Lustro

„Romeo i Julia is not dead" – reż. Michał Siegoczyński – Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Romeo i Julia to historia ponadczasowa. Każdy z nas zna opowieść o nieszczęśliwych kochankach z Werony. Szekspir stworzył dramat klasyczny tak bardzo, że właściwie można zastanawiać się czy w dzisiejszych czasach da się znaleźć w tekście tym jakiś powiew świeżości. Michał Siegoczyński, który już od pewnego czasu bierze na warsztat klasyki literatury polskiej i światowej (toruńskie interpretacja "Nocy i Dni" oraz krakowska "Don Kichota"), podjął się odpowiedzi na to pytanie.

Wyznam szczerze, że dwóch wspomnianych powyżej spektakli nie udało mi się jeszcze zobaczyć, a Siegoczyńskiego znam z produkcji "Najmrodzki, czyli dawno temu w Gliwicach" oraz z jego łódzkich spektakli ("Lovebook", "Najpierw kochaj, potem strzelaj", "Chciałem być"). Wszystkie powyższe wywarły na mnie bardzo duże wrażenie, więc także na "Romeo i Julia is not dead" czekałam z ogromną ekscytacją. I z góry powiem, że się nie zawiodłam!

Spektakle Michała Siegoczyńskiego mają swoją absolutnie wyjątkową specyfikę zarówno wizualną, językową, jak i fabularną, dlatego warto przyjrzeć się z osobna każdej z tych kwesti. Scenografia jest wszystkim i niczym za razem - mamy bar, kanapę, łazienkę, łoże, srebrne kurtyny oraz oczywiście, jak na Romea i Julię przystało - balkon. Wszystko wielofunkcyjne, wykorzystywane w wielu scenach. Gołym okiem nie robi ona co prawda wielkiego wrażenia, ale wystarczy tylko ujrzeć jak prezentuje się w oku kamery, by docenić walory estetyczne za równo scenografii (Justyna Elminowska) jak i światła (Damian Pawella). Sam koncept wyświetlania na dużym ekranie obrazu na żywo z kamery jest czymś szalenie ciekawym. Nie tylko pozwala lepiej wykorzystać przestrzeń sceny, a widzom dokładniej widzieć mimikę aktorów - przede wszystkim korzystając z chwytów reżyserii filmowej, bawi się konwencją teatru rozszerzając jego możliwości i nadając danym scenom szczególnego znaczenia.

Kolejny wyróżniający się aspekt spektaklu to język - absolutnie unikatowy i niepodrabialny. Bardzo intertekstualny, dowcipny, nieco zagmatwany ze skłonnością do rzucania aluzji, ale przez to wszystko pełen swoistego uroku. Jedyną uwagą jaką do niego mam jest bardzo duża i niestety czasami nieuzasadniona wulgarność. Ten specyficzny język w połączeniu z bardzo dużą fragmentarycznością sztuki - nie powiązaniem poszczególnych scen ciągiem przyczynowo-skutkowym, ani chronologicznym (co jest w tym przypadku czystą zaletą) - oraz mnogością postaci stanowią duże wyzwanie aktorskie. Na premierze nie obyło się bez drobnych potknięć, ale mimo to całość robi duże wrażenie. Najbardziej w pamięć zapadła mi Katarzyna Kaźmierczak, która wcieliła się w dwie skrajnie różne koncepcje matki Romea; a także dwójka aktorów, która bez wątpienia skradła serce publiczności - Jakub Nosiadek, grający Tybalta w sposób urzekający swoją nieporadnością oraz Robert Ciszewski, który w ciągu jednej sceny potrafił odmienić charakter swej postaci ze skrajnie komediowej w dojmująco dramatyczny. Chciałabym także aby więcej czasu na ekspozycję dostała Karolina Kowalska, która wcieliła się w nianię Martę - było widać na scenie jej dużą charyzmę, ale mam wrażenie, że nie wykorzystano w pełni jej potencjału.

Czas opowiedzieć trochę o czym właściwie jest "Romeo i Julia is not dead". Znowu nie jest to kwestia prosta, bo Siegoczyński mistrzem jest drobnych, kameralnych myśli rzucanych widzowi do wychwycenia, by pochylił się nad nimi na dłużej. W spektaklu każdy znajdzie coś dla siebie - mamy piękną scenę o miłości ojca do córki, w której błyszczy Grzegorz Gzyl w roli ojca Julii, mamy trochę o rodzinnej lojalności, nieco o relacjach dzieci z rodzicami, zagadnienia z zakresu małżeństwa (przedstawiane przez wielu bohaterów, ale najbardziej poruszające w wykonaniu Doroty Androsz jako matki Julii), a także poczucia własnej wartości czy też istocie religijności. Fundamentalne są też oczywiście rozważania na temat samego dramatu Szekspira.

Dlaczego rody Kapuletów i Montekich były śmiertelnie pokłócone? Czy związek Romea i Julii miałby szansę przetrwać, gdyby nie rozdzieliła ich śmierć? Bo przecież oboje byli tacy młodzi, a Julia właściwie była dzieckiem. Ledwie się znali, no i z pierwszymi miłościami różnie bywa. Od setek lat stawiamy historię kochanków z Werony na piedestale jako wzór prawdziwej miłości, o której marzymy. Spektakl podważa słuszność takiego posunięcia po przez wielokrotne odwrócenie tej historii, które udowadnia na jak wiele sposobów możemy ją czytać. I wiele tych odczytań ze szczęściem nie ma wiele wspólnego. Więc może powinniśmy przestać przeglądać się w tej historii jak w lustrze? Może lepiej byłoby podążać własną drogą, bez scenariusza, bez wzoru, bez punktu odniesienia?

W życiu i tak czeka na nas wiele pułapek - nie zastawiajmy na siebie kolejnych, bo możemy skończyć jak Julia w perłach swojej matki na szyi.

Paulina Kabzińska
Dziennik Teatralny Łódź
31 lipca 2023

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...