Łukasz Maciejewski ocenia teatralny 2022 rok

XIII Ranking Aktorów Krakowskich Łukasza Maciejewskiego

Nawet najtrudniejsze czasy nie są w stanie zmienić najlepszych przyzwyczajeń. W 2022 roku teatry w Krakowie w większości były pełne, oklaskiwaliśmy naszych ulubieńców na scenie, ale także w kinie czy na estradzie.

To był jednak także rok dotkliwych strat – Kraków stracił Jerzego Trelę i Jana Nowickiego. Dwóch gigantów aktorstwa, a przecież po drodze były inne pożegnania, a także większe i mniejsze satysfakcje z obejrzanych przedstawień, spełnienia i wzruszenia. O swoich zachwytach i refleksjach pisze dla nas znany krytyk filmowy i teatralny Łukasz Maciejewski. Oto jego XIII Ranking Aktorów Krakowskich.

Dorota Pomykała
Od zawsze związana ze Starym Teatrem – i od zawsze podziwiana, kochana przez widzów i szanowana przez kolegów. W karierze Doroty Pomykały zdarzały się sezony ciekawsze, słabsze, zawsze jednak mogła aktorsko pochwalić się co najmniej kilkoma ciekawymi pozycjami w repertuarze „Starego" (ostatnio w „Trąbce do słuchania" w reżyserii Agnieszki Glińskiej), jednak w 2022 najwięcej dało Pomykale kino. Zaczęło się od nominowanej do Oscara etiudy, „Sukienka", potem była między innymi komediowa rola w filmie „Jakoś to będzie", ale największym aktorskim triumfem Doroty Pomykały była kreacji Mirosławy w „Kobiecie na dachu" Anny Jadowskiej. Jest w każdej niemal scenie, daje bohaterce nie tylko swoje ciało, ale także osobowość, duszę, wrażliwość. Grając Mirkę, daje twarz wszystkim kobietom zahukanym, bezradnym wobec rzeczywistości, zapatrzonym w nierealizowane marzenia. Jadowska z Pomykałą mówią nam tym filmem, że nigdy nie jest za późno na to, żeby o marzenia zawalczyć, zawalczyć (chociaż trochę) o siebie. Zawalczyć również po to, żeby zrozumieć, że nic nie było bez sensu. Szare, proste życie to wartość. Mirka jest wartością. Podobnie jak Dorota Pomykała.

Krzysztof Globisz
Po pierwszym publicznym pokazie „Prawdziwego życia aniołów" na festiwalu w Gdyni, oglądający film w moim towarzystwie Andrzej Grabowski, wychodząc z sali kinowej, krzyknął: „Nie wierzę w to, ale on to zrobił naprawdę, Krzysiek to zrobił, on to zagrał: fe-no-me-nalnie". On to naprawdę zagrał. O Krzysztofie Globiszu przez wiele lat pisaliśmy, że jest wybitny, utalentowany, pracowity, rubaszny, dowcipny, od kilku lat, do tych zasłużonych epitetów, dodajemy kolejne – doceniając heroiczną walkę z przeciwnościami losu, chorobami, ograniczeniami ciała. Globisza wciąż można oglądać w „Starym", mnie urzeka zwłaszcza w lirycznym, siostrzanym duecie z Anną Dymną w „Królestwie" na podstawie serialu Larsa Von Triera (reżyseria Remigiusz Brzyk), ale obecność artysty jest wyraźna także poza sceną teatralną. We wspomnianym „Prawdziwym życiu aniołów" w reżyserii Artura W. Barona gra siebie, aktora, któremu przytrafił się zdrowotny przewrót. I zmieniło się wszystko, poza miłością. Bo miłość, idąc w ślad za obficie cytowanym w filmie księdzem Józefem Tischnerem, jest wieczna. Miłość do żony (Agnieszkę Globisz pięknie zagrała w filmie Kinga Preis), do dzieci, do świata. I taki właśnie jest dzisiaj Krzysztof Globisz. Najczęściej uśmiechający się polski aktor.

Jan Nowicki
W ostatnich latach odwiedzał Kraków coraz rzadziej. Zmienił priorytety, zamieszkał na stałe w Kowalu, na Kujawach, w miejscu urodzenia. Bywał wobec Krakowa cierpki i ironiczny, ale i prawdziwie uszczęśliwiony, kiedy zdarzało mu się wspominać lata świetności Starego Teatru – pracę z Wajdą czy z Jarockim. Nigdy jednak Krakowa się nie wyparł, wracał do miasta stale we wspomnieniowych książkach, w wywiadach i felietonach, nigdy też nie odmówił mi przyjazdu do Krakowa (a w ostatnich latach, w ramach mojego cyklu „Przywrócone arcydzieła" był w naszym mieście czterokrotnie). Pan Jan – legenda, postać z innego wymiaru, charyzma i wielka osobowość. Jan Nowicki – dziesiątki kreacji teatralnych, filmowych i telewizyjnych. Ten uśmiech, ten dowcip, ta wrażliwość. Krzysztof Zanussi wymarzył sobie, żeby w najnowszym filmie, „Liczba doskonała", Jan Nowicki zagrał dużą, piękną rolę. Pan Jan odmówił, uznał, że nie ma już siły ani ochoty na takie wyzwania. Zagrał jednak w filmie gościnnie. Słusznie, teraz, po odejściu Jana Nowickiego, ten niewielki epizod robi tym większe wrażenie. Nowicki (podobnie zresztą jak Trela w „Prawdziwym życiu aniołów") jest w filmie postacią trochę nie z tego świata. Charonem bez siły. Starym mężczyzną z psem. W filmie, bohater Nowickiego mówi: „Bóg nie musi być, żeby był". Operator „Liczby doskonałej", Piotr Niemyjski, opowiadał mi, że tych słów nie było w scenariuszu. Nowicki powiedział to od siebie. Dla nas. Pożegnanie godne króla.

Dorota Segda
W telewizyjnej „Królowej boazerii" w reżyserii Tadeusza Kabicza, spektaklu zrealizowanym w ramach projektu „Teatroteka", Segda wspaniale zagrała postać nieco podobną do Mirki-Pomykały w „Kobiecie na dachu". Matka w wykonaniu Segdy wszystko ma poukładane. Dzieci odchowane, mąż przeczekany i wytrzymany, i boazeria w przedpokoju. Czas się zastał, jak życie, bo w końcu zawsze było coś ważniejszego, potrzebniejszego, mądrzejszego do zrobienia niż remonty, wymiana boazerii, albo pomyślenie o sobie. Matka-Segda wybudza się ze snu jeden raz, i jest to wybudzenie wspólne, doświadczenie zbiorowe, najważniejsze dla najbliższych. W poruszającym spektaklu „Strasznie śmieszne..." w Starym Teatrze w reżyserii Ewy Kaim, Segda gra kobietę stającą na krawędzi rozpaczy, i radzącą sobie z tą rozpaczą wyrafinowaną grą w śmiech, w słowne kalambury, w krzyk niwelowany dowcipem. Ostatnie minuty tego spektaklu, modlitwa i zwierzenie bohaterki, to są absolutne wyżyny aktorstwa. Grane subtelnie, delikatnie, a zarazem z taką siłą i pewnością racji, że na widowni czuje się nie tylko wspólnotę, ale i pełne współodczuwanie. Ona to my. To my, wy, oni. Ona to wszyscy. Ona, czyli Segda.

Mikołaj Kubacki
Absolwent krakowskiej AST, członek zespołu Starego Teatru, jedno z tych młodych nazwisk, którym trzeba i warto przyglądać się najuważniej. W „Starym" jest jednym z najczęściej obsadzanych aktorów: obecnie gra między innymi w „Salome", „Śnie nocy letniej", w „Biesach. Spektaklu o piciu herbaty", „Fiasku", „Tonącej dziewczynie" i w „Nic". Szybko upomniało się o Kubackiego także kino i telewizja. W fabule, po kilku mniej znaczących rolach, w ubiegłym roku zachwycił w „Apokawixie" Xawerego Żuławskiego. Rola Kamila wydaje się skrojona wręcz na możliwości i talent Mikołaja. Błysk w oku, zadzior i poezja, to wszystko już w nim jest. A jeszcze szelmowska młodość, ciekawy styl i wynikające z metryki poczucie władzy absolutnej. W młodzieżowym filmie Żuławskiego, w którym wampiry (również, co istotne, wege-wampiry) walczą o palmę pierwszeństwa z dziećmi z bardzo złych (chociaż bogatych) domów, oraz z narastającą hekatombą ekologiczno-covidową, Kubacki czuł się jak ryba w wodzie, jak wege-wampir w rosole z kością. Będą z niego ludzie.

