M jak Miasto
"Miasto" - reż. Artur Urbański - Teatr Ateneum im. Stefana Jaracza w WarszawieOd czasów Kolady dramaturgia rosyjska przeżywa renesans, jeśli chodzi o ilość adaptacji. Można tu wymienić przede wszystkim znakomitego Iwana Wyrypajewa czy wspomnianego autora ,,Merylin Mongoł". Mnogość wystawień oznacza też jednak wprowadzanie na deski scen utworów przeciętnych, lub wręcz słabych. Jewgienij Griszkowiec, pisarz kultowy w Rosji, jest nazywany ,,rosyjskim Proustem". Zdobył sobie popularność przede wszystkim ,,Zapiskami podróżnika rosyjskiego". Teatr Dramatyczny pokazał jego ,,Zimę", Ateneum - ,,Miasto".
Ostatni tytuł chyba jednak nie przysłuży się sławie autora. Jest to przeciętna sztuka, która nie odróżnia się specjalnie od dziesiątek innych utworów. Motyw zmęczonego życiem mężczyzny, który szuka ucieczki od dotychczasowego bytu, jest już wymęczony na wszystkie sposoby. Nie wiadomo więc do końca, dlaczego Artur Urbański sięgnął po ,,Miasto”. Nie jest to specjalnie znany czy utalentowany reżyser, jednak jego przedstawienia są analitycznie chłodne i dokładne. ,,Howie i Rookie Lee”, wraz z ,,Obróbką”, są tego najlepszym przykładem.
Podobną taktyką kierował się Urbański przy ,,Mieście”. Nijaki jednak jest klimat tego spektaklu. Widowisko rozpoczyna się sceną kłótni Sergieja i jego żony, Tatiany. Bije w oczy serialowość gry aktorskiej. Sylwia Zmitrowicz jest beznadziejnie poważna, do przesady naturalistyczna. Główną przyczyną niepowodzenia tej inscenizacji jest jednak Przemysław Bluszcz (Siergiej). Można zrozumieć jego apatię i zniechęcenie. Jednak prowadzi swoje zachowania bardzo niekonsekwentnie. Zbyt łatwo zmienia tony. Próbuje pokazać tragizm współczesnego człowieka, choć za chwilę ten obraz kompromituje. Być może decyzją o wyjeździe młodego Aleksandrowicza kierowały inne pobudki, niż tylko egoizm? Urbański niebezpiecznie próbuje moralizować. Udane role zbudowali Marian Opania i Sławomir Pacek. Ten pierwszy postać ojca pokazuje z ironią twardogłowego, doświadczonego mężczyzny. Gołębiarza, który zdaje sobie sprawę z beznadziejności świata. Nie gra tego serio, tak jak poważnie nie traktuje życia jego bohater. Pacek wydobywa z Maksima komiczną nieporadność. Z kolei Wojciech Brzeziński swojego taksówkarza kreuje jak zwykle w swoim stylu – eleganckiego cwaniaka. Fragment z jego rozmową z Siergiejem należałoby wyciąć, bo ma się nijak do całej historii sprzed wyjazdu głównego bohatera.
Jedną z wad przedstawienia jest też to, że jest zwyczajnie za krótkie. Wiele momentów wymagałoby przedłużenia – nawet jeśli miałoby się to sprowadzić do scen niemych. Urbański idzie na łatwiznę. Nie pogłębia, tworzy prosty moralitet. Jest jednak w tym tak mało przekonujący, że Siergiej nie wzbudza u widza żadnych uczuć: ani współczucia, ani niechęci. Silna strona Urbańskiego, chłodna analiza, nie mówi teraz nic nowego. Wszystko jest zaskakująco obojętne. Psychologia i gra na poziomie opery mydlanej dwójki głównych bohaterów, dystans pozostałych, brak pomysłu reżysera. Dodajmy do tego mało nośny tekst. I recepta na nieudany spektakl gotowa. Szkoda podniebienia.