Luty, 2019

W Trzech Zdaniach

Nie jest źle, a byłoby zupełnie dobrze, gdyby wprowadzić pewne skróty i zróżnicować rytmy w poszczególnych sekwencjach przedstawienia. Wolę literacki pierwowzór, albo głośny film Annauda, ale spektakl „Imię róży" w Teatrze im. Juliusza Słowackiego i tak zawiera sporo rozwiązań filmowych (zgodnie z dzisiejszą modą), takich jak, równoległe z akcją sceniczną, zbliżenia aktorów i niektórych sytuacji wyświetlane na specjalnym, okrągłym ekranie oraz na płótnach okalających miejsce gry; dużo jest też Umberta Eco, bo statyczne usytuowania aktorów sprzyjają wygłaszaniu dłuższych tyrad i dialogów zaczerpniętych z jego powieści. Historia, którą snuje Radosław Rychcik opowiadana jest zdumiewająco tradycyjnymi środkami (można by rzec – z mojej epoki), ale chciałbym wiedzieć, co reżyser zamierzał przekazać dzisiejszej publiczności (oprócz treści średniowiecznego kryminału!), bo deklarowanego przed premierą przesłania o zabronionej miłości, w jej różnych kształtach i przejawach, nie bardzo potrafiłem dostrzec, było chyba zbyt oczywiste, albo nazbyt pojemne. (1.02)

 

