Malarstwo i taniec na deskach Polskiego Teatru Tańca w Poznaniu
Rozmowa z Justyną Grzebieniowską-WolskąW pewnym momencie natrafiłam na nieostry film tanga Rodrigo Leão & Luna Pena – Pasión. Wtedy zobaczyłam że nie chodzi o figury, a o przesunięcie, zatarcie, niedopowiedzenie, dominanty, kolor i światło. Zaczęłam naklejać warstwy papieru, po czym wydzierając tnąc,wydrapując szukałam odpowiedniej formy, która rodziła się pod palcami na płótnie.
Czy teatr może być połączeniem innych światów, przestrzenią na pokazanie tańca, malarstwa, performance'u, gdzie zarówno aktorem jak i reżyserem jest jedna osoba? Z Justyną Grzebieniowską- Wolską rozmawia Sylwia Walkowska z Dziennika Teatralnego.
Sylwia Walkowska: Wywiad odnosi się do wystawy „Narodziny" oraz towarzyszącej jej improwizacji tanecznej „Motyl", odbywającej się w Polskim Teatrze Tańca w Poznaniu. Skąd wywodzi się początek tego projektu i jak długo taniec jest w Pani życiu?
Justyna Grzebieniowska-Wolska - Wszystko zaczęło się w Junior High School w Teksasie, gdzie w wieku gimnazjalnym zaczęłam uczestniczyć w zajęciach tanecznych. Jeśli chodzi o sztukę, początek miał miejsce w cyklu doktorskim pt: „W rytmie" w którym to postanowiłam kontynuować moją fascynację tańcem i spróbować przenieść ruch dziejący się w czasie na płótno. W tym czasie intensywnie tańczyłam tango. Zgłębiałam ruch na sobie, aby potem wyrazić go w kompozycjach malarskich.
Czy jest to główny temat w Pani pracach, czy pomimo tego że tak często się pojawia, zostawia on przestrzeń również na inne motywy?
- Jest w pewym sensie materią, która pozwala mi przenieść się nieco głębiej pokazując również inne aspekty. Jeśli chodzi o ten konkretny cykl prac, dotyka on kultury Afryki. Inspirowałam się choreografiami Alvina Ailey, odnoszącymi się do czasów uciemiężnienia, niewolnictwa i poprzez taniec wydobycia na wolność. Bardzo skupiam się na emocjach i człowieku, jego walce, wyswobodzeniu się. Pojawiają się również wątki znaczeniowe, symboliczne, które są ukryte w pantominie gestów postaci występujących na obrazach.
Skąd pojawiła się fascynacja muzyką kubańską i tańcem Orishas, który był również wykorzystany w projekcie? Co było inspiracją, impulsem przyczyniającym się do powstania tej wizji?
- Wpłynęła na to na pewno pewnego rodzaju wibracja, energia, płynąca z tego rodzaju tańca. Gdzie każde z bóstw Orishas ma własny kod wydobytych przez siebie kroków, znaczeń,własną kolorystykę, ferię barw, którą można znaleźć w środkach malarskich. Temat ten wchłonął mnie tak bardzo, że osobiście odwiedziłam Kubę, podróżując od Santiago de Cuba do Hawany, by poczuć na sobie te wszystkie emocje, móc je tam wytańczyć, odczuć na swojej skórze. Wtedy też stwierdziłam, że muszę tę kulturę ukazać na obrazach, także z tego względu żeby udokumentować cywilizacje, której tradycje przekazywane są z pokolenie na pokolenie, która w pewnym momencie może po prostu zniknąć. Zarówno moją muzą jak i inspiracją na tej drodze była Yeni Molinet.
Wracając jeszcze do głównego motywu - o czym mówią narodziny? Czym jest dla Pani ten projekt?
- Można powiedzieć, że są to narodziny formy, ponowne narodzenie. Zostawienie czegoś starego za sobą. Otwarcie się na kompletnie nową strukturę wyrazu, gdzie mogłam połączyć się z obrazem, wejść z nim w dialog lub wręcz schować się za nim. Powtórzyć zatrzymany gest z figury widocznej na płótnie. Było to rozważanie z sobą samą, z publicznością i dzieleniem się tym w czasie rzeczywistym, jak miało to miejsce podczas interpretacji tanecznej na finisażu w Poznaniu.
Jak wyglądał proces powstawania prac?
- Analizując pokaz prac w Polskim Teatrze Tańca, pokazałam dość długi przedział czasu, gdyż pierwsze obrazy są z roku 2009, ostatnie z 2023. Sposób ich powstawania ulegał zmianie. Początkowo skupiłam się na tym jak pokazać ruch. Dużo oglądałam, szukałam inspiracji, tego jak ukazany jest w filmach i na żywo. Robiłam zdjęcia i szkice. Zastanawiałam się jak podzielić obraz na klatki. później była to już zabawa emocjonalna samymi fakturami. Na samym początku przygody z ukazaniem ruchu próbowałam wszelkimi sposobami ilustrować tango, lecz okazało się że ta metoda zupełnie nie zdaje egzaminu. Dla mnie ważniejsze było ukazanie atmosfery i nastroju tanga. W pewnym momencie natrafiłam na nieostry film tanga Rodrigo Leão & Luna Pena – Pasión. Wtedy zobaczyłam że nie chodzi o figury, a o przesunięcie, zatarcie, niedopowiedzenie, dominanty, kolor i światło.Zaczęłam naklejać warstwy papieru, po czym wydzierając tnąc,wydrapując szukałam odpowiedniej formy, która rodziła się pod palcami na płótnie.
Gdzie zaciera się granica między malarstwem i tańcem? Czy jest ona bardziej płynna, gdzie obrazy z płótna przenoszą się na scene?
- Myślę że ten temat fascynuje zarówno reżyserów jak i innych malarzy czy twórców. Zajmował się tym już wcześniej Carlos Saura w swoich filmach, gdzie możemy wlaśnie zaobserwować to przenikanie, gdzie ekrany, cienie czy obraz zaczyna łączyć się z aktorem, przenikać z nim. Ja natomiast wyszłam od myśli że obrazy nie mogą być tak statyczne, szczególnie te które pokazują ruch i pomyślałam że muszę zmienić formę wystawienniczą, tak żeby były one przede wszystkim w przestrzeni. Aby pełniły funkcje aktorów, elementów będących dla muzyki, dźwięku czy też osoby wchodzącej na scenę. W ten sposób ma ona przenikać się z obrazem. W połączeniu obrazów, muzyki i tańca miałam na celu zrobienie widowiska i odejścia od typowej formy wernisażu.
Czy te środki stały się one już na tyle integralną częścią że nie sposób ich od siebie oddzielić?
- W tym momencie wydaje mi się że ten podział już nie istnieje. W danej chwili bardziej myślę obrazem i cieszę się z tego, że jedno napędza drugie. Zastanawiam się bardziej jak przenieść elementy ruchu, jak pokazać płynność między obrazem i tancerzem.
Obrazy prezentowane na wystawie również przeszły pewną drogę. W tych które powstały wcześniej jest więcej koloru, prace wykonane w późniejszym czasie są monochromatyczne. Czy to wynika z tego że z biegiem czasu zaczynamy patrzeć na niektóre rzeczy w inny sposób, również się kształujemy i nasza droga się zmienia?
- Na pewno bardzo łączę sztukę z życiem. Nie możemy siebie oszukać, wszystko jest zakorzenione w nas samych. Jeśli pojawia się ta straszna siła ku temu, żeby pokazać świat, który wydobywa się z czerni, przenoszę to wtedy do bardzo prostych rozwiązań formalnych, zmierzam ku rysunkowi, w kierunku mocniejszego bicia. Kolor natomiast niesie za sobą skojarzenia nastroju, wchodzenia w hipnotyczny stan. Zmiana ta wynikała więc z przejścia z mrocznej strefy, lecz chciałabym bardzo powrócić do koloru. Myślę, że może się to udać poprzez biel, którą teraz wykorzystuję w nowych rysunkach. Jeśli chodzi o aktualny czas to czuje, że kształtuje się kolejny zwrot, właśnie ku światłu.
Co było najtrudniejsze jeśli chodzi o zrealizowanie tego projektu?
- Myślę że najwiekszą trudność sprawiło mi znalezienie odwagi. Przekonanie innych osób do sensu mojej wizji, wyjście z wątpliwości, które narastają bezpośrednio przed występem. Bycie ze sobą samym, niezależnie od tego co myślą inni.
Czy planuje Pani w przyszłości organizację podobnych realizacji? Jeśli tak to czy byłaby to kontynuacja czy coś zupełnie nowego?
- Jest to już we mnie na tyle silne, że chciałabym móc to jeszcze powtórzyć, lecz do każdego z tych performance'ów lub występów chciałabym dodać coś nowego albo coś zmienić. Działać na zasadzie stworzenia nowych obrazów, które przyniosą nowe pomysły. Natępnie zobaczyć w jaki sposób przeniesie się to na moje ruchy oraz strój i całą aranżację. Myślałam też o współpracy z innymi osobami: choreografami, tancerzami lub aktorami.
Bardzo dziękuję za rozmowę. Życzę dalszych sukcesów i spełniania się w nowych projektach.
__
Justyna Grzebieniowska-Wolska - urodzona w 1976 roku w Gdańsku. W 1989 roku uczyła się w Junior High School w Teksasie, gdzie uczęszczała na lekcje tańca. Po powrocie ze Stanów, w 1993 roku zorganizowała swoją pierwszą wystawę w Liceum im. Dobiszewskiego w Warszawie. Studia na Wydziale Sztuk Pięknych UMK w Toruniu uzyskując dyplom z wyróżnieniem w pracowni prof. Jana Pręgowskiego w 2000 roku. W 2011 obroniła doktorat pokazując cykl obrazów: „W rytmie". Pracuje na stanowisku adiunkta w Katedrze Malarstwa na Wydziale Sztuk Pięknych UMK w Toruniu.