znalezienie złotego środka dla dramatopisarstwa w Polsce, wciąż rozdartego pomiędzy klasykami (Gombrowicz, Mrożek, Różewicz) a młodymi pisarzami, którzy z trudem zdobywają sceny? Nie myślę, żeby młodzi pisarze z takim trudem zdobywali sceny. Ostatnie lata przyniosły mnóstwo premier. Nie myślę też, żeby ten podział był tak dramatyczny. Proszę zwrócić uwagę, ilu młodych autorów czerpie z Różewicza. Przecież bez lektury Kartoteki wiele z tych nowych dramatów by nie powstało. Czy takie inicjatywy jak Gdyńska Nagroda Dramaturgiczna mogą wyznaczać nowe trendy w polskim dramatopisarstwie? Trudno mi powiedzieć, czy sama nagroda może wyznaczyć jakieś trendy. Piłka jest raczej po stronie piszących. Myślę jednak, że nagroda jest wielką szansą na wydobycie, tego co ważne i warte zauważenia w polskim dramacie. III Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych "R@PORT".