Anna Dymna
To był jej rok. Fabuły („Johnny", „Zołza", „Prawdziwe życie aniołów", „Miłość na pierwszą stronę"), praca w teatrze, radiu, widowiska z udziałem niepełnosprawnych, Salon Poezji, program „Spotkajmy się" w telewizji... Najważniejszym dokonaniem aktorskim Dymnej była jednak „Wielka woda", serial Jana Holoubka, przypominający wydarzenia wielkiej powodzi we Wrocławiu z 1997 roku. Wśród ciekawie zarysowanych bohaterów serii wyróżniała się Lena Tremer - otyła, zmagająca się z kompleksami i ze wstydem ceniona śpiewaczka, artystka występująca niegdyś w teatrach na całym świecie. W Lenie z trudem można było rozpoznać Annę Dymną. Głos, znajomy i kochany głos aktorki, nie pozbawiał złudzeń. Tak, to naprawdę ona. Nasza Ania. Ta rola, arcydzieło charakteryzacji, pokazała, że Dymna nie obawia się wyzwań. I pamięta rady swoich mistrzów: Kutza czy Grzegorzewskiego, że ranga roli jest najważniejsza. W tym przypadku, poza podziwem dla maestrii charakteryzatorów, również i Dymnej należy się wielki szacunek, aktorce udało się ocalić człowieka. Uwiarygodniła wrażliwość, smutek i desperację bohaterki, zdającej sobie wreszcie sprawę, że czas świetności minął, ale ten nowy, darowany czas, można i trzeba wypełnić miłością.

Katarzyna Chlebny
Nie pojawiła się znikąd – nie spadła z nieba, chociaż wielu się tak wydawało. Na triumfalny artystycznie rok 2022 Katarzyny Chlebny zapracowało wiele ról, spotkań, spektakli z lat poprzednich. Po wzbogacającym czasie w Grupie Rafała Kmity, znalazła swoje miejsce i prawdziwą przystań w Teatrze Nowym Proxima, czyli w miejscu, w którym niezależni, awangardowi artyści czują się w Krakowie najlepiej. Jej autorski monodram o Korze stał się erupcją talentu indywidualnego (Chlebny śpiewa i gra doskonale), jak i magii miejsca, genius loci Teatru Nowego. Takie spektakle, zaangażowane społecznie, flirtujące z gatunkami, znajdują w „Proximie" idealnego widza, który potrafi je docenić i szczodrze oklaskiwać. Tymczasem fama poszła w Kraków, Katarzyna Chlebny, ku mojej wielkiej radości, nie może opędzić się od propozycji, w kolejnym autorskim spektaklu zmierzyła się z mitem Ewy Demarczyk, a artystycznie 2023 rok zapowiada się dla niej jeszcze ciekawiej niż poprzedni.

Rafał Dziwisz
Zespół Teatru im. Słowackiego jest najprawdziwszym ensemblem teatralnym. Spełnionym marzeniem o zespołowości. Tylko brak miejsca sprawia, że w tegorocznym rankingu nie mogę – chociaż bardzo bym chciał – napisać o wielu aktorach ze „Słowaka". To był ich czas, to był ich rok. Na czele peletonu oczywiście Dominika Bednarczyk, ale o jej sukcesach i o brawurowym Gustawie Konradzie pisałem przecież w rankingu w roku ubiegłym, dlatego wśród wielu znaczących aktorskich nazwisk z zespołu Teatru Słowackiego, chciałbym wyróżnić w tym roku Rafała Dziwisza. Nie wyobrażam sobie „Słowaka" bez Rafała. Ani się nie obejrzeliśmy, kiedy stał się niepodważalną, stałą i mocną podstawą zespołu. Na Dziwisza się patrzy, kibicuje się jego bohaterom. Potrafi zagrać prawie wszystko - równie przekonujący w grotesce, musicalu, co w skromnym dramacie obyczajowym. I w każdym z tych wcieleń równie prawdziwy, przykuwający uwagę, wyjątkowy. Gra dużo, gra dobrze, obsadzany przez twórców wszystkich pokoleń. Możemy oglądać go w musicalu „1989" (w roli generała Jaruzelskiego), jako Wilhelma z Baskerville w „Imieniu róży", Savonarolę w „Botticellim", diabła / Pelikana w głośnych „Dziadach", Kapłana Mirmiła w „Smoku", Wróża Arrevalda w „Zimowli", Pustelnika w „Balladynie", do tego dochodzi jeszcze nieśmiertelny „Bóg mordu" i „Chory z urojenia". Dziwisza w „Słowaku" jest dużo, ale nigdy za dużo. Chcemy (jeszcze) więcej.

Łukasz Maciejewski
Nasze Miasto - Kraków
7 stycznia 2023

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...