Mała wielka „i”

Kim był pan W.H.? Stare, bardzo stare pytanie.

Teraz, z okazji czterechsetnej rocznicy śmierci twórcy „Burzy", w całym Roku Szekspirowskim, do końca grudnia – jak będzie się pisać o tajemnicach Szekspira? Ile razy w imię prawdy zanegowane zostanie odległe istnienie Willie'ego Hughesa?

Wiele lat temu matematycy zgodzili się na urojenie. Po co? Na szczytach algebry jestem neandertalczykiem, więc z duszą na ramieniu, cichuteńko spekuluję. Uczynili, co uczynili, by rozwiązać równania nie do rozwiązania i tym samym zbliżyć się do tajemnic świata. By drobiną prestidigitatorsko skomponowanej jasności dotknąć zagadek natury, życia. „Aby wyrwać świni kolejny włos", jak rzekłyby filozofujące palce z „Wiwisekcji" Mirona Białoszewskiego. No bo po cóż innego? Na naszym szarym poziomie wiadomo: nie da się bez konsekwencji twierdzić, że można wyciągnąć kwadratowy pierwiastek z liczby ujemnej, z minus jeden choćby. Twierdzić, że da się, to kompromitacja, błąd, dwója. A jednak... Zgodzili się na jednostkę urojoną – na kwadratowy pierwiastek z minus jeden – nazywając ją „i". Zgodzili się, że bajka ta może być owocna. Zgodzili się, by ruszyć dalej. Zgodzili się na eksces, cudactwo, małą magię. Inaczej mówiąc – na teatr. Matematycy, ludzie o mózgach jak krawędź żyletki – przyjęli mgłę „i", aby zbliżyć się do sekretu.

A co z sekretem liter W. H.? Z tą tajemnicą z roku 1609 i od wtedy, przez trochę ponad czterysta lat wciąż od nowa dotykaną i wciąż nie dotkniętą w swojej istocie?

Czymże jest teatr, jeśli nie czasem ulepionym z urojeń, z momentów oszukaństwa i ślepej wiary w dziwaczną prawdę oszustwa? Możliwy jest widz, który by zawczasu nie godził się z iluzją, którą zobaczy? To znaczy – nie pojmował, iż nie wolno scenicznych cudów rozliczać realnością zza okna? Dziwi się ktoś, że Duch ojca Hamleta błąka się o brzasku nad basztami Elsynoru i kusi Księcia trupim gestem? Opuszcza ktoś teatr, gdy widzi cudaczne zjawy zaludniające las w „Śnie nocy letniej"? I czy - z ołowiem zwykłego życia cuda sceniczne zestawiając – w czoło puka się ktoś, kiedy patrzy na nieważkiego Ariela, niczym mgła snującego się nad wyspą Prospera w „Burzy"? Nie ma teatru bez wiary w chwilową realność „i". Nie sposób zbliżyć się do prawdy, nie godząc się z urojeniami.

Lecz co z panem W.H., postacią marnymi inicjałami uwiecznioną w dedykacji pierwszego wydania "Sonetów" Williama Szekspira? Był rok 1609, autor teatralnych odpowiedzi na tajemnice świata żył jeszcze, ale do śmierci w roku 1616 niewiele mu zostało. Prawie wszystko było już w 1609 zakończone, bo prawie wszystko było już napisane. Lecz nie było jasne, kim jest W.H. I tak pozostało. Od ponad czterystu lat nie ma pewności, kto zacz W.H. Jak go szukać, żeby znaleźć?

Zimą roku 1908, w liście do pana de Laurisa, Marcel Proust waha się co do mocy fikcji, co do potęgi „i", choć możliwe, że nic nie wie o istnieniu „i". „Czy mogę Pana prosić o radę? Będę pisał na temat Sainte-Beuve'a . Noszę już w głowie dwa artykuły do czasopism. Jeden to klasyczny w formie artykuł, esej w stylu Taine'a, tyle że nie tak dobry. Drugi rozpoczynałby się od opisu poranka, gdy Mama podchodzi do mojego łóżka, a ja opowiadam jej o artykule, jaki chcę napisać na temat Sainte-Beuve'a, a następnie przedstawiłbym jej go w szczegółach. Co wydaje się Panu lepsze?" Proust pyta o to, którędy iść, by stanąć jak najbliżej sekretu. Ścieżką uniwersyteckiej pewności, czy drogą niepewnej swych racji opowieści porannej? Traktem nauki czy urojenia? Wykresów czy bajania? Prawdy laboratoriów czy iluzji sztuki? Jawy czy snu? Jedno pewne: „W poszukiwaniu straconego czasu" jest odpowiedzią nie do obalenia. Zatem – jak szukać pana W.H.? Snując cudne bajki o nim?

Równie bezradnie pytać można: jak szukać Szekspira? Co o nim wiadomo? Tyle, że mało. Biografia jego? Jest jak sieć – pustka niepokojona sznurkami banalnych pewności. Jego dzieło? Ileż było domniemań, że to wszystko nie on napisał? Najpotężniejszy z nas – a tak nieuchwytny? „Nie było w nim nikogo", powiada Jorge Luis Borges. Dodaje, że nawet na złych portretach z tamtej epoki rysy Szekspira nie są podobne do niczyich innych. I pozwala Bogu rzec: „Mnie także nie ma. Wyśniłem świat, mój Szekspirze, a pośród rozlicznych kształtów moich snów byłeś i ty, który, tak jak ja, jesteś wieloma i nikim". Czy to fałszywa myśl, że tylko ten, którego nie ma, nie jest podobny do nikogo? Do kogo był podobny, lub niepodobny, pan W.H. – kluczowe widmo pierwszych 120 sonetów? Kim był? Był w ogóle?

„JEDYNEMU RODZICOWI/ PONIŻSZYCH SONETÓW/ PANU W.H. WSZELKIEJ SZCZĘŚLIWOŚCI/ I OWEJ WIECZNOŚCI/ OBIECANEJ/ PRZEZ/ NASZEGO WIEKUIŚCIE ŻYJĄCEGO POETĘ/ ŻYCZY/ NAJPRZYCHYLNIEJSZY/ ŚMIAŁEK/ ICH WYDAWCA". Podpisano – T. T. Przynajmniej tyle jest jasności, że T.T. – to Thomas Thorpe. A reszta? Nawet w spolszczeniu słowa te stare są niczym rebus. W staroangielskim oryginale dedykacja jest ponoć rebusem o wiele potężniejszym. Lecz zostańmy tylko przy panu W.H. Szukano go ponad czterysta lat. Kroniki dociekań wiele szaf bibliotecznych wypełniły. Większość z tych dzieł to głosy nauki, referaty „w stylu Taine'a" – zbiory pilnych, na naukowym instrumentarium wspartych zdań laborantów, profesorów od elżbietańskiej Anglii, teatru elżbietańskiego, biografii, drzew genealogicznych arystokracji, historii w ogóle, wreszcie od populacji Londynu czasów Szekspira. Lecz byli też inni. Oni postawili na swą bezradność, na snucie z bezradności mglistych opowieści, fabuł zaczynających się choćby „o poranku". Lub później, na przykład po obiedzie. „Po obiedzie spożytym w towarzystwie Erskine'a, w jego ładnym domku na Birdcage Walk, siedzieliśmy przy kawie w bibliotece paląc papierosy, gdy rozmowa zeszła na temat falsyfikatów literackich". Tak Oskar Wilde otwiera swój „Portret pana W.H.". Gdy snuł to cudowne urojenie – wiele lat miało upłynąć do czterech ostatnich, pożegnalnych opowiadań Borgesa, zwłaszcza do „Pamięci Szekspira", do fikcji o pamięci twórcy 154 tajemnych sonetów, pamięci, która niczym genialny jad przechodzi przez wieki z głowy do głowy, wystarcza tylko, już w naszych czasach, odebrać telefon i na pytanie obcego człowieka rzec twierdząco: „Tak, przyjmuję pamięć Szekspira", a po wielu miesiącach lub latach życia z potwornym, genialnym gościem w mózgu – podnieść słuchawkę, wykręcić nieznany numer i zadać pytanie, które się usłyszało wiele miesięcy albo wiele lat temu. Gdy się to czyta – dreszcze kłują plecy. Niewielu stanęło bliżej sekretu Szekspira, niż Borges w urojeniu o pamięci największego, idącej przez małe głowy.

Zabawne, w „Portrecie pana W.H." jest podobnie, bliźniaczo wręcz. Tyle tylko, że wędruje – cudza obsesja. Po obiedzie, przy kawie w bibliotece, Erskine opowiada narratorowi o swym przyjacielu z czasów studenckich, o Cyrylu Grahamie, opętanym aktorstwem i „Sonetami" Szekspira, młodzieńcu urodziwym jak najdelikatniejsza kobieta. Cyryl maniakalnie studiuje tajemnice sonetów. Chce rozjaśnić wszystkie, zwłaszcza sekret pana W.H. Słowo po słowie, wers po wersie, sonet po sonecie - buduje szaleńczy labirynt przeczuć i na końcu labiryntu znajduje odpowiedź. W.H. to Willie Hughes – aktor teatru „Globe", młodzieniec urodziwy jak najdelikatniejsza kobieta, dla którego Szekspir tworzył najświetniejsze kobiece postacie, na czele z Rozalindą w „Jak wam się podoba"! Pierzchła więc stara tajemnica? Nie. Jest problem. Tak w spisie aktorów teatru „Globe", jak w spisie aktorów całego elżbietańskiego Londynu – nie ma słów „Willie Hughes". Cóż za małostkowość losu! Nie szkodzi. Cyryl znika na czas jakiś, by się u Erskine'a pojawić z dowodem ostatecznym. Teraz, po obiedzie, w środku swej o Cyrylu opowieści, Erskine pokazuje narratorowi znalezisko Cyryla, powiadając: „To jest portret pana W.H.". Malowany na desce portret z epoki Szekspira przedstawia młodzieńca o urodzie najdelikatniejszej kobiety. Oto stół, przy nim postać stojącego chłopca, obok, zawieszone na marmurowym postumencie dwie maski, Tragedii i Komedii. Ręka młodzieńca spoczywa na książce otwartej na stronie tytułowej. Narrator sięga po szkło powiększające i zaczyna sylabizować dedykację. „JEDYNEMU RODZICOWI PONIŻSZYCH SONETÓW..." Dreszcz sunie w dół po plecach narratora. „Willie Hughes stał się dla mnie postacią równie rzeczywistą jak Szekspir", wyzna sobie i nam. Więc labirynt przeczuć Cyryla wiódł jednak do prawdy?! Kolejny raz – nie. Kolejna małostkowość losu. Kilka dni po wizycie Cyryla, przez zupełny przypadek Erskine spotkał trzeciorzędnego grafika, który wyznał, że Cyryl zapłacił mu za mistyfikację – za udający oryginał portret pana W.H. Tak. Niestety – oto prawda. Prawdą jest tylko szalbierstwo Cyryla. Lecz nie ma to już znaczenia. Narrator jest już zarażony, cudza piękna obsesja już na amen zagościła w głowie jego. Po poobiedniej rozmowie z Erskinem - tygodniami czyta sonety, jak kiedyś Cyryl, i krzepnie w nim pewność. Cyryl miał rację. Pan W.H. to Willie Hughes, mimo że jego portret jest mistyfikacją. Ułudą jak teatr każdy.

Pan W.H. to niechybnie był Willie Hughes, gdyż nie kłamały dreszcze na plecach narratora, kiedy słuchał długiej opowieści Erskine'a, tak smakowicie powtarzającego bezlitosne niegdysiejsze urojenie Cyryla Grahama. A co z prawdą, zwłaszcza naukową prawdą? Czy sensowne jest, że istniał ten, na którego istnienie nie ma dowodów? Czy możliwe, by pamięć zmarłego łaziła po głowach żywych? Czy zgodne z prawdą jest, że ostatnie dni Szekspira wyglądały tak, jak je Sándor Márai odmalował w dojmującym urojeniu „Łabędzia pieśń"? Może tak, może nie... W istocie – najzupełniej to obojętne. Kiedy czyta się „Znak wodny" Josifa Brodskiego – jakie ma znaczenie niezbity fakt, że Wenecja istnieje naprawdę? A kiedy czyta się „Sto lat samotności" Gabriela Garcii Marqueza – co czytającemu po nie do obalenia prawdzie, że Macondo nie istnieje? Teraz, z okazji czterechsetnej rocznicy śmierci twórcy „Burzy", w całym Roku Szekspirowskim, do końca grudnia – jak będzie się pisać o tajemnicach Szekspira? Ile razy w imię prawdy zanegowane zostanie odległe istnienie Willie'ego Hughesa.

Paweł Głowacki

Paweł Głowacki
Polskie Radio Dwójka
14 marca 2016
Portrety
William Szekspir

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...