Ma się na baczności przed atakami

Rozmowa z Maciejem Mikołajczykiem.

- Bić się raczej nie muszę. Nie uratowałem też żadnej staruszki przed kradzieżą. Nie mam na swoim koncie heroicznych czynów jak moi bohaterowie. Jako dziecko lubiłem oglądać program "Zwyczajni niezwyczajni". Wyobrażałem sobie wtedy, że zaistnieję w takiej ekstremalnej sytuacji. Uratuję komuś życie. Ale jeszcze się to nie zdarzyło.

Jeden z najbardziej utalentowanych aktorów młodego pokolenia, Maciej Mikołajczyk (34 I.) opowiada o rolach bandziorów i żołnierzy, marzeniu o uratowaniu czyjegoś życia i wielkiej miłości do przyrody rodzinnego Podlasia. Maciej Mikołajczyk ma apatyt na granie. We wrześniu zobaczymy go w "Koronie królów".

Tomasz Gardziński: Za Tobą role w "Na Wspólnej", "Strażakach", a ostatnio serialach "Wataha" i "Korona królów". To bardzo bogaty dorobek telewizyjny jak na tak młodego aktora. Myślisz, że pasujesz idealnie właśnie do seriali?

Maciej Mikołajczyk: - Bardzo lubię pracę na planie serialu i filmu. Zdecydowanie się polecam, bo ja naprawdę kocham grać. A mówiąc poważniej, wydaje mi się, że we wspomnianych rolach duży wpływ na angaż miały moje warunki fizyczne. To prawie zawsze są twardzi faceci, którzy raczej nie pękają. A nawet jeśli, to finalnie są w stanie podnieść się po upadku. Bardzo cieszę się z tych różnorodnych ról.

A w rzeczywistości też jesteś takim twardym, nieustępliwym facetem?

- Prywatnie jestem raczej spokojnym człowiekiem. Nieustępliwym - tak. Lubię osiągać cel.

Często zdarzają się w Twoim życiu sytuacje, gdy musisz bić się o swoje?

- Bić się raczej nie muszę. Nie uratowałem też żadnej staruszki przed kradzieżą. Nie mam na swoim koncie heroicznych czynów jak moi bohaterowie. Jako dziecko lubiłem oglądać program "Zwyczajni niezwyczajni". Wyobrażałem sobie wtedy, że zaistnieję w takiej ekstremalnej sytuacji. Uratuję komuś życie. Ale jeszcze się to nie zdarzyło.

Trzymam kciuki!

- Ale tylko za pozytywny finał takiej sytuacji. Że się udało, bo najgorzej próbować kogoś ratować i zawalić sprawę (śmiech -przyp. red.).

Skoro o dziecięcych marzeniach mowa: słyszałem, że od młodych lat marzyłeś o zostaniu aktorem.

- Od piątego roku życia. Wziąłem wtedy udział w konkursie recytatorskim. Przygotowała mnie mama, która przez kilka późniejszych lat była pierwszym instruktorem. Ten konkurs pamiętam do dzisiaj może dlatego, że wygrałem. Ale nawet nie o to chodzi - bardziej od zwycięstwa spodobały mi się brawa. I to że można zaczarować publiczność i na chwilę ją zatrzymać.

A pamiętasz jaki utwór recytowałeś?

- Nie pamiętam tytułu wiersza, ale zaczynał się od słów: "Warzyła sroczka kaszkę jaglaną, zaraz sroczęta obiad dostaną".

Na pierwszym konkursie silnie wspierała Cię mama. A jak było później? Ludzie w Łapach, skąd pochodzisz, nie dziwili się Twoim marzeniom?

- Najbliżsi patrzyli na mnie trochę z powątpiewaniem. Mówili, że moje plany się jeszcze sto razy zmienią, nim dorosnę. Uważali, że pojawią się nowe marzenia. Zostało jednak, jak chciałem.

Czyli miałeś w sobie naturę skrytego buntownika?

- Nie, raczej nieustępliwego, który lubi osiągać cel.

Twój bohater w "Koronie królów", Stasiek z Wierzbina, jest z kolei uwikłany w niejeden spisek. Nie boi się igrać z niebezpieczeństwem?

- Wprost przeciwnie! Takie ryzyko go zachwyca. Typowy czarny charakter, choć włosy ma jasne jak słoma. Granie czarnych charakterów to trochę niewdzięczna rola. Widzowie ich często nie lubią, utożsamiają z aktorem.

I żadni widzowie nie zatrzymywali Cię na ulicy, grożąc pięścią ze złości?

- Na szczęście nie było takich sytuacji, chociaż trochę się tego obawiałem. Słyszałem różne historie od kolegów aktorów o atakujących w tramwajach babciach w moherowych beretach. Pilnuję się każdego dnia (śmiech - przyp. red.).

Nie miałeś problemów z rozbudzeniem w sobie średniowiecznego okrucieństwa?