***
Gdy w 2016 roku nowi dyrektorzy (Głuchowski i Szydłowski) obejmowali po mnie „Słowaka", mieli ambitne plany artystycznego unowocześnienia Teatru, czyli zmiany repertuaru, twórców i publiczności. Udało się z twórcami, co było zauważalne, ale nie zawsze wychodziło na dobre i po dwóch latach eksperymentów stopniała liczba widzów, zmalała satysfakcja dużej części aktorów, spadła ilość granych spektakli. Trzeba było spojrzeć wstecz, by na afiszach oraz w próbach mogły zagościć sztuki o nośnych tytułach i komercyjnych często treściach („Imię róży", „Spóźnieni kochankowie", „Lalka", „Turnus mija, a ja niczyja" – operetka o życiu erotycznym w sanatorium), spojrzeć wstecz po to, by zacząć „po bożemu" opowiadać fabułę – i, proszę, już pojawiły się frekwencyjne sukcesy, ponieważ publiczność nie lubi rewolucyjnych zmian, a jej upodobań i nawyków nie wolno lekceważyć! (2.02.)
***
Teatr w czasach mojej młodości był przestrzenny i organiczny. Aktorzy używali własnego ciała i własnego głosu, jeden krzyczał, drugi posługiwał się tzw. scenicznym szeptem, ktoś stał z przodu sceny, ktoś z tyłu, co było ideowo usprawiedliwione i plastycznie zakomponowane. Dzisiaj teatr często bywa płaski i sztuczny: kamery i projektory przenoszą twarze aktorów na ekrany wpisane w scenografię, (niezależnie od miejsca w jakim znajdują się oni na scenie), na żywych wykonawców przestajemy patrzeć, przecież mamy filmowe zbliżenia, a naturalne głosy zbierają mikroporty, by je następnie przetworzyć i wzmocnić. Nie wiem, czy zżymać się, czy akceptować, bo z jednej strony trudno zatrzymać czas i przeciwstawić się nowinkom, które przynosi jego pęd, z drugiej zaś trudno pogodzić się z nowoczesnością, która niszczy podstawową tkankę teatru. (3.02.)
***
Krótki suplement do tego co napisałem: na niedzielnym spotkaniu Salonu Poezji słuchałem wierszy z okresu międzywojennego, które prezentowali aktorzy z Teatru Nowego w Łodzi. Czułem, że awangarda kompletnie się przeżyła, więc zapytałem autora scenariusza, Bronka Maja, jak nazwać to, co nadal działa? Odpowiedział bez długiego namysłu: „HUMOR, IRONIA, MĄDROŚĆ!". (3.02.)
***
Promocja mojej książki „Zapiski z niełatwych czasów" („Loża", 4.02.br) uświadomiła mi jak bardzo chcemy słuchać i rozmawiać o kulturze i sztuce, szczególnie dzisiaj, w tak trudnym i pogmatwanym okresie, gdy z ich uprawianiem wiąże się tyle perturbacji, kiedy brakuje autorytetów zarówno twórczych, jak i krytycznych. Szkoda, że epidemia infekcji wirusowej i impreza poświęcona Kazimierzowi Kutzowi w MOS-ie przerzedziły znacznie moją publiczność, ale ci, którzy słuchali rozmowy Wacława Krupińskiego ze mną z pewnością nie żałowali, bo nie dawali nam skończyć. Mam nadzieję, że Żuk Opalski wprowadzi do „Loży" takie spotkania – niezależnie od okoliczności promocyjnych. (5.02.)
***
Andrzej Zybertowicz na forum młodzieży licealnej w Pałacu Prezydenckim poświęconemu obradom i ustaleniom Okrągłego Stołu stwierdził, że wówczas „władza (komunistyczna) podzieliła się władzą ze swoimi agentami", cytując w ten sposób dawny komentarz Andrzeja Gwiazdy, ale jednocześnie dodając, że jest to „głęboka prawda". O Zybertowiczu pisałem kiedyś żartobliwie, ale już nie będę tego robił. Nieważne bowiem jakie są jego poglądy i jaka jest jego profesura, ani czy ma zdolności aktorskie, ale człowiekiem wydaje mi się takim sobie, nie zasługującym na wzmiankę, co odnotowuje nie tylko opozycja, ale również szereg osób z jego ugrupowania politycznego. (8.02.)
***
Najbardziej zdumiewające w nowej premierze Narodowego Starego Teatru jest to, że reżyser tworzy na scenie metaforę losów zespołu (w ostatnich dwóch sezonach) w oparciu o scenariusz „Królestwa" Larsa von Triera, serialu, którego prawie nikt w Polsce nie widział (nie był wyświetlany w telewizji, można go zamówić na płytach DVD i kupić w Empikach, albo ściągnąć z Internetu). Ale niech tam, jako człowiek wtajemniczony odniosłem wrażenie, że największym błędem Remigiusza Brzyka (reżysera) jest brak konsekwentnej decyzji, czy opowiada bolesną historię sceny, czasami odwołując się do serialu, czy też fabułę serialu, czyniąc wycieczki do niedawnej historii sceny (co byłoby z różnych powodów rozsądniejsze). W przedstawieniu nie ma ani jednego, ani drugiego, więc trzeba pogratulować jedynie aktorom, że z tego karkołomnego zadania wyszli zwycięsko i krzyknąć brawo dla twórców światła i projekcji wideo, które są kreacją samą w sobie (ach, gdyby mogły stanowić samoistną instalację!) (10.02.)
***
Aukcja udała się nadzwyczajnie, a koncert Leszka Możdżera i Motion Trio był fenomenalny! W wypełnionej po brzegi Sali Filharmonii Krakowskiej (również współorganizatora tego wydarzenia) odbyło się z inicjatywy Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko" jedenaste już charytatywne spotkanie, tym razem na rzecz Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej. Ona rzeczywiście potrzebuje naszej pomocy (i na nią zasłużyła), a obrzydliwe hejty pojawiające się w Internecie świadczą o tym, jak marnym stajemy się narodem. (11.02.)
***
Jak ten czas leci, wczoraj Bogdan Tosza obchodził 40. lecie pracy artystycznej, a jeszcze mam przed oczami przystojnego młodzieńca z końca lat 70. (studiowaliśmy reżyserię prawie równolegle – on w Krakowie, ja w Warszawie). W Sali Złotej Filharmonii Krakowskiej, było uroczyście (jednak nie pompatycznie), nostalgicznie i zabawnie, było wiele atrakcji, ale najbardziej utkwi zapewne wszystkim w pamięci ekwilibrystyczny występ Kai Danczowskiej, która kręcąc na biodrach kółko hula-hopu, jednocześnie grała na skrzypcach (kobiety z brodą nie było, słowo honoru!). Mówiąc serio, udało się tak poprowadzić uroczystość (Bronisław Maj), że wystąpienia oficjalne przeplatały się z pokazami artystycznymi, co jest nie lada sztuką, no, ale przecież Bogdanowi należało się wszystko, co najlepsze! (12.02.)
***
Dzisiaj Walentynki i stowarzyszenia, takie jak „Wiosna" („Szlachetna Paczka") powinny uczyć nas, jak dzielić się miłością. Jakiś czas temu oskarżony o złe traktowanie pracowników odszedł z „Wiosny" jej pomysłodawca, ks. Jacek Stryczek, a fotel prezesa Stowarzyszenia przejęła Joanna Sadzik, by niedawno zostać odwołana przez Walne Zgromadzenie Członków, które na jej miejsce desygnowało ks. Grzegorza Babiarza (podobno kolegę ks. Stryczka), ale po tygodniu Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie Członków pozbyło się ks. Babiarza i powołało znowu panią Sadzik. Napisałem, że „Wiosna" powinna uczyć miłości, a stała się areną walki o władzę i obrzydliwych manipulacji, wstyd! (14.02)

(cdn)

Krzysztof Orzechowski
Dziennik Teatralny
14 lutego 2019

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia