Malarstwo jest jak gówno. To się czuje, ale nie tłumaczy
"Frida" - aut. Nika Jasturn - reż. Jan Naturski - Teatr Współczesny w KrakowieTak zaczynają się pierwsze słowa spektaklu Teatru Współczesnego w Krakowie „Frida", którego reżyserem jest Jan Naturski. Autorem pierwszych słów jest natomiast wybitny francuski malarz i książę paryskiej cyganerii: Henri de Toulouse – Lautrec. Spektakl przedstawia życie i twórczość genialnej artystki Fridy Kahlo, ukazując nie tylko jej wyjątkowe osiągnięcia w świecie sztuki, ale także jej zmagania z bólem i chorobą, które nieodłącznie towarzyszyły jej przez całe życie. To opowieść o niezłomnej woli tworzenia, mimo przeciwności losu, i o tym, jak Frida poprzez swoją sztukę wyrażała najgłębsze emocje oraz doświadczenia.
Trzeba przyznać, że jest to uczta, ku pokrzepieniu serc feministek, które nie są doceniane na polu zdominowanym przez mężczyzn. W spektaklu, który trwa nieco ponad godzinę, choć na scenie pojawia się kilka postaci (Bibliotekarka, Ojciec Fridy, Malarz i jej ukochany Diego Rivera, Lew Trocki, siostra Fridy oraz sama Frida - postać symbolizująca XX wiek), w rzeczywistości są one grane przez dwie aktorki: Honoratę Sokół jako Fridę i Katarzynę Gołąb jako Cristinę, siostrę artystki. Interesującym zabiegiem było skierowanie części uwagi na postać Cristiny, która pełni rolę narratorki spektaklu, a jednocześnie reżyserki życia Fridy. Cristina będąca malarką, staje się postacią, której tożsamość Frida symbolicznie „przywłaszcza" po tragicznym wypadku. Jest także siostrą artystki, która w przyszłości nawiąże romans z jej mężem, Diego. Co więcej, Cristina pełni funkcję aktorki w spektaklu, tworząc koncepcję teatru w teatrze, gdzie odgrywa wspomniane postaci na scenie. Katarzyna Gołąb bardzo ciepło wprowadziła publiczność w świat Fridy. Hipnotyzowała głosem i wielką charyzmą na scenie. Muszę przyznać, obawiałam się, że swoją grą zdominuje postać Sokół, czego jednak nie zrobiła. Grała z wielką klasą.
Obie aktorki zachwycają na scenie charyzmą, hipnotyzując szczerością i autentycznością ekspresji, jednocześnie zachowując subtelność i delikatność. Ta ulotność, efemeryczność emocji i uczuć nadaje przedstawieniu wyjątkową intymność, która szczególnie ujawnia się w relacji między siostrami, ale także w relacji z samym sobą. Symbolicznym wyrazem tego może być obecność dwóch ram wiszących naprzeciw siebie (za scenografię odpowiedzialna jest Elżbieta Bień), co zdaje się odnosić do symboliki lustra, podkreślając wewnętrzne zmagania postaci. Cała przestrzeń sceniczna została nasączona symbolami: lustro, fotel, parawan, sztalugi, niedokończone obrazy i farby – każdy z tych elementów opowiadał swoją część historii, tworząc tło, które mówiło do widza bez potrzeby słów. Płótna obecne w spektaklu symbolizowały życiowe zmagania i problemy artystki, a scenografia nie tylko dopełniała narrację, ale wręcz sama ją tworzyła, pozwalając odczytać głębsze warstwy spektaklu.
Na podobną uwagę zasługują kostiumy (Agata Wierzbicka) będące hołdem i ukłonem w stronę twórczości artystki i jej zamiłowania do mody oraz prekolumbijskiej kultury. Podobał mi się sposób, w jaki zaznaczono feministyczne podejście artystki w modzie jeszcze przed jej wypadkiem mającym wpływ na późniejszą karierę i zmianę zainteresowań. Garnitur i spodnie są nie tylko synonimem elegancji, ale w historii mody czy feminizmu stanowią istotny przekaz kobiecej siły, niezależności i walki o równouprawnienie. Ich obecność na scenie przypomina, jak Frida, już na wczesnym etapie swojego życia, wykraczała poza tradycyjne role i normy, odważnie, manifestując swoją tożsamość poprzez ubiór. Szczególnie wymowne było ubranie aktorki w późniejszym etapie spektaklu i jednocześnie etapie życia artystki w kolorowe spódnice, słynne już nakrycia głowy i udrapowany szal typu rebozo, noszony przez Fridę, w nieco nonszalancki sposób. Istotne jest, że Honorata Sokół wcielająca się w postać Fridy, otuliła się nim w scenie spotkania z przyszłym mężem, również malarzem, Diego. Nie jestem pewna, czy był to celowy zabieg, czy spontaniczny odruch, ale ten gest nie tylko bezpośrednio nawiązywał do hiszpańskiego czasownika „rebozo," oznaczającego „otoczyć się", lecz także stanowił subtelną aluzję do trudnej i złożonej relacji między obojgiem artystów.
Trzy momenty szczególnie utkwiły mi w pamięci: poronienie Fridy, jej romans z Lwem Trockim oraz scena końcowa, w której aktorki wykonały pieśń „La Llorona", stanowiącą kompozycyjną klamrę dla wcześniejszych wydarzeń. W scenie, w której Frida traci dziecko i miłość swojego życia, można odczuć przytłaczającą pustkę i samotność. Ból, który wyraża Honorata Sokół, przenika najgłębsze zakamarki ludzkiej duszy; aktorka doskonale wie, którą emocjonalną strunę poruszyć, aby wstrząsnąć widownią. Jeśli miałabym opisać jej poświęcenie dla tej roli, zrobiłabym to w dwóch słowach: rewelacyjna kreacja.
Równie intrygująca jest scena lalkarskiego romansu między Trockim a Fridą, która wyróżnia się jako jeden z najbardziej humorystycznych momentów spektaklu. W tej scenie, pełnej groteskowej ekspresji, pojawiają się częstochowskie, trywialne rymy, które nadają jej wyjątkowy, niemal surrealistyczny (a jakże!) charakter. Szczególnie zapadające w pamięć jest powtarzające się słowo „Proletariat!", które pojawia się podczas szczytowania artystki. Ta zabawna, lecz zarazem gorzko ironiczna sytuacja nabiera dodatkowej głębi, gdy weźmiemy pod uwagę, że Frida Kahlo nie mogła mieć dzieci.
W efekcie humorystyczne elementy spektaklu stają się nośnikiem głębszej emocjonalnej prawdy, ukazując złożoność i tragizm postaci.
Koniec spektaklu jest intymną chwilą pomiędzy dwoma siostrami. Scena ta emanuje subtelną chemią i rosnącym napięciem emocjonalnym. Wyrazem tego jest równie symboliczna gra na gitarze i śpiewanie hiszpańskiej pieśni o kobiecie, czy też zjawie, na temat, której krążą różne legendy. Jedną z nich jest opowieść o porzuconej przez mężczyznę kobiecie, która w akcie szaleństwa zabija swoje potomstwo i dokonuje aktu samobójstwa. Chociaż scena jest bardzo sensualna, brakowało mi w niej nieco precyzyjnego wyrażenia homoseksualnego wątku. Akt miłości mógł zostać bardziej dopracowany i dociągnięty do końca, chociażby tak, jak miało to miejsce w „Chłopach" w reż. Remigiusza Brzyka w Teatrze Ludowym.
„Frida" w Teatrze Współczesnym to bez wątpienia jeden z lepszych spektakli, który udowadnia, że dwie aktorki mogą z powodzeniem wcielić się w całą gamę postaci, wprowadzając widza w teatralny trans. Sukces spektaklu tkwi w jego niebanalnym podejściu. Opowiadając o trudnym życiu wybitnej malarki, spektakl porusza także szereg innych istotnych tematów społecznych, politycznych i kulturowych. Dbałość o detale kostiumowe sprzyjała połączeniu ze sobą dwóch ustrojów społecznych: matriarchatu i patriarchatu. Choć te zagadnienia nie są bezpośrednio poruszane w dialogach, wyraźnie wybrzmiewają z innych warstw spektaklu. To podejście odzwierciedla ogromny szacunek dla widza, który nie jest traktowany powierzchownie, lecz z pełnym respektem i uznaniem dla jego wrażliwości i inteligencji.
__
Tekst wstępny: Sukces spektaklu tkwi w jego niebanalnym podejściu, porusza on bowiem także szereg innych istotnych tematów społecznych, politycznych i kulturowych. Dbałość o detale kostiumowe sprzyjała połączeniu z sobą dwóch ustrojów społecznych: matriarchatu i patriarchatu. Choć te zagadnienia nie są bezpośrednio poruszane w dialogach, wyraźnie wybrzmiewają z innych warstw spektaklu.