- Trzeba było obudzić w sobie okrutnika, bo Stasiek to asasyn pełną gębą (śmiech - przyp. red.). A tak całkiem szczerze, to jakoś się tak układa, że jestem obsadzany albo w roli romantycznego bohatera, który umiera za ideały, albo jako bandzior, który zabija z zimną krwią. Więc jestem przyzwyczajony. W "Koronie królów" zmieniły się tylko narzędzia mordu. Do tej pory zazwyczaj używałem struny od pianina czy karabinu. Tym razem wystarczyły, miecze i sztylety.

Co było najtrudniejsze, a co najciekawsze w występowaniu w takiej otoczce historycznej?

- Najciekawszy jest sam okres historyczny. Wejście w średniowieczne buty. Granie w scenografii, która tak bardzo różni się od produkcji osadzonych we współczesnych realiach. Od jakiegoś czasu miałem taką myśl, że fajnie byłoby zagrać w produkcji historycznej. Zmierzyć się z inną materią. Dlatego bardzo się ucieszyłem z propozycji występu w "Koronie królów". Okazało się też, że sprawdzają się tam nieco inne środki aktorskie. Znalezienie odpowiedniej drogi, tak żeby występ nie trącił myszką, a jednocześnie nie sprawiał współczesnego wrażenia, było najtrudniejsze.

Skorzystałeś z pięknej pogody i na wywiad przyjechałeś na rowerze. Czyli najbardziej lubisz aktywne formy spędzania wolnego czasu?

- Lubię być aktywny. Nie tylko fizycznie. Wychowałem się na podlaskiej wsi. Rowerem jeździłem wszędzie. Teraz staram się wracać do tamtego ruchu. Lubię też bieganie. Nie mam wystarczająco dużo czasu, żeby robić to codziennie, ale próbuję w miarę możliwości.

Wracasz czasem na Podlasie?

- To jest moja mała ojczyzna. Uwielbiam tam wracać. Warszawie przydałaby się podlaska przyroda.

Jesteś aż takim wielbicielem natury? Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie Ciebie na grzybobraniu.

- Dlaczego? (śmiech - przyp. red.). Wręcz przeciwnie, bardzo lubię zbierać grzyby. Ale przede wszystkim uwielbiam spacery. To uspokaja.

Gdy przyjechałeś do Warszawy z małego miasta, to spotkałeś się z barierą ze strony innych ludzi?

- Przez pierwszy rok po przyjeździe do Warszawy było dość ciężko. Duże miasto, duże zmiany. Wyłącznie nowe twarze/Inaczej zachowujący się ludzie, inny sposób myślenia i życia. Niełatwo było się w tym wszystkim odnaleźć. A ja przecież zawsze chciałem trafić do Warszawy i spędzić tu dobry kawałek czasu. Teraz mogę powiedzieć, że kocham to miasto i cieszę się, że tutaj jestem.

A dzięki rowerowi unikasz korków, które denerwują wszystkim innych.

- Dokładnie! Też nie jestem fanem zatłoczonych ulic, ale na szczęście rzadko zdarza mi się stać w korkach. Jestem jednym z tych szczęściarzy. Kilkanaście minut temu jechałem rowerem z Opery Narodowej przez Krakowskie Przedmieście i myślałem, jak lubię tę część Warszawy.

Właśnie przygotowujesz się do nowej roli w Teatrze Wielkim Operze Narodowej. Co to będzie?

- Wystąpię w operze "Carmen" jako Lillas Pastia. To bardzo ciekawa aktorsko rola. Niema, więc nie będzie możliwości usłyszeć mojego śpiewnego głosu, ale wykorzystująca całą gamę aktorskich sztuczek. "Carmen" to też dla mnie interesujące spotkanie z mechanizmem opery, który jest ogromny. O wiele większy niż teatr. Niby zdawałem sobie z tego sprawę, ale wiedzieć a zobaczyć na własne oczy, to dwie różne rzeczy.

A jakie obowiązki zawodowe masz obecnie w planach?

- Aktualnie gram też spektakl "Stolik" autorstwa Rafała Bryndala w warszawskim Klubie Komediowym. Fajna i niedługa rzecz. To też jest zawsze argument zachęcający widzów (śmiech - przyp. red.). Otrzymaliśmy bardzo pozytywne przyjęcie, więc spektakl się najwyraźniej udał. W kinie zwykle gram twardych facetów, ale ja komedie lubię nie mniej od dramatów. Jeszcze przed studiami aktorskimi spędziłem kilka lat w białostockim kabarecie Widelec. Ta atmosfera radości i entuzjazmu wśród widzów jest dla mnie bardzo ważna. A jeśli chodzi o kolejne aktorskie role, to czekamy na nowe oferty.

Nie masz wrażenia, że Polacy trochę nie wiedzą, jak reagować, gdy coś im się podoba w teatrze?

- Niektórzy faktycznie przychodzą na spektakle z myślą, że jak teatr, to trzeba być poważnym. To trochę wynika z naszego narodowego zamknięcia. Trzymam kciuki, żebyśmy wszyscy się trochę rozluźnili. Te wszystkie samoograniczenia nie są do niczego potrzebne.

Dziękuję za rozmowę.

Tomasz Gardziński
Program TV
4 sierpnia 2018

